Wstrząsnął nią dreszcz. Tam, w mieszaninie nieprzyjemnych wspomnień, był również pierwszy spotkany inkwizytor. Mdłości i słabość, wskazujący ją palec. „Wiedźma!”Iwga drgnęła i obejrzała się. Podziemny wagon niósł swoich pasażerów, kiwał się niczym kołyska; wycelowane w nią palce istniały tylko w wyobraźni. Ludzie czytali, drzemali, rozmawiali, tępo gapili się w ciemne okna...
Ależ paskudnie pani wygląda, kochana, powiedziała bezgłośnie Iwga do swego odbicia. Musi pani szybko odwiedzić fryzjera i masażystę, ale przede wszystkim psychiatrę, moja droga. Ma pani kompletnie szalone oczy... a szalonej wiedźmy raczej nie zarejestrują. Ani w pracy dla społeczeństwa się nie przyda... ciupasem skierują ją na ognisko czy co tam oni urządzają... Na wsi to łatwe i proste, tu pewnie jakieś humanitarne elektryczne ognisko... Wiedźmi grill...
Przebywanie w podziemiu nagle zaczęło jej ciążyć; wydostała się na powierzchnię, długo dochodziła do siebie, udając, że przygląda się czasopismom na wystawie kiosku. Przechwyciła kilka zdziwionych spojrzeń i uświadomiła sobie, że stoi przed ścianą dość frywolnych pism, z metką „tylko dla mężczyzn”.
Zrobiła krok, chcąc odejść - i omal nie zderzyła się z młodzieńcem w obcisłym ubraniu, na które niedbale narzucona była futrzana kamizelka.
Cugajster przemknął po niej obojętnym, jakimś takim gumowym spojrzeniem; spojrzenie natychmiast wróciło, zainteresowane i znowu obojętnie opadło jak wąż, z którego wypłynął jędrny strumień. Iwga stała w miejscu, nie mając siły oderwać od asfaltu podeszew podniszczonych szarych butów.
Z nimi tak zawsze. Najpierw rzucają się, potem kręcą nosem; cugajstrzy wyczuwają wiedźmy, ale interesują ich tylko niawy. Każdy cugajster widzi Iwgę na wylot - ale nie śpieszy się z ogłaszaniem wyroku, no i dobrze...
Cugajster zapomniał o niej. Nieważne, ile nieżywych kobiet uczynił jeszcze bardziej nieżywymi dzisiaj; teraz w jego ręku znalazło się błyszczące czasopismo, na okładce którego wykrzykiwało swe życie różowe jędrne ciało. Wzywające ciało, od samego wezwania można ogłuchnąć...
Iwga odwróciła się i odeszła, powłócząc nogami.
* * *
Sklepik ze starociami był otwarty, Iwga nie zdecydowała się wejść tam, po prostu weszła do budki telefonicznej naprzeciwko. Wykręciła numer właścicielki i od razu szarpnęła widełkami, potem zacisnąwszy zęby, zadzwoniła do Miteców i długo wsłuchiwała się w
głuche, triumfujące sygnały.
W miejskim mieszkaniu Nazara też nikt nie odbierał. Z głową wciągniętą w ramiona Iwga przecięła plac Róż, dotarła do skweru i usiadła, wyprostowała zmęczone nogi.
- Gorące sandwicze?
Iwga drgnęła.
Na wprost niej zatrzymał się niski wózek z jaskrawo pomalowanym pojemnikiem, nad uchyloną pokrywą którego kłębiła się para. Wózek prowadziła mniej więcej czternastoletnia dziewczyna; spod długiego swetra wysuwał się brzeg ciemnej sukienki, przypominającej szkolny mundurek.
- Gorące sandwicze - oświadczyła dziewczyna, głosem nie znoszącym sprzeciwu. - Z pomidorami i cebulą... Tylko pięć monet.
Iwga zadzwoniła w kieszeni drobniakami. Napłynęła i odpłynęła obojętna myśl, że może jutro już w ogóle
nie będzie miała pieniędzy. Nawet na sandwicze.
Dziewczyna jakoś nie śpieszyła się z odejściem. Stała i patrzyła, jak Iwga przeżuwa, może oczekiwała pochwal?
- Świetne sandwicze - Iwga zmusiła się do uśmiechu.
- Jesteś tą lisicą, która postanowiła mieszkać między kurami - bez uśmiechu oświadczyła nagle dziewczyna. - I masz nadzieję, że cię nie poznają.
Iwga milczała. Kawałek kanapki stanął jej w poprzek gardła.
- Lisice nie jedzą ziarna! - uroczyście zapewniła ją dziewczyna. - Zobaczysz... potem - i ruszyła ze swoim wózkiem. - Do widzenia.
Jej ręka boleśnie trąciła Iwgę w ramię, ta zakrztusiła się, a dziewczyna już odeszła, popychając przed sobą wózek z taką uroczyście żałobną miną, jakby to był katafalk na wojskowym pogrzebie.
* * *
Przy wjeździe do miasta, na panelu nadzwyczajnego wywołania obudziła się i zamigotała czerwona, kłująca w oczy lampka. Klaudiusz nie podniósł słuchawki, ale przeczucie odezwało się: no i masz...
Na placu Zwycięskiego Szturmu zawsze było pełno parkujących samochodów, teraz też jakiś zręczny biały maksik zatarasował przejazd swoim szerokim karbowanym tyłem, zirytowany Klaudiusz musiał włączyć służbową syrenę.
Po wejściu do siebie, przez chwilę badał zawartość lodówki, potem trzasnął drzwiczkami, postawił na ogniu czajnik i usiadł przed telefonem.
- Niech zginie zło, patronie. - Głos zastępcy miał profesjonalną chrypkę, ale Klaudiusz usłyszał w nim nutkę szczerej ulgi. - Szukałem pana, patronie...
- Niech zginie zło, Glurze... Co tam? - Klaudiusz położył się na kanapie, nie zdejmując zakurzonych półbutów.
- Epidemia, patronie. Przypadki dżumy w Riance.
- Przypadki - znaczy ile?
- Dziesięć, patronie.
- Ile?!
- Dziesięć przypadków dżumy i już trzy zgony... Garnizon sanitarny postawiony w stan alarmu. Rianka została zamknięta... Wiadomości już przesączyły się do prasy...
- Dalej.
- Samosąd.
Klaudiusz przytrzymał słuchawkę ramieniem. W kuchni coraz głośniej gwizdał gotujący się czajnik.
- Gdzie?
- W Riance wybuchła panika, patronie... Na głównym placu. Nasi ludzie przybyli, kiedy stos się już dopalał.
- Wielka szkoda - głos Klaudiusza brzmiał obojętnie i sucho. - Bardzo szkoda, że nasi ludzie w Riance są tacy nieruchawi. Ofiara?
- Była wiedźmą. Ale... to była głucharka, niezainicjowana, patronie. Jej związek z epidemią...
- Aresztowania?
- Piętnastu ludzi. Kurator okręgu Rianka wykazał się gorliwością... Żeby, że tak powiem, zatrzeć...
- Kuratora okręgu Rianka wezwać tu, do Wiżny - wolno oświadczył Klaudiusz. - Na zastępcę proszę wyznaczyć... jeśli dobrze pamiętam, w tym okręg pracuje Juritz?
Zastępca milczał. Potem powiedział ostrożnie, jakby próbując każde słowo na smak:
- To się raczej nie spodoba Radzie Kuratorów... Oni i tak wrzeszczą, gdzie tylko się da, że Wiżna wszędzie foruje swoich ludzi.
Klaudiusz roześmiał się. Jego śmiech było dobrze słychać pod drugiej stronie kabla, dlatego zastępca szybko przygryzł język.
- Wszystkich aresztowanych... - Klaudiusz pstryknął kilka razy złotym kołpaczkiem pióra. - Wszystkich dostarczyć do miasta. Do mnie.
- Tak, patronie - pośpiesznie zamamrotał zastępca, nawet nieco przesadnie pośpiesznie, szybciej, niż na to pozwalała mu duma.
Klaudiusz milczał chwilę, wpatrując się we wzór liści winorośli za oknem.
Jeśli przeczuwał tylko to, to - trudno, ale nie aż tak niezwykłego... Bywało gorzej...
- Zaraz przyjadę - będę potrzebował bardzo szczegółowej informacji, Glurze. Łącznie z rozmieszczeniem studni w okręgu Rianka... A właśnie, dlaczego do tej chwili nie powiadomił mnie pan, że dzwonił książę?
Zastępca milczał oszołomiony.
- Patronie... Skąd pan wie?..
- Wiadomo - Klaudiusz uśmiechnął się. - Za każdym razem, kiedy mamy jakąś wpadkę... Przecież się pan domyśla, że to, co się stało, to nasza mała wpadka? Prawda?
Zastępca z wysiłkiem przełknął ślinę. Słychać to było w słuchawce.
- Tak, patronie. Oczywiście, że tak.
(DIUNKA. CZERWIEC)
W dniu pogrzebu siostra Diunki zawołała go na bok i, nie spuszczając z niego zapadniętych, rozgorączkowanych oczu, poprosiła: