Выбрать главу

Niełatwo było przekonać Noima, żeby mnie tu zostawił. Piekł nas żar południa, płynęły długie minuty, a my staliśmy i dyskutowaliśmy zawzięcie. Noim zdecydowany był przeprowadzić swój bohaterski plan uratowania mnie, chociaż było raczej pewne, że obaj zostaniemy ujęci. Robił to z poczucia obowiązku, a nie z miłości, ponieważ widziałem, wciąż obciąża mnie winą za śmierć Halum. Uważałem to za zniewagę. Powiedziałem mu, że postąpił szlachetnie podejmując tę podróż, ale że nie mogę z nim odjechać. Wreszcie niechętnie ustąpił, jednak dopiero wtedy, gdy obiecałem mu, że przynajmniej zrobię jakiś wysiłek, żeby się ocalić. Przysiągłem, że przeniosę się w zachodnie góry i nie będę siedział tutaj i czekał, aż Stirron mnie znajdzie. Jeśli dotrę bezpiecznie do Velis albo Threish, to dam mu znać, aby przestał martwić się o mój los. Potem dodałem:

— Jest coś, co możesz dla mnie zrobić. — Przyniosłem z szopy swój manuskrypt, istną górę papieru, czerwone gryzmoły na szarych, szorstkich arkuszach. Powiedziałem, że tam znajdzie całą moją historię: lapidarny opis mojej osobowości oraz wszystkich wydarzeń, które zaprowadziły mnie na Wypaloną Nizinę. Nalegałem, żeby to przeczytał i dopiero potem wydał o mnie sąd.

— Znajdziesz tam rzeczy, które cię przerażą i napełnią odrazą — ostrzegłem go. — Ale sądzę, że znajdziesz również wiele faktów, które otworzą ci oczy i duszę. Przeczytaj to, Noimie. Przeczytaj uważnie. Przemyśl moje słowa. — Poprosiłem go o ostatnią przysięgę na łączące nas braterskie więzi, że przechowa bezpiecznie mą książkę, że nie spali jej, nawet gdyby naszła go taka pokusa. — Strony te zawierają mą duszę — oświadczyłem. — Jeżeli zniszczysz papier, zniszczysz i mnie. Gdybyś poczuł wstręt do tego, co czytasz, schowaj tę książkę, ale nie niszcz jej. To, co szokuje cię dzisiaj, może przestanie cię szokować za parę lat. Być może pewnego dnia zechcesz pokazać tę księgę innym, żeby im wyjaśnić, jakim człowiekiem był twój więźny brat i dlaczego to wszystko uczynił. I może zmienisz ich tak, jak mam nadzieję — moje wyznania zmienią ciebie. — Noim złożył przysięgę. Wziął plik papierów i włożył je do kasety w swoim wozie. Uścisnęliśmy się. Spytał mnie raz jeszcze, czy jednak bym z nim nie pojechał — ponownie odmówiłem. Wsiadł do samochodu i powoli odjechał na wschód. Wszedłem do szopy. Miejsce, gdzie trzymałem manuskrypt, było puste. Poczułem się tak, jak musi czuć się kobieta, która nosi dziecko przez pełne siedem obrotów księżyca i potem nagle jej brzuch znów staje się płaski. Na te strony przelałem samego siebie. Teraz byłem niczym, ta książka stała się wszystkim. Czy Noim przeczyta ją? Chyba tak. A czy ją zachowa? Prawdopodobnie ukryje ją w jakimś ciemnym kącie. Czy kiedyś pokaże ją innym? Tego nie wiem. Jeśli jednak teraz-czytasz to, co napisałem, stało się to dzięki dobrej woli Noima Condorita. A jeżeli udostępnił on mój manuskrypt do czytania, znaczy to, że mimo wszystko zdobyłem jego duszę. Mam nadzieję, że zdobędę i twoją.

72

Powiedziałem Noimowi, że nie zostanę dłużej w tej chacie, ale wyruszę na zachód i podejmę wysiłek, aby się ocalić. Okazało się jednak, że wcale nie mam ochoty rozstać się z tym miejscem. Duszna szopa stała się moim domem. Zostałem jeden dzień, drugi i trzeci, nic nie robiąc, wędrowałem tylko samotnie po pustynnych obszarach Wypalonej Niziny i obserwowałem krążące rogorły. Piątego dnia, jak się zapewne zorientowałeś, podjąłem znowu pisanie autobiografii, usiadłem tam, gdzie ostatnio przebywałem tyle godzin i napisałem parę nowych stron o wizycie Noima. Potem minęły dalsze trzy dni, ale obiecywałem sobie, ze czwartego dnia na pewno odkopię wóz spod czerwonego piasku i wyruszę na zachód. Jednak czwartego dnia rano Stirron i jego ludzie znaleźli moją kryjówkę. Zapadł już wieczór i dzięki łaskawości septarchy mam jeszcze godziną lub dwie, żeby coś napisać. Będą to moje ostatnie słowa.

73

Przyjechali w sześć samochodów, uzbrojeni po zęby. Otoczyli szopę i wezwali mnie przez megafony do poddania się. Nie było sensu stawiać im oporu, wcale zresztą tego nie chciałem. Spokojnie (na co zdałby się strach?) stanąłem w drzwiach szopy z podniesionymi rękoma. Wysiedli z wozów i ze zdumieniem zobaczyłem wśród nich Stirrona. Wyciągnięto go z pałacu na to posezonowe polowanie na Nizinie, choć zdobyczą miał być jego brat. Miał na sobie insygnia swej władzy. Wolno podszedł ku mnie. Nie widziałem go parę lat i przeraził mnie jego postarzały wygląd. Plecy miał przygarbione, głowę zwieszoną, włosy przerzedzone, twarz pooraną bruzdami, oczy pożółkłe, bez blasku. Oto skutek sprawowania najwyższej władzy! Spoglądaliśmy na siebie w milczeniu jak dwoje obcych ludzi. Starałem się odszukać w nim tego chłopca, towarzysza zabaw, mego starszego brata, którego kochałem i dawno temu utraciłem. Widziałem tylko ponurego, starego człowieka, któremu drżały wargi. Septarcha powinien panować nad sobą, nie okazywać swoich uczuć, w tym się go ćwiczy. Stirron jednak nie potrafił nic przede mną ukryć, nie mógł też utrzymać niezmiennego wyrazu twarzy, kolejno malowało się na nie] oburzenie, zdumienie, smutek, pogarda i coś jeszcze, co mogło wyglądać na stłumioną miłość. Wreszcie odezwałem się pierwszy, zapraszając go do wnętrza na rozmowę. Zawahał się, być może pomyślał, że chcę go zamordować, ale po chwili zgodził się, odprawiając królewskim gestem swą straż przyboczną. Gdy zostaliśmy sami, znów zapadło milczenie, które tym razem on przerwał, mówiąc: — Obecny tu nigdy nie odczuwał podobnego bólu, Kinnallu. Trudno mu uwierzyć w to, co słyszał o tobie. Jak mogłeś tak splamić pamięć ojca…

— Czy naprawdę to taka plama, septarcho?

— Splugawić Przymierze? Doprowadzić do zepsucia niewinnych… a wśród tych ofiar własną siostrą więźną? Coś ty uczynił, Kinnallu? Coś ty uczynił?

Naszło mnie ogromne zmęczenie i zamknąłem oczy. Nie wiedziałem doprawdy, jak mu to wytłumaczyć. Po chwili jednak odzyskałem siły. Zwróciłem się ku niemu z uśmiechem, wziąłem go za rękę i powiedziałem: — Ja ciebie kocham, Stirronie.

— Jakże jesteś chory!

— Bo mówię o miłości? Wyszliśmy przecież z tego samego łona! Mam cię nie kochać?

— Jak możesz tak mówić. Same brudy!

— Mówię, jak mi nakazuje serce.

— Jesteś nie tylko chory, ale obmierzły — stwierdził Stirron. Odwrócił się i splunął na glinianą podłogę. Wydawał mi się jakąś nierzeczywistą, średniowieczną figurą, z tą ponurą królewską twarzą, odziany w krępujące oficjalne szaty, przyozdobiony klejnotami, przemawiający opryskliwym, wyniosłym tonem. Jak się do niego zbliżyć?

Powiedziałem: — Stirronie, zażyj ze mną sumarański narkotyk. Jeszcze mi trochę pozostało. Zmieszam, wypijemy wspólnie i za godzinę lub dwie zjednoczą się nasze dusze — i wtedy wszystko zrozumiesz. Przysięgam, zrozumiesz! Zrobisz to? Potem możesz mnie zabić, jeśli będziesz chciał, ale przyjmij najpierw narkotyk. — Zacząłem krzątać się i przygotowywać napój. Stirron chwycił mnie za rękę i powstrzymał. Pokręcił głową, na twarzy rozlał mu się niewypowiedziany smutek.

— Nie — oświadczył. — To niemożliwe.

— Dlaczego?

— Nie wolno ci zamroczyć umysłu pierwszego septarchy.

— Mnie interesuje tylko umysł i dusza mego brata Stirrona!

— Jako bratu życzy ci się tylko, abyś mógł być uleczony. Jako septarcha ma się obowiązek dbać o siebie, należy się bowiem do swego ludu.