Выбрать главу

– Racja – zgadzam się z nią. – Mam gest. Mnie Jelinek nie musi stawiać do raportu, żeby mi przypomnieć, że mam zapłacić dziwkom.

– Nie bądź niegrzeczny. Pochodzę z, arystokracji i nie lubię chamstwa.

– O.K. Co słychać w wyższych sferach?

– Ubożeją – wyjaśniła Elis. – Starsze córki z rodu zostają przeważnie kurtyzanami.

– Starsze? To ile ty masz lat?

– Dziewiętnaście. Mam na utrzymaniu rodziców, dwie młodsze siostry i brata, który chce być pilotem. BWA, czyli Biuro Wynajmu Arystokratek, potrąca część moich zarobków, przekazując ją bezpośrednio do Instytutu Lotów. Dla brata. Biuro to wielka i potężna firma, dlatego te dziewczyny tutaj muszą mnie słuchać, chociaż jestem najmłodsza. I stażem, i wiekiem.

– Słuchaj, podporo kosmolocji – powiedziałem, bo temat zainteresował mnie swoją egzotyką – a co robią twoje siostry?

Jednak teraz nie dowiedziałem się już niczego, bo w barze zadzwonił telefon. Fred nie śpiesząc się wyjął spod blatu słuchawkę i zanim przy łożył ją do ucha, wiedziałem już, kto dzwoni.

– Fred? Jest pan tam? – zapytał skrzekliwy głos komandora Jelinka, naszego dowódcy. – Niech się pan zamelduje, do diabła!

Słuchawka trafiła wreszcie na właściwe miejsce i Fred powiedział spokojnie:

– Słucham, panie komandorze.

– Meldować się! – wrzasnął Jelinek. – Co, zapomniał pan regulaminu?

– Kapral Hughes melduje się!

– No, lepiej – zabulgotała słuchawka z wściekłością. – Jest tam ten bękart Austin?

Bękart Austin to ja. Na wszelki wypadek pokazałem Fredowi, że mnie nie ma, ale to nie pomogło.

– Wiem, że on tam jest! – warczał dowódca. – Niech pan nie kłamie!

Fred wzruszył ramionami i bez dalszych zbędnych słów podał mi rozjazgotaną słuchawkę. Wielka to musiała być sprawa, skoro komandor osobiście trudził się telefonowaniem.

– Porucznik Alexander Austin przy aparacie – szczeknąłem służbowo, przerywając potok wymowy szefa.

– Za pięć minut meldować się u mnie! To rozkaz!

Coś brzęknęło w słuchawce i rozmowa została przerwana.

– Jakieś kłopoty? – zapytała obojętnie Elis.

Oddałem słuchawkę Fredowi i dopiłem swoją whisky. Zapłaciłem za siebie i dziewczynę. Zsunąłem się ze stołka i poprawiłem na sobie kombinezon.

– Żebyś wiedziała, mała – powiedziałem. – Innym razem przedstawisz mnie rodzinie.

Wyszedłem na korytarz i powlokłem się do windy. Mój dobry nastrój prysnął bezpowrotnie. Bałem się Starego i on o tym wiedział. Oczywiście miałem to i owo na sumieniu, ale żeby zaraz tak obcesowo wzywać mnie do siebie po ledwo skończonym patrolu?

To przerastało nawet perfidię Jelinka. Za tym musiało się coś kryć. Spóźnione mrówki przemaszerował}' mi po grzbiecie z góry na dół i z powrotem. Potem jeszcze raz. Czyżby komandor dowiedział się…? Nie, niemożliwe! Co najwyżej może mi zarzucić, że znowu zgubiłem nadajnik wysyłający sygnały o aktualnym położeniu statku. Cudowne to urządzenie Działało automatycznie, nadając impulsy co kilkanaście minut tylko wtedy, gdy przy wzajemnym ruchu mojego patrolowca i Tetydy pojazd Osłonięty przez pierścienie Saturna znikał z ekranów radarów. Specjalne boje przekaźnikowe podawały sygnały bezpośrednio do Bazy. Taak, to mogło być to. Gubiłem nadajnik już kilka razy i widać cierpliwość Starego skończyła się. Moja zresztą również.

Zapukałem do drzwi komandora i po niewyraźnym, a groźnym pomruku z wewnątrz nieomylnie poznałem, że mam wejść. Spojrzałem na zegarek. Minęło dokładnie pięć minut od rozmowy telefonicznej. Spoconą dłonią nacisnąłem klamkę i wszedłem.

Jelinek siedział za wielkim biurkiem, o blat którego wsparł się teraz swoimi wielgachnymi, czerwonymi jak u wozaka łapskami, by wstać na mój widok. To nie zapowiadało niczego dobrego, komandor nie wstawał przed byle bękartem. Wstawał tylko przed lepszymi od siebie albo po to, by tym dobitniej zgnieść stojącego przed nim delikwenta. Ja mogłem liczyć tylko na to drugie. Wypita whisky parowała ze mnie gwałtownie, a wraz z nią opuszczały mnie resztki odwagi. Nie tyle jednak, bym zapomniał, jak się zachować. Zameldowałem się przepisowo i czekałem. Jelinek ziewnął jakoś tak nerwowo, półgębkiem i założywszy ręce na plecy począł się przechadzać po gabinecie. Co chwilę zawadzał nogą o róg dywanu i czekałem w napięciu, kiedy potknie się wreszcie i poleci na pysk. Nic się jednak nie stało. Starego męczyła jakaś ważna sprawa. Mnie też. On nie wiedział, jak zacząć, a mnie schło w gardle. Czułem się tak, jakbym wcale jeszcze nie był w barze i nic nie pił.

– Was tylko w barze można znaleźć – zaczął ogólnikowo Stary, nie patrząc na mnie. – Z dziwkami i szklanką. Tam wasze miejsce. Odwalacie swoje czternaście dni w przestrzeni, starając się nie wejść w drogę temu sukinsynowi Kraftowi, i wracacie prędziutko do ciepłych tyłków waszych dziewczyn. Wtedy jesteście bohaterami i Kraft wam niestraszny. Zarabiacie na nim okropną forsę i nie zależy wam, by go złapać, bo wtedy Patrol, ta nowa Legia Cudzoziemska, przestałby być potrzebny! A ja muszę mieć tego przemytnika! Postanowiłem zmienić metody. A zacznę od pana, poruczniku. Pan służył w Cosmopolu?

– Służył – odparłem zdetonowany.

Nie wiedziałem, do czego Jelinek zmierzał, ale na pewno nie było to dla mnie dobre. Widać było po nim doskonałe, że musiał dostać ochrzan od jakiegoś ważniaka z Ziemi, któremu Kraft i jego zgraja psuli interesy. Ale to nie były moje interesy. Moim interesem było napić się czegoś i iść z Elis do łóżka. Zdawało się, że komandor nie ma zrozumienia dla tych chęci.

– Mówi się: służyłem – poprawił mnie.

– Tak jest! Służyłem!

– No, właśnie. Dostanie więc pan teraz ode mnie zadanie – spojrzał na mnie, groźnie marszcząc brwi.

Przyjąłem postawę zasadniczą. Na nic więcej nie mogłem się zdobyć.

– Daję panu dwa tygodnie na zidentyfikowanie i schwytanie Krafta. To rozkaz! – uprzedził mój niemy protest. – Mam nowe materiały, z'których wynika niezbicie, że Kraft ma kryjówkę tu, na Tetydzie, pod samym naszym nosem. Przestudiuje pan tę kasetę, to i pan zrozumie, że mam rację.

Rzucił mi wzięty z biurka plastikowy pojemnik. Schwyciłem go w locie, rozpiąłem zamek lewej kieszeni napierśnej, schowałem kasetę, zasunąłem zamek lewej kieszeni napierśnej, zastygłem z powrotem w postawie zasadniczej.

– Wyjaśnię panu wszystko, żeby pan czegoś nie poplątał. Zasadniczo nie jest pan asem, a ja te nowe wiadomości powinienem przekazać Cosmopolowi. Chcę jednak, żeby schwytanie Krafta przypadło w udziale nam, Patrolowi. Należy się nam to. Z tym, że staniemy się potem niepotrzebni, przesadziłem nieco. Oczywiście dosyć jest szumowin, by zapewnić nam dostatnie życie na całe lata, a przemyt minerałów energetycznych z Ostatnich Planet na Marsa i Ziemię to najlepszy interes od czasów prohibicji. Kraft i jego banda to jest sprawa prestiżowa, bo to najbardziej bezczelny skurwysyn w tym rejonie Układu, najsprytniejszy i najbezwzględniejszy trupojad! Naigrawa się z nas od lat! Muszę go mieć!

Komandor Jelinek dał się ponieść wściekłości. Komandor Jelinek krzyczał, szamotał się sam ze sobą i bił pięścią w swoje wielkie biurko. Nawet nie mrugnąłem, udawałem, że mnie nie ma. Przed oczyma widziałem Freda, jak powoli napełnia moją szklankę i równie wolniutko wrzuca do niej kawałki lodu. Albo na odwrót – do grzechoczącej kawałkami lodu pustki nalewa podwójną porcję "komandora". Byle nie Je-linka!

– Muszę – powtórzył już spokojniej Stary i przeciągnął dłonią po rzedniejących włosach. – Dlatego wezwałem pana. Służył pan w Cosmopolu, zna pan ich metody dochodzenia. A więc do dzieła! Ma pan dwa tygodnie. Potem chcę zobaczyć wyniki. Jeżeli ich nie będzie lub uznam je za niedostateczne, wyleci pan z Patrolu na zbity pysk! To wszystko. Odmaszerować!