Выбрать главу

W płytkiej wodzie wrzeszczały bawiące się brzdące. Gorący wiatr ciskał piaskiem na pożółkłe stronice starego podręcznika, opowiadającego o zdradach i wojownikach. Diunka nudziła się.

- Wiesz co, wykąpię się, póki czytasz...

- A nie zimno ci?

- Phi!

Patrzył, jak idzie do wody. Jak płonie w słońcu łuska morskiego węża, jak rozstępuje się, wchłaniając gibkie ciało, leniwa rzeczna fala...

* * *

Zostały mu trzy rozdziały. Godzina roboty.

Opamiętał się, kiedy cień niskiej wierzby dopełzł do brzegu podręcznika. Poderwał się, jakby ze snu, potrząsnął głową, przepędzając otępienie. Naczytał się, i to w upale...

Na plaży było luźniej. Zniknęły brzdące, zbierali się do domu przyjezdni, obok przemaszerował leciwy wędkarz z parą niewielkich leszczy w drucianym koszyku. Na dnie sandałków Diunki zebrała się spora kupka piasku. Jak w odłamkach starożytnej amfory...

Chłopcy, którzy wypożyczyli im oponę, spuszczali teraz z niej powietrze. Po kolei przyduszali chudnące czarne boki.

Klaw wstał, pokonując ból w zastygłych mięśniach.

Kolor piasku zmienił się. Kolor wody też; na tamtym brzegu, wśród sosen jacyś ludzie grali w siatkówkę.

Klaw przygryzł wargę. Oczywiście, Diunka musiała popłynąć na tamten brzeg, porzucając kiepskiego pływaka w objęciach podręcznika. I byłoby dziwne, gdyby widząc grających nie nabrała ochoty na skakanie z nimi. To jej normalna, nienormalna towarzyska natura...

Podszedł do wody. Osłoniwszy dłonią oczy, zaczął wpatrywać się w siatkarzy; raz czy dwa miał wrażenie, że widzi wężowaty strój. Ale grający, wśród których pełno było dziewczyn, byli w dżinsach i koszulkach, i tylko jedna nieco starsza szczupła kobieta grała w dwuczęściowym stroju.

Klaw poczuł złość. Wrócił na kocyk, usiadł i przysunął podręcznik, ale nie potrafił skupić się na czytaniu.

- Nie przejmuj się tak.

Obok niego stał chłopak - współwłaściciel opony. Jego towarzysze niespiesznie pakowali swoje motory.

- Nie przejmuj się, dziewczyny - wiadomo, coś nie tak powiesz i już się obrażają...

- Myśmy się nie pokłócili - powiedział Klaw, zdziwiony, że w ogóle wdaje się w rozmowę z tym

bęcwałem.

- Dziewczyna pierwsza klasa - powiedział chłopak, całkowicie szczerze. - Moja też jest pierwsza klasa, ale ta jest jakaś taka... Szalona czy jak...

Po dziesięciu minutach silniki ryknęły, wylegujący się na brzegu skrzywili się z niezadowoleniem. Klaw brodził w płytkiej wodzie.

Ale dlaczego tak postąpiła? Czy nie rozumie, że Klaw się zdenerwuje? Już jest pewnie koło siódmej, dokładnie nie wiadomo, rano nadepnął na zegarek i ten stanął...

„Stanął mój zegar, stoi

Zapomnij imię me, stoi

Złoty kwiat w świecie stali

Wybiła godzina, i zegar stanął...”

Jakoś mu się zrobiło nieprzyjemnie. Nie potrafił przypomnieć sobie, gdzie przeczytał ten pretensjonalny wiersz. W tygodniku? W książce? Czy to może Diunka mu powiedziała? Miała taki zwyczaj - z tajemniczą miną deklamować czterowiersz i robiąc okrągłe oczy, oczekiwać reakcji Klawa...

Siatkarze na tamtym brzegu odeszli spod sosen. Ostatnia szła szczupła kobieta, piłka w jej ręku podskakiwała jak żywa.

* * *

Zdecydował się opuścić pustą plażę dopiero po zmierzchu. Zostawił odzież Diunki na piasku - zabrać ją ze sobą oznaczałoby uwierzyć.

Biegł miarowym sportowym kłusem, potem stracił siły, przeszedł na marsz. Postanowił, że tylko wykręci numer i od razu wróci, a Diunka, wyciskając wodę z włosów, obruszy się: dlaczego na nią nie poczekał?

Służbowe pomieszczenie było zadymione. Siwy dym wisiał nad drewnianymi stołami, nad szafkami i wieszakami, nad klatką w kącie - pustą klatką dla winnych przed społeczeństwem ludzi.

- Jeszcze raz imię - pełne.

- Dokia Sterch... Siedemnaście lat.

- Na pewno się nie pokłóciliście?

- Nie. Ona... nigdy tak nie postępowała. Ona...

- Uspokój się.

Zamknął oczy. Dwudziesty piąty raz - uspokój się. Tu wszyscy są spokojni, tu co noc szlochają ludzie i ohydnie przeklinają inni, tu nawet przez dym papierosowy przebija woń żelaza i potu, tu jest nieznośnie duszno...

- Trzecie żeńskie liceum... Bursa. Pokój siedemdziesiąt cztery...

Sygnał. Sygnał. Przez szybę nie słychać słów. Rzeczowo poruszają się wargi.

- Co ona miała na sobie?

- Słucham?

- Co miała na sobie?

Sandałki Diunki pod warstwą piasku. Niedbale ciśnięte na koc szorty...

- Uspokój się, chłopcze. Nie takie rzeczy się zdarzają... Przyjdzie rano.

... I przyszło rano.

Rozdział 2

Autobus przybył do Wiżny z półgodzinnym opóźnieniem. Dotarłszy do pierwszej budki telefonicznej, Iwga wyjęła wyszargany notesik i na długą chwilą zamarła, patrząc pustym wzrokiem przez mętne szkło.

W tym mieście jest pełno ludzi. Wśród nich jest niemało takich, dla których zestaw „Iwga Lis” nie będzie pustym dźwiękiem. Na przykład ta Beta, z którą razem wynajmowały pokój... Albo Klokus, który usiłował ją adorować. Albo właścicielka sklepu z antykami na placu Róż, oschła i sztywna dama, ta, co to kiedyś przytrzymała Nazara przy drzwiach i cicho szepnęła mu do ucha: „To jest cud nie dziewczyna. Nie zastanawiaj się ani chwili”.

Do sklepu z antykami nie są przyjmowani ludzie bez referencji. Ale Iwga tak się wkomponowała w dziwaczne otoczenie, tak idealnie się wkomponowała, tak świetnie wyglądała wśród nieco pretensjonalnych wspaniałości jej prosta buzia z lisimi oczyma i ognistą czupryną...

„Masz pasujące do siebie nazwisko. Jesteś lisem. Lisicą. Liskiem”

Otyły mężczyzna delikatnie zastukał w szybę:

- Panienko, kochana, już nagadała się pani? Mogę i ja?

Wyszła, dopuszczając go do telefonu. Usiadła na ławce, owinęła dookoła dłoni pasek wysłużonej torby.

Każdy z nich... Każdy z nich... Jaką minę będzie miała właścicielka sklepu, kiedy się dowie, że przez

pół roku pracowała u niej wiedźma? Czy nie zlecą się klienci, żeby zwrócić zakupiony z rąk Iwgi towar?.. Klokus... Nawet Beta, która pewnie wyrzuci tę czapkę, którą pożyczała Iwdze...

Ale czego można od nich oczekiwać. Skoro Nazar...

Kostki jej palców zbielały. Właściwie, to Nazar nic jej nie powiedział. Przypisała mu czyn, którego nie popełnił... I uciekła, nie dopuszczając nawet do jakichkolwiek wyjaśnień. Jak oszustka... jak złodziejka...

Grubasek zakończył rozmowę. Iwga wróciła do budki, czując jak wali jej serce, jak wilgotnieją dłonie.

Długi sygnał na tamtym końcu przewodu. Drugi... Trzeci...

- Słucham?

Głos taty-świekra. Iwga przełknęła ślinę.

- Słucham! - już z irytacją.

Iwga delikatnie odłożyła słuchawkę na widełki.

Małe niepowodzenie łatwo doprowadza do łez. Świadomość krachu rośnie kropla po kropli. Stopniowo.

Zeszła do metra i przejechała kilka stacji w te i z powrotem; pozorna wolność oszałamiała i zbijała z pantałyku. Może iść dokąd chce, ale drzwi wąskiej klatki już się zatrzasnęły, wpadła, och, jak wpadła, jak lisiątko i nic już nie da się zmienić.

Nie zdecydowała się odwiedzić nikogo ze swoich znajomych. Jakby słowo „wiedźma” miała wypalone na czole. Straciła nie tylko Nazara, straciła swoją tajemnicę, która pozwalała jej szczęśliwie żyć w tym szczęśliwym mieście... Co za bzdury, jakież to niby szczęśliwe może być życie bez Nazara?

Przeżywała już kiedyś coś podobnego. Kiedy musiała wyjechać z rodzinnej wsi. I kiedy musiała porzucić szkołę i uciekać w panice z niezłego, w sumie, miasta Ridny. I jeszcze raz potem, kiedy...