Выбрать главу

– Pytałem, co tu się dzieje.

– Nic, panie feldfeblu – odparł Berning, który siedział najbliżej. – Rozmawialiśmy tylko.

Mucke spojrzał na Steinbrennera.

– Czy coś się stało?

– Przed dziesięcioma minutami nadano ostatni komunikat.

Steinbrenner wyprostował się i rozejrzał wkoło. Nikogo to nie interesowało. Tylko Graeber słuchał. Karciarze spokojnie grali dalej. Sauer nie uniósł głowy znad listu. Śpiący nie przerwali chrapania.

– Baczność! – krzyknął Mucke. – Ogłuchliście? Ostatnie wiadomości! Uwaga! To służbowe!

– Tak jest! – powiedział Immermann.

Mucke spojrzał na niego. Twarz Immermanna była skupiona i bez wyrazu. Gracze nie składając kart odłożyli je na deskę grzbietami do góry. W ten sposób oszczędzali każdą sekundę, aby móc natychmiast podjąć grę. Sauer przerwał pisanie listu.

Steinbrenner wyprężył się.

– Ważne wiadomości! Nadane w “Godzinie Narodu"! Z Ameryki donoszą o wielkich strajkach! Przemysł stalowy sparaliżowany. Większość zakładów amunicyjnych unieruchomiona. Sabotaże w przemyśle lotniczym. Wszędzie demonstracje za natychmiastowym pokojem. Rząd zachwiany. Oczekuje się przewrotu.

Przerwał. Nikt się nie odezwał. Śpiochy, których zbudziły jego słowa, drapali się. Przez otwór w powale woda kapała w podstawione wiadro. Mucke sapał głośno.

– Nasze łodzie podwodne blokują całe wybrzeże amerykańskie. Wczoraj zostały zatopione dwa duże transporty wojskowe i trzy statki ze sprzętem wojennym; wynosi to łącznie trzydzieści cztery tysiące ton w jednym tylko tygodniu. Anglia zdycha z głodu w swoich ruinach. Nasze łodzie podwodne przerwały wszelką komunikację morską. Nowe, tajne bronie są gotowe. Między innymi zdalnie kierowane bombowce, które bez załogi mogą lecieć do Ameryki i z powrotem bez lądowania. Wybrzeże atlantyckie przekształcono w potężną twierdzę. Jeśli wróg spróbuje dokonać inwazji, wpędzimy go do oceanu jak w roku 1940. Heil Hitler!

– Heil Hitler! – odpowiedziała niezdecydowanie mniej więcej połowa oddziału.

Gracze znów ujęli karty. Grudka śniegu spadła z pluskiem do wiadra.

– Chciałbym siedzieć w porządnym schronie – burknął Schneider, rosły mężczyzna z krótką, rudą brodą.

– Członku partii Steinbrennerze, czy przyniosłeś także wiadomości z rosyjskiego frontu? – spytał Immermann.

– Bo co?

– Bo my jesteśmy tutaj. Niektórych z nas to interesuje. Na przykład naszego kolegę Graebera. Urlopnika.

Steinbrenner zawahał się. Nie dowierzał Immermannowi. Ale jego partyjne sumienie zwyciężyło.

– Skracanie frontu jest już prawie na ukończeniu – oświadczył. – Rosjanie są wyczerpani olbrzymimi stratami. Przygotowano już nowe, rozbudowane pozycje do przeciwnatarcia. Zgrupowanie naszych rezerw zostało zakończone. Naszej kontrofensywie przy użyciu nowych broni nic nie zdoła się oprzeć.

Uniósł rękę do góry, po chwili ją opuścił. Nie zdobył się na to, aby ponownie powiedzieć: Heil Hitler! Rosja i Hitler jakoś do siebie nie pasowali. Trudno było powiedzieć coś porywającego o Rosji; każdy sam zbyt dobrze widział, co się dzieje. Steinbrenner stał się nagle podobny do gorliwego ucznia, który robi jeszcze rozpaczliwe wysiłki, aby zdać egzamin.

– To oczywiście bynajmniej nie wszystko. Najważniejsze wiadomości są ściśle tajne. Nie wolno ich ogłaszać nawet w “Godzinie Narodu". Ale jedno jest całkowicie pewne: jeszcze w tym roku zniszczymy wroga.

Nieco przygaszony, odwrócił się, aby powędrować do następnej kwatery. Za nim wyszedł Mucke.

– Popatrzcie, co za wazeliniarz! – mruknął jeden ze śpiochów, położył się z powrotem i zachrapał.

Gracze w skata podjęli licytację.

– Zniszczymy! – odezwał się Schneider. – Niszczymy ich dwa razy do roku. – Popatrzył w karty. – Melduję dwadzieścia.

– Rosjanie to urodzeni zdrajcy – oświadczył Immermann. – W wojnie fińskiej udawali, że są znacznie słabsi, niż byli w istocie. Podły bolszewicki wybieg!

Sauer uniósł głowę.

– Dasz ty wreszcie spokój? Tak dobrze jesteś poinformowany o komunistach, co?

– No pewnie. Jeszcze przed paru laty byli naszymi sprzymierzeńcami. A to o Finlandii powiedział marszałek Rzeszy, Goring, osobiście. Masz jakieś zastrzeżenia?

– Przestańcie się wreszcie sprzeczać, chłopcy – mruknął któryś spod ściany. – Co wam się dzisiaj stało?

Zapadła cisza. Tylko karty klaskały nadal o deskę, a woda kapała z pułapu. Graeber skulił się na swoim posłaniu. On wiedział, co się stało. Zawsze tak było po egzekucjach i pogrzebach.

Późnym popołudniem nadeszły gromady rannych. Część od razu odesłano dalej. Przybyli z szarobiałej równiny w swych zakrwawionych bandażach i ciągnęli w drugą stronę, w kierunku bladego widnokręgu. Wydawało się, że nigdy nie znajdą szpitala i zatoną gdzieś w szarobiałej dali. Większość milczała. Wszyscy byli głodni.

Dla pozostałych, którzy nie mogli iść i dla których zabrakło ambulansów, urządzono prowizoryczny lazaret w cerkwi. Rozbity dach uszczelniono i śmiertelnie znużony lekarz, który przybył z dwoma sanitariuszami, zaczął operować. Póki było widno, drzwi stały otworem, a rannych wnoszono i wynoszono. Białe światło nad stołem operacyjnym wyglądało niby jasny namiot w złotawym zmroku cerkwi. W kącie poniewierały się resztki obu figur świętych. Wyciągnięte ramiona Marii nie miały dłoni. Chrystusowi brak było nóg; wyglądało to, jakby ukrzyżowano kalekę. Ranni nie krzyczeli zbyt często. Lekarz miał jeszcze środki znieczulające. Woda gotowała się w kotłach i niklowanych miskach. Amputowane kończyny powoli zapełniały cynową wannę przyniesioną z domu dowódcy kompanii. Nie wiadomo skąd zjawił się pies. Warował przy drzwiach i wracał, choć go przepędzano.

– Skąd on się tu wziął? – spytał Graeber. Wraz z Fresenburgiem stał w pobliżu domu, w którym dawniej mieszkał pop.

Fresenburg przypatrywał się kudłatemu psu, który drżał i wyciągał łeb.

– Prawdopodobnie z lasów.

– Czegóż by szukał w lasach? Tam nie ma nic do żarcia.

– Jest. I to dosyć. Nie tylko w lasach. Wszędzie.

Podeszli bliżej. Pies bacznie odwrócił głowę, gotów do ucieczki. Obaj mężczyźni przystanęli.

Pies był wysoki i chudy, miał szarobrunatną sierść i długi, wąski łeb.

– To nie jest wiejski kundel – powiedział Fresenburg. – To rasowy pies.

Gwizdnął cicho. Zwierzę nastawiło uszu. Fresenburg gwizdnął znowu i przemówił do niego.

– Myślisz, że czeka tu na żarcie? – spytał Graeber.

Fresenburg potrząsnął głową.

– Żarcia wszędzie ma dosyć. Nie po to przyszedł. Tu jest światło i coś jakby dom. I tu są ludzie. Pewnie szuka towarzystwa.

Z cerkwi wyniesiono nosze. Leżał na nich żołnierz zmarły podczas operacji. Pies odskoczył o kilka metrów, bez wysiłku, miękko, jakby wyrzucony sprężyną. Potem zatrzymał się i popatrzył na Fresenburga. Ten nadal do niego przemawiał i powoli zrobił krok w jego stronę. Pies natychmiast cofnął się przezornie, przystanął jednak i nieznacznie pomerdał ogonem.

– Boi się – powiedział Graeber.

– Tak, oczywiście. Ale to rasowy pies.

– I ludożerca.

Fresenburg odwrócił się.

– Wszyscy jesteśmy ludożercami.

– Dlaczego?

– Jesteśmy ludożercami. I podobnie jak temu psu wydaje nam się jeszcze, że jesteśmy dobrzy. I tak samo jak on szukamy odrobiny ciepła i światła, i przyjaźni.

Fresenburg uśmiechnął się jedną połową twarzy. Druga była prawie nieruchoma wskutek przecinającej ją głębokiej blizny; robiła wrażenie martwej. Graeber doznawał zawsze osobliwego uczucia na widok tego uśmiechu, który zamierał na połowie twarzy, jak gdyby napotykał jakąś przeszkodę. Wydawało się to wcale nie przypadkowe.