Выбрать главу

Ale potem przyszła Rosja. Rosja, klęska i ucieczka. A tu nie ma morza, które by powstrzymało nieprzyjaciela; droga odwrotu wiedzie prosto do Niemiec. Przy tym rozgromione zostało nie kilka dywizji jak w Afryce – tutaj cofała się cała armia niemiecka. Wtedy nagle zaczął się zastanawiać. On i wielu innych. To zrozumiałe; póki odnoszono zwycięstwa – wszystko było w porządku, a co nie było w porządku, pomijano milczeniem lub usprawiedliwiano wzniosłym celem. Jakim celem właściwie? Czyż medal nie miał zawsze dwóch stron? I czyż jedna z nich nie była zawsze ponura i nieludzka? Czemu wcześniej tego nie widział? I czy doprawdy nie widział? Czyż nie odczuwał często zwątpienia i wstrętu, choć zawsze je od siebie odpędzał?

Usłyszał kaszel Sauera. Graeber minął kilka spalonych chat i wyszedł mu na spotkanie. Sauer wskazał na północ. Potężna, wzmagająca się pożoga drgała na horyzoncie. Słychać było odgłosy wybuchów; snopy płomieni strzelały w górę.

– Czy i tam już są Rosjanie? – spytał Graeber.

Sauer potrząsnął głową.

– Nie, to nasi saperzy palą i niszczą jakąś miejscowość.

– To znaczy, że znów się cofamy?

– No chyba!

Przysłuchiwali się w milczeniu.

– Od dawna już nie widziałem całej chałupy – powiedział po chwili Sauer.

Graeber wskazał kwaterę Rahego.

– No, ta jest jeszcze względnie cała.

– I ty to nazywasz “cała"? Z dziurami od kul, spalonym dachem i zawaloną stajnią? – Sauer westchnął głośno. – Nie zniszczonej drogi nie widziałem już chyba od lat.

– Ja też nie.

– Wkrótce zobaczysz. W kraju.

– Tak, dzięki Bogu!

Sauer spoglądał na łunę pożaru.

– Czasem, gdy się widzi, ile naniszczyliśmy tu, w Rosji, strach człowieka ogarnia. Jak sądzisz, co oni by z nami zrobili, gdyby doszli do naszych granic? Pomyślałeś kiedy o tym?

– Nie.

– A ja tak. Mam zagrodę w Prusach Wschodnich. Pamiętani dobrze, jak uciekaliśmy w 1914 roku, gdy przyszli Rosjanie. Miałem wtedy dziesięć lat.

– Jeszcze daleko do granicy.

– To zależy. To może diablo szybko nastąpić. Pamiętasz, jak prędko posuwaliśmy się na początku?

– Nie. Wtedy byłem w Afryce.

Sauer znów spojrzał na północ. Rozlała się tam jedna wielka ściana ognia, a potem dobiegły odgłosy kilku potężnych detonacji.

– Widzisz, co my tu robimy? A teraz pomyśl, gdyby Rosjanie zrobili kiedyś to samo u nas – co by wtedy pozostało?

– Nie więcej niż tutaj.

– O tym właśnie myślę! Czy ty tego nie rozumiesz? O tym się wciąż myśli, to przecież zrozumiałe.

– Nie doszli jeszcze do granicy. Słyszałeś przedwczoraj na wykładzie politycznym, na który nas zagnano, że skracamy nasze linie tylko dlatego, aby uzyskać dogodne pozycje wyjściowe do wykorzystania naszych nowych, tajnych broni.

– Ach, bzdura! Kto jeszcze w to wierzy? Po co wobec tego gnaliśmy tak daleko naprzód? Powiem ci coś: jak dojdziemy do naszej granicy, musimy zawrzeć pokój. Nie ma innego wyjścia.

– Dlaczego?

– Ależ chłopie, jeszcze się pytasz? Żeby nie zrobili z nami tego, co my z nimi. Nie rozumiesz?

– Tak. Ale jeżeli oni nie zgodzą się na pokój?

– Kto?

– Rosjanie.

Sauer, zaskoczony, wlepił wzrok w Graebera.

– Przecież muszą! My im proponujemy pokój, a oni muszą się zgodzić. Pokój to pokój! Wojna się skończy, a my będziemy uratowani.

– Muszą? Zgodzą się tylko na bezwarunkową kapitulację. Zajmą wtedy całe Niemcy, a ty i tak stracisz swoją zagrodę. Pomyślałeś kiedyś o tym czy nie?

Sauer osłupiał.

– Pewnie, że i o tym myślałem – odpowiedział po chwili. – Ale to jednak co innego. Gdy jest pokój, to nie wolno już niszczyć. – Przymrużył oczy, znowu był tylko chytrym chłopem. – U nas więc wszystko zostanie nie zniszczone. Tylko u innych będzie zrujnowane. A kiedyś wreszcie będą musieli wynieść się z Niemiec. I w ten sposób to my faktycznie wygramy wojnę.

Graeber nic nie odpowiedział. “Po cóż znowu wdaję się w rozmowę? – pomyślał. – Chciałem tego uniknąć. Gadanie nic nie pomoże. Czego się już zresztą w ciągu tych lat nie omawiało i nie rozpamiętywało? Gadanie jest bezcelowe, a przy tym niebezpieczne. A tamto inne, co nadciąga bezgłośnie i powoli, jest zbyt groźne, zbyt niejasne i posępne, aby o tym mówić. Mówi się o służbie, o żarciu i o zimnie. Ale nie o tamtym ani o umarłych".

Graeber zawrócił ku wsi. Aby umożliwić przejście przez roztopy, ułożono na drogach belki i deski. Deski uginały się, gdy po nich stąpał, i łatwo było się z nich ześliznąć. Pod nimi chlupała woda.

Doszedł do niewielkiej, zrujnowanej cerkwi, gdzie złożono zwłoki podporucznika Reickego. Drzwi stały otworem. Wieczorem znaleziono zwłoki jeszcze dwóch żołnierzy i Rahe rozkazał, aby wszystkich trzech pochować nazajutrz z honorami wojskowymi. Jednego żołnierza, frajtra, nie udało się zidentyfikować. Twarz miał wyżartą i brak było znaku rozpoznawczego. Brzuch jego był także rozszarpany, a wątroba wyżartą. Prawdopodobnie lisy lub szczury. Które z nich – pozostało nie rozstrzygnięte.

Graeber wszedł do cerkwi. Czuć tu było saletrą, zgnilizną i trupim odorem. Latarką przeszukał kąty. W jednym z nich stały dwie potłuczone figury świętych. Obok, przysypany nawianym śniegiem, leżał zardzewiały rower bez kół i łańcucha. Kilka podartych worków na zboże wskazywało, iż był tu kiedyś magazyn. Pośrodku na brezentowych płachtach leżeli umarli. Leżeli surowi, odpychający i samotni i nic ich więcej nie obchodziło.

Graeber zamknął drzwi i ruszył dalej drogą dookoła wsi. Cienie rozpościerały się wokół ruin i nawet słabe światło wydawało się zwodnicze. Wszedł na pagórek, gdzie wykopano groby. Dół dla Reickego poszerzono, aby pochować z nim razem obu żołnierzy.

Słyszał cichy szmer wody spływającej do dołu. Matowo połyskiwała rozkopana ziemia. Wsparty był o nią krzyż z nazwiskami. Jeśli kogoś zainteresuje, kto pod nim spoczywa, będzie mógł się dowiedzieć jeszcze przez kilka dni, nie dłużej – wkrótce wieś stanie się znów terenem walki.

Ze wzniesienia Graeber objął wzrokiem okolicę. Była jałowa, posępna i zdradliwa. Światło zwodziło, to wyolbrzymiało przedmioty, to zacierało ich kontury i nic nie budziło zaufania. Wszystko tu było obce, wrogie i zmrożone samotnością. Nic nie dawało oparcia ani ciepła. Wszystko było bezkresne jak ten kraj. Bezgraniczne i obce. Obce z wyglądu i z ducha. Graeber zadrżał z zimna. Do tego więc doszedł.

Grudka ziemi oderwała się z usypanego pagórka; słychać było, jak głucho stoczyła się do dołu. Czy w tej zmarzłej na kamień ziemi żyją jeszcze robaki? Może – jeśli skryły się dostatecznie głęboko. Ale czy mogą żyć parę metrów pod ziemią? I czym się tam żywią? Jeśli przeżyły, to od jutra wystarczy im na pewien czas pożywienia.

“W ostatnich latach dosyć go miały – pomyślał. – Wszędzie, gdzieśmy byli, mogły się nażreć do przesytu. Dzięki nam dla robactwa Europy, Azji i Afryki nadszedł złoty wiek. Zostawiliśmy im całe armie trupów. Nie tylko ciała żołnierzy, ale także ciała kobiet i dzieci, i rozdarte bombami ciała starców. Obfitość wszelkiego dobra. W legendach robactwa żyć będziemy przez wieki jako łaskawi bogowie obfitości".

Graeber odwrócił się. Trupy, za dużo było trupów. Najpierw ginęli tamci, przeważnie tamci. Ale potem śmierć coraz silniej wdzierała się w ich własne szeregi. Pułki trzeba było stale uzupełniać; ubywało coraz więcej towarzyszy, którzy walczyli z nim od początku, i teraz pozostała ich nieliczna garstka. Z przyjaciół był tu już tylko jeden – Fresenburg, dowódca czwartej kompanii. Inni zginęli albo zostali przeniesieni, znajdowali się w lazaretach albo wrócili do domów jako niezdolne do służby kaleki – jeśli mieli szczęście. Niegdyś wyglądało to zupełnie inaczej. Inaczej też się nazywało.