Выбрать главу

Poderwała się i skoczyła za mur. Zamarła tam, gdzie nie sięgało światło latarni; gałązka jabłoni z drobnymi niedojrzałymi jabłuszkami żałośnie skrzypiała, drapiąc mur z cegły. Jej cień był również żałosny, połamany...

Wstrzymawszy oddech, Iwga ostrożnie wyjrzała zza rogu; furtka zamyka się na zwyczajny haczyk, przy furtce o tej godzinie ni żywego ducha - ale i tak jej serce uderzyło z ulgą.

Samochód. Zielony graf ciągle stał tam, gdzie podbiegł do jego drzwi wesoły Nazar.

Co to znaczy? Przecież słyszała dźwięk silnika? Czy może to tato-świekr wyprowadził z garażu swoją...

- Iwgo.

Obok. Za plecami. Mętne lepkie ciarki; dlaczego nie poczuła zbliżania się?

- Nie denerwuj się. Nie zamierzam cię dotykać.

- Już mnie pan dotknął - powiedziała szeptem, nie odwracając się. Chociaż mogłaby się powstrzymać od

hardości.

- Wybacz - powiedział Wielki Inkwizytor miasta Wiżny. I, chyba, zrobił krok do przodu, ponieważ Iwga od razu poczuła mdłości i słabość, co prawda w jakimś oszczędnym, litościwym dla niej wariancie. Zapewne on potrafi tym sterować.

- Chcę odejść - powiedziała, opierając się plecami o ścianę, dokładnie pod żałosną gałązką jabłoni. - Mogę?

- Możesz - nieoczekiwanie ławo zgodził się inkwizytor. - Ale ja bym na twoim miejscu doczekał poranka. Bo tak, to jakoś... banalnie. Przypomina ucieczkę. Zgadzasz się?

- Zgadzam - skinęła głową, przyciskając swoją torbę do piersi. - Co pan będzie ze mną robił?

- Ja osobiście, nic - w głosie inkwizytora dał się słyszeć wyrzut. - Ale jeśli w ciągu tygodnia nie zarejestrujesz się u nas, możesz dostać karę. Społeczne prace w towarzystwie podobnych do siebie, niezainicjowanych, ale w większości rozeźlonych i niesympatycznych. Po co ci to?

- A co to pana obchodzi - powiedziała do ściany. Mdłości wzbierały w gardle, jeszcze trochę i rozmowa z inkwizytorem zostanie przerwana w bardzo niemiły sposób.

- Dokąd pójdziesz? Ciemną nocą, szosą?

Oddychała często i głęboko. Ustami.

- Jeśli... - Każde słowo wyrzucała z trudem. - Pan... mi zaproponuje... podwiezienie do miasta... to odmówię.

- Szkoda - skonstatował inkwizytor. - Ale to twoja sprawa... Idź.

Zarzuciła torbę na plecy, jej cień przypominał teraz starego chorego wielbłąda.

- Iwgo.

Zdusiła w sobie chęć odwrócenia się; w jej dłoń wsunął się twardy kartonowy prostokącik.

- Jeśli powstanie taka potrzeba, a powstanie... Nie brzydź się, tylko zadzwoń. W końcu Nazara... pamiętam od pieluch. Jestem do niego bardzo przywiązany... Postaram ci się pomóc - dla niego. Tak więc powstrzymaj się od głupstw, dobrze?

- Dobrze - powiedziała ochrypłym głosem.

Minęła furtkę, furtkę jej byłego przyszłego domu! Zaczęła iść obok sąsiedzkich domów; na piętrze, zza cienkiej zasłony intymnie świeciła nocna lampka, o czymś mamrotał magnetofon. Zapewne o wiecznej i wiernej miłości.

Iwga stłamsiła w sobie kolejny wybuch rozpaczy; zatrzymała się pod latarnią, z wysiłkiem rozprostowała zaciśnięte w mokrą pięść palce.

„Wielki Inkwizytor Klaudiusz Starż, Wiżna. Pałac Inkwizycji, sekretariat, telefony... Adres domowy: plac Zwycięskiego Szturmu 8, mieszkania 4... Telefon...”

Przełknęła ślinę; z trudem zmięła sztywny karton i wsunęła w szczelinę między słupem i jakimś wymyślnym płotem. Na dłoni pozostał czerwony prostokącik skóry. Jak po oparzeniu.

* * *

Autobus złapała o świcie, kiedy już przestała wierzyć, że nadjedzie.

Po kilkugodzinnej drzemce na przystanku, na twardym siedzisku pustej wiaty, obudziło ją zimno - wyskoczyła na wilgotną szosę i odstawiła coś na kształt płomiennej mamby; szkoda, że Nazar nie był świadkiem tego rozpaczliwego tańca. Podskakując na śliskiej drodze, Iwga przy okazji powiedziała światu, co o nim myśli.

Tak się stało, że straciła siły i rozgrzała się jednocześnie; w tym samym momencie los łagodnie poklepał ją po policzku: zza zakrętu wyjrzał autobus, czerwony jak jesienna jarzębina.

We wnętrzu było ciepło, nawet duszno; wąskim przejściem między miękkimi oparciami i drzemiącymi ludźmi, Iwga przeszła na sam koniec i usiadła na wolnym miejscu obok ponurej kobiety, z twarzą ukrytą aż po oczy w kołnierzu miękkiego swetra.

Leciwy pasażer w fotelu naprzeciwko szeleścił gazetą; tytuły były jakieś bezosobowe, bezkształtne, waciane. Iwdze wpadło w oko tylko jedno zdanie: „A ponieważ agresja każdej wiedźmy wzrasta z latami...”

Leciwy pasażer odwrócił stronę, nie pozwalając Iwdze dokończyć zdania.

Siedząca obok niej kobieta była skrajnie wyczerpana i - najprawdopodobniej - chora; nad szerokim kołnierzem swetra bielało niezdrowego koloru czoło, pod rzadkimi brwiami mrugały zmęczone, mętne, zniechęcone do życia oczy. Drugim sąsiadem Iwgi był śpiący chłopak w kusej wędkarskiej kurteczce, jego olbrzymie kanciaste dłonie wysuwały się z przykrótkich rękawów. No i koniec, Iwga zamknęła oczy.

Od razu zobaczyła, że śpi na łóżku Nazara w jego ciasnym miejskim mieszkanku; nad ostentacyjne ubogą i nieco zaniedbaną studencką przystanią płynie, dumnie nadymając żagle, wspaniały abażur w kształcie pirackiego statku - Nazar przez tydzień wpatrywał się w ten abażur wiszący na wystawie sklepu ze starociami, a kiedy w końcu zdecydował się i przyszedł go kupić, za ladą trafiła mu się ognistoruda dziewuszka z sympatyczną twarzyczką i oczyma wesołej lisicy...

Iwga uśmiechnęła się we śnie. Jej ręka, wczepiona w podłokietnik fotela, leżała jednocześnie na twardym ramieniu śpiącego Nazara; żaglowiec świecił ze swego wnętrza, co powodowało, że na wszystkich przedmiotach w ciasnym pokoiku wylegiwały się dziwaczne cienie. Miękko kiwał się pokład...

Potem dziewczyna drgnęła i znieruchomiała; lepiej w ogóle nie zamykać oczu niż się tak budzić. Autobus stał... a cisza w jego wnętrzu była jakaś nienaturalna.

- Szanowni pasażerowie, służba „Cugajster” przeprasza za drobne niedogodności...

Iwga otworzyła oczy. Umięśniony rybak też i wytrzeszczył wystraszone oczy na stojących w przejściu.

Było ich trzech i było im tam ciasno. Ten, który szybko wyklepał wyuczony dawno temu tekst, był żylasty i chudy; pozostałym dwóm Iwga nie przyglądała się. Cała trójka miała nałożone na obcisłe czarne stroje kamizelki ze sztucznego futra, każdemu na szyi majtał się na łańcuszku srebrny prostokąt odznaki.

Autobus milczał. Iwga w duchu zwinęła się w kłębek, opuściła głowę.

- Rutynowa kontrola - półgłosem ciągnął chudy. - Proszę by wszyscy pozostali na swoich miejscach... Osoby płci żeńskiej proszę patrzeć mi w oczy.

Iwga wciągnęła głowę w ramiona.

Wykładzina pod stopami chudego popiskiwała cicho, dwaj pozostali szli za nim w odstępie metra. Kobieta z pierwszych szeregów powiedziała coś z oburzeniem, żaden z cugajstrów nie raczył jej odpowiedzieć. Iwga słyszała jak oddychają z ulgą, nawet zaczynają żartować ci pasażerowie, co znaleźli się już za plecami trójcy. Sąsiadka Iwgi, ta w ciepłym swetrze, utonęła w nim po czubek głowy.

Chudy przystanął przed Iwga. Iwdze siłą woli udało się podnieść na niego wzrok - jakby zgodziła się na uciążliwe, choć niezbędne badanie lekarskie. Przechwyciwszy jej zaszczute spojrzenie, cugajster drapieżnie pochylił się, jego oczy pochwyciły spojrzenie Iwgi i powlokły ją w niewidoczną, ale wyraźnie wyczuwalną przepaść, ale w połowie drogi została porzucona z rozczarowaniem, jak worek z niepotrzebnymi szmatami.

- Wiedźma - powiedziały wargi chudego.