Выбрать главу

– Tak. Wyobrażam sobie.

– Doborowe hodowanie rasy! Musimy nie tylko wytępić Żydów, ale również zastąpić ich Niemcami czystej krwi. Nową rasą panów.

– Dużo Żydów wymordowałeś?

Steinbrenner wyszczerzył zęby.

– Gdybyś mógł zajrzeć do mojej kartoteki, nie pytałbyś. To były czasy! – Nachylił się poufale do Graebera. – Złożyłem podanie o przeniesienie. Z powrotem do dywizji SS. Tam się więcej dzieje i są większe szansę. Wszystko się tam odbywa na większą skalę. Nie urządzają nudnych sądów wojennych dla każdego zawszonego Rosjanina. Rozwalają ich całymi grupami. Nie tak dawno trzystu polskich i rosyjskich partyzantów w ciągu jednego popołudnia! Sześciu ludzi dostało za to Żelazne Krzyże. Tutaj wpadnie człowiekowi w ręce najwyżej kilku parszywych partyzantów, a za to nie można przecież dostać odznaczenia. Od czasu twojego wyjazdu nie zlikwidowaliśmy więcej niż pół tuzina. W batalionach niszczycielskich i w Służbie Bezpieczeństwa SS likwidują ich od razu całymi setkami. Tam można do czegoś dojść!

Graeber wpatrywał się w czerwony rosyjski wieczór. Kilka wron fruwało wokół jak ciemne gałgany. Steinbrenner był doskonałym wytworem partii: doskonale zdrowy, doskonale fizycznie wyćwiczony, doskonale pozbawiony wszelkiej własnej myśli i doskonale nieludzki. Był automatem, dla którego czyszczenie karabinu, musztra i zabijanie stanowiły jedno i to samo.

– To ty wysłałeś matce Hirschlanda zawiadomienie o jego śmierci? – spytał Graeber.

– Kto ci powiedział?

– Wiem o tym.

– Nic nie wiesz. Skąd mógłbyś wiedzieć?

– Dowiedziałem się. Dobry kawał!

Steinbrenner zaśmiał się. Nie zrozumiał ironii. Jego ładna twarz promieniała zadowoleniem.

– Ty też tak uważasz? Wyobrażam sobie minę tej starej baby! I nic mi nie mogą zrobić. Hirschland będzie się wystrzegał cokolwiek powiedzieć. A jeśliby nawet powiedział – to była po prostu omyłka! Zawsze może się zdarzyć.

Graeber popatrzył mu prosto w oczy.

– Masz silne nerwy!

– Nerwy? Do tego nie potrzeba silnych nerwów. Wystarczy poczucie humoru.

– Mylisz się. Konieczne są silne nerwy. Każdy, kto coś takiego zrobi, zawsze wkrótce umiera. Wszyscy o tym wiedzą.

Steinbrenner zaśmiał się głośno.

– Bzdura! Bajdurzenie starych bab!

– Wcale nie bajdurzenie starych bab. Każdy, kto to robi, wyzywa własną śmierć. To stwierdzony fakt!

– Słuchaj no – powiedział Steinbrenner. – Chyba sam w to nie wierzysz?

– Owszem. I ty także powinieneś wierzyć. To stare germańskie wierzenie. Nie chciałbym być w twojej skórze.

– Zwariowałeś? – Steinbrenner wstał. Już się nie śmiał.

– Znałem dwóch ludzi, którzy zrobili coś podobnego. Wkrótce potem obaj polegli. Inny miał szczęście – otrzymał tylko postrzał w genitalia; został impotentem. Może i tobie uda się tak tanio wymigać. Naturalnie, z dwojaczków lub trojaczków nic już wtedy nie będzie. Ale, oczywiście, ktoś inny może to za ciebie zrobić. Dla partii ważna jest jedynie czystość krwi, a nie osoba.

Steinbrenner wpatrywał się w Graebera.

– Jakiż z ciebie nieczuły osioł! Czy ty naprawdę zawsze taki byłeś? Zresztą, to wszystko bzdura, bzdura do kwadratu!

Jeszcze przez chwilę stał wahając się. Potem odszedł. Graeber położył się. Front dudnił. Latały wrony. I nagle wydało mu się, że wcale stąd nie odjeżdżał.

Pełnił wartę od północy do drugiej nad ranem. Szedł dokoła wsi. Ruiny czarno odcinały się na tle fajerwerków frontu. Niebo drżało, jaśniało i ciemniało od ognia wystrzałów artyleryjskich. W lepkim błocie buty wydawały westchnienia jak dusze potępieńców.

Ból zjawił się nagle i niespodzianie. W czasie podróży Graeber o niczym już nie myślał i popadł w zupełne otępienie. Teraz, nagle i nieoczekiwanie, przeszył go ból, jakby noże rozrywały go na strzępy.

Przystanął i czekał. Nie poruszał się. Czekał, aż noże zaczną się w niego wwiercać, aż ból zamieni się w mękę, otrzyma imiona, a wraz z imionami stanie się uchwytny i rozsądek zdoła go uciszyć lub przynajmniej pozwoli znieść z rezygnacją.

Ale to nie nastąpiło. Nie czuł nic prócz wyraźnego bólu utraty; utraty na zawsze. Między tym, co było, a tym, co jest, nie znajdował pomostu. Posiadał i utracił. Nasłuchiwał wewnętrznego głosu. Przecież gdzieś musi być jeszcze jakiś oddźwięk, jakieś echo nadziei musi jeszcze gdzieś pokutować. Nic nie znalazł; tylko pustkę i niewypowiedziany ból.

“Za wcześnie – pomyślał. – To powróci później, gdy ból minie". Próbował zakląć przeszłość, nie chciał jej utracić, pragnął ją utrwalić, nawet gdyby ból stać się miał nie do zniesienia. “To powróci, jeśli tylko wytrwam" – pomyślał. Wymieniał imiona i próbował wywołać wspomnienia. Jakby za mgłą ukazała mu się pełna rozpaczy twarz Elżbiety, taka, jaką widział po raz ostatni. Wszystkie inne jej twarze rozpłynęły się; tylko ta jedna była wyraźna. Usiłował wyobrazić sobie ogród i dom pani Witte. Udało mu się, ale miał wrażenie, jakby uderzał w klawisze fortepianu, z którego nie wydobywa się żaden dźwięk. “Co to ma znaczyć? – pomyślał. – Może jej się coś stało. Może straciła przytomność. Może właśnie w tej chwili dom się zawalił. Może nie żyje".

Wyszarpnął buty z błota. Mokra ziemia westchnęła. Czuł, jak go oblewa pot.

– Zmęczysz się – powiedział ktoś.

Był to Sauer. Stał w kącie zburzonej stajni.

– Poza tym słychać cię na kilometr – oświadczył. – Co ty robisz? Gimnastykujesz się?

– Jesteś żonaty, Sauer?

– No pewnie. Jak się ma gospodarstwo, trzeba być żonatym. Bez kobiety w gospodarstwie nie dasz rady.

– Dawno już jesteś żonaty?

– Piętnaście lat. Dlaczego?

– Jak to jest, gdy się jest tak długo żonatym?

– Chłopie, co to za pytanie! Jak ma być?

– Czy to jest jak kotwica, która cię trzyma? Coś, o czym wciąż myślisz i dokąd pragniesz wrócić?

– Kotwica? Dlaczego kotwica? Pewnie, że o tym myślę. Przez cały dzisiejszy dzień, jeśli chcesz wiedzieć. Już wiosna, czas siać i sadzić! Człowiek zupełnie głupieje, kiedy o tym myśli.

– Nie pytam o gospodarstwo. Pytam o twoją żonę.

– To idzie w parze. Właśnie ci tłumaczę. Bez kobiety gospodarstwo nic nie warte. Ale co z tego masz? Nic prócz zmartwień. A na dodatek ten Immermann stale człowiekowi wmawia, że jeńcy wojenni włażą do łóżka każdej kobiety, która jest sama. – Sauer wytarł nos. – To duże, dwuosobowe łóżko – dodał nie wiadomo dlaczego.

– Immermann plecie głupstwa.

– On powiada, że kobieta, która choć raz żyła z mężczyzną, długo bez niego nie wytrzyma. Że prędko wyszuka sobie innego.

– Ach, gówno! – powiedział Graeber, wściekły nagle. – Ten przeklęty bałwan myśli, że wszyscy ludzie są jednakowi. Idiotyczne gadanie!

XXVI

Nie poznawali się nawzajem. Nie odróżniali już nawet swych mundurów. Często jedynie po hełmach, głosach i mowie poznawali, że to swoi. Okopy dawno się już zawaliły. Front stanowiła nieregularna linia bunkrów i lejów, która zmieniała się ustawicznie. Nie było już nic prócz deszczu, wycia, nocy, błysków eksplozji i fruwającego błota. Niebo się zawaliło. Strzaskały je szturmowce rosyjskie. Z ulewnym deszczem waliły na głowy meteory bomb i granatów.