Выбрать главу

— Gdzie jesteś? Gdzieś we wnętrzu tej kuli?

Qax roześmiał się.

— Gdzie jestem, w rzeczy samej? Który z nas potrafi bez wahania odpowiedzieć na to pytanie? Masz rację, ambasadorze. Nie kryję się w tej cieczy, ani też nie jestem z niej zbudowany.

— Nie rozumiem.

— Turbulencja, Parz. Dostrzegasz komórki konwekcyjne? Tam właśnie jestem, jeśli jestem gdziekolwiek. Teraz pojmujesz?

Jasoft w oszołomieniu zadarł głowę do góry.

Rodzinna planeta qaxów była jednym wielkim bagnem.

Morze, podobne pierwotnemu oceanowi oblewającemu lądy pradawnej Ziemi, pokrywało ten świat od bieguna do bieguna. Zatopione kratery wulkanów żarzyły się niczym ogniste węgle. Morze wrzało. Wszędzie pełno było turbulencji, komórek konwekcyjnych takich jak te, które Parz ujrzał na kuli skrytej w sercu splina.

— Parz, turbulencja stanowi przykład uniwersalnej zasady samoorganizacji materii i energii — powiedział qax. — W oceanie mego świata energia wytwarzana wskutek różnicy temperatur między procesami wulkanicznymi a atmosferą znajduje swe ujście, organizuje się dzięki turbulencji w miliardy komórek konwekcyjnych.

— Wszystkie znane nam formy życia zbudowane są z komórek — kontynuował gubernator. — Nie dysponujemy bezpośrednimi danymi, lecz zakładamy, że zasada ta ma zastosowanie nawet w przypadku samych xeelee. Z drugiej strony, nie ma chyba żadnych praw określających formy, jakie komórki te mogłyby przybierać.

Parz podrapał się po głowie i roześmiał odruchowo dziecięcym śmiechem zadziwienia.

— Chcesz mi powiedzieć, że te komórki konwekcyjne stanowię podstawę waszego bytu?

— Aby podróżować w kosmosie, zmuszony byłem do zabrania ze sobą na pokład tego splińskiego pojazdu części mego macierzystego oceanu. Niewielka czarna dziura w centrum splina wytwarza pole grawitacyjne utrzymujące integralność sfery, zaś grzejniki zatopione w płynie symulują procesy wulkaniczne rodzinneeo morza.

— To niezbyt wygodne — stwierdził sucho Parz. — Nic dziwnego, że do podróżowania potrzebujecie splińskich frachtowców.

— Jesteśmy delikatnymi stworzeniami, jeśli chodzi o naszą strukturę fizyczną — odparł gubernator. — Narażamy się na rozproszenie. Manewrowość tego frachtowca musi być znacznie ograniczona, tak, by moja świadomość nie uległa rozpadowi. I jest nas też relatywnie niewielu, w porównaniu, dajmy na to, z ludźmi.

— Taak. Nie macie zbyt wiele miejsca, nawet w morzu pokrywającym całą planetę…

— Najwięksi z nas ciągną się całymi milami, Parz. Jesteśmy też nieśmiertelni. Komórki konwekcyjne bez trudu można odświeżać i wymieniać, nie degenerując przy tym świadomości… Rozumiesz chyba, że ta informacja nie ma prawa przedostać się do szerszej wiadomości. Nasza kruchość jest faktem, który łatwo można by wykorzystać przeciwko nam.

To ostrzeżenie zmroziło stare kości Parza. Lecz ciekawość, dostęp do źródła wiadomości po latach suszy sprawiły, że nie mógł się powstrzymać przed zadawaniem dalszych pytań.

— Gubernatorze, jakim sposobem qaxowie zdołali oderwać się od powierzchni swej planety i ruszyli w kosmos? Z pewnością nie jesteście zdolni do realizacji projektów inżynieryjnych zakrojonych na większą skalę.

— Lecz mimo to technologia nie jest obca naszej rasie. Parz, moja świadomość funkcjonuje odmiennie od twojej. To zupełnie inna skala: ja zachowuję wrażliwość na bodźce zewnętrzne nawet na poziome molekularnym. Jeśli tego zapragnę, moje komórki są zdolne funkcjonować jako niezależne fabryki, wytwarzając produkty oparte na wyrafinowanej, zminiaturyzowanej technologii natury biochemicznej. Handlowaliśmy nimi między sobą przez miliony lat, nieświadomi istnienia reszty wszechświata. Wtedy zostaliśmy „odkryci”. Obcy pojazd wylądował w naszym oceanie i nawiązane zostały wstępne kontakty…

— Kim oni byli?

Gubernator zignorował to pytanie.

— Nasze produkty biochemiczne posiadały olbrzymią wartość rynkową i zdołaliśmy zbudować imperium handlowe dzięki pośrednikom — rozległe na całe lata świetlne. Lecz przy większych projektach wciąż uzależnieni jesteśmy od ras satelickich…

— Takich jak ludzie. Albo spliny, które wożą was po kosmosie w swych brzuchach.

— Jedynie nieliczni z nas opuszczają ojczystą planetę. Ryzyko jest zbyt wielkie.

Parz usiadł ponownie w fotelu.

— Gubernatorze, znamy się od dawna. Wiesz z pewnością, że przez wszystkie te lata do szaleństwa doprowadzała mnie znikomość mojej wiedzy o qaxach. Ale jestem przekonany, że nie pokazałeś mi tego wszystkiego w ramach nagrody za długą służbę.

— Masz słuszność, ambasadorze.

— W takim razie powiedz mi, czego ode mnie oczekujesz.

— Parz, oczekuję od ciebie zaufania — odparł gładko gubernator. — Pragnę uzyskać dostęp do przyszłości. Pragnę, by ludzie zbudowali dla mnie nowe złącze czasoprzestrzenne. I życzę sobie, byś ty stanął na czele tego projektu.

Ładnych parę minut zajęło Parzowi uspokojenie wirujących w głowie myśli.

— Gubernatorze, obawiam się, że nie rozumiem.

— Odtworzenie starożytnej technologii opartej na materii egzotycznej nie powinno stanowić problemu, wziąwszy pod uwagę rozwój ludzkiej nauki na przestrzeni ostatniego półtora tysiąclecia. Jednak tym razem parametry projektu będą odmienne od pierwotnych…

Parz pokręcił głową. Czuł się ociężały, ogłupiały i stary.

— Pod jakim względem?

Za pośrednictwem pulpitu flittera qax wprowadził do minikompa Parza nowy obraz: elegancką, geometryczną konstrukcję, ikosaedr. Jego dwadzieścia obracających się powoli ścian zabarwionych było na błękitno.

— Nowe złącze musi mieć rozmiary pozwalające na przejście splińskiego frachtowca — powiedział gubernator. — Albo innego pojazdu wystarczająco dużego, by pomieścić w swym wnętrzu qaxa.

Podróżnik korzystający z tunelu czasoprzestrzennego podlegał grawitacyjnym napięciom przypływowym w chwili przekroczenia portalu zbudowanego z materii egzotycznej, jak i podczas samej wędrówki przez tunel. Parz pojął teraz, że qaxowie byli znacznie bardziej podatni na podobne przeciążenia niż ludzie.

— A więc przekrój tunelu musi być szerszy od poprzedniego — rozmyślał. — Zaś portale muszą mieć znacznie większe rozmiary, tak, by dało się ominąć kratownice z materii egzotycznej…

Parz w zamyśleniu dotknął minikompa. Geometryczne formy rozmyły się posłusznie.

Qax zawahał się.

— Parz, potrzebuję twojej współpracy przy tym projekcie. — W sztucznym głosie gubernatora brzmiała nuta szczerości, prawdziwego błagania. — Muszę wiedzieć, czy możesz mieć przez to jakieś kłopoty.

Parz zmarszczył brwi.

— Niby dlaczego?

— Jesteś kolaborantem — stwierdził wprost qax, a Parz zadrżał. Nie są mi obce negatywne skojarzenia, jakie to słowo wywołuje u ludzi. Teraz zaś proszę cię o współpracę nad projektem, którego powodzenie oznaczać może olbrzymią, symboliczną klęskę ludzkości. Jestem świadom tego, jak wiele ten niewielki sukces buntowników, ich ucieczka pod prąd czasu, oznaczał dla ludzi, którzy postrzegają nas jako brutalnych zdobywców…

— Jesteście brutalnymi zdobywcami — uśmiechnął się Parz.

— Teraz zaś proszę cię o obrócenie tego symbolu ludzkiego oporu na użytek qaxów. Traktuję to jako wyraz wielkiego zaufania. A jednak dla ciebie jest to, być może, najpodlejszą z obelg.

Parz pokręcił głową i spróbował udzielić mu uczciwej odpowiedzi jak gdyby qax stał się jego uzewnętrznionym sumieniem, nie zaś rozfilozofowanym zdobywcą, władnym zgnieść go w mgnieniu oka.