Выбрать главу

— I przedostał się przez czworościan?

— Najwyraźniej grupa ludzi uciekła w przeszłość, owszem. Parz zamknął oczy, wypełniło go uczucie triumfu, nagle ponownie poczuł się młody. A więc to dlatego wezwano go na orbitę.

Rebelia…

— Ambasadorze — odezwał się qax. — Dlaczego nie uprzedziłeś mnie o zbliżaniu się Złącza? Stwierdziłeś, że opis jego misji zachował się i był ci znany. Wiedziałeś, że nadszedł czas jego powrotu.

— Co chcesz ode mnie usłyszeć? — Parz wzruszył ramionami. — Misja tego rodzaju, bazująca na technologiach z odległej przeszłości, ma margines bezpieczeństwa mierzony w stuleciach. Minęło półtora tysiąclecia, gubernatorze!

— Niemniej jednak — odparł gubernator beznamiętnie — zgodzisz się, że informowanie mnie o podobnych wydarzeniach wchodzi w zakres twoich obowiązków?

Parz ironicznym gestem opuścił głowę na piersi.

— Oczywiście. Mea culpa.

Zapewne qax poprawia sobie zrzędzeniem samopoczucie, pomyślał Parz, Cóż, przyjmowanie na siebie winy w zastępstwie ludzkości stanowiło nieodłączny element jego pracy.

— Pozostaje jeszcze kwestia ludzkich uciekinierów. Statku, którym się posłużyli. Kto go zbudował? Jak udało im się ukryć swe zamiary? Skąd zdobyli środki na ich realizację?

Parz uśmiechnął się, czując, jak jego pergaminowe, stare policzki pokrywają się linią zmarszczek. Głos z tłumacza był jak zawsze słodki i seksowny, mógł sobie jednak wyobrazić qaxa miotanego tłumioną wściekłością w łonie splina.

— Gubernatorze, nie mam najmniejszego pojęcia. Oczywiście, zawiodłem cię i, wiesz co, ani trochę się tym nie przejmuję. — Z ulgą uświadomił sobie, że równie niewiele dbał teraz o swój los. To także miał już za sobą.

Słyszał, że ludzi stojących w obliczu śmierci ogarnia spokój, pogodzenie się z nieuchronnym końcem mające w sobie coś boskiego stan odebrany ludzkości przez technologię desenektyzacyjną. Czy to wyjaśniało jego obecny nastrój, to dziwne, triumfalne wyciszenie?

— Ambasadorze — warknął qax — proszę o ocenę sytuacji.

— Sam sobie ją oceń — odparł Parz. — Chyba, że nie potrafisz. Gubernatorze, qaxowie to handlowcy — mam rację? — nie konkwistadorzy. Prawdziwi władcy starają się poznać umysły swych poddanych. Ty nie masz pojęcia, co dzieje się w ludzkich sercach… i to dlatego jesteś teraz tak przerażony. — Przesunął wzrokiem po anonimowym wnętrzu flittera. Wasza bezgraniczna ignorancja w obliczu bezczelnego aktu nieposłuszeństwa. To dlatego tak się boisz, prawda?

Automatyczny tłumacz zasyczał, lecz poza tym nie dobiegł z niego żaden dźwięk.

2

Ojciec Michaela Poole'a, Harry, wyłonił się z plamy rozmigotanych świateł na środku kopuły „Kraba Pustelnika”. Połyskliwe piksele położyły się świetlistymi punktami na gołym, kopulastym sklepieniu, zanim zbiegły się w krępą, uśmiechniętą, gładko ogoloną postacią, odzianą w jednoczęściowy, jasnoniebieski kombinezon.

— Dobrze cię znów zobaczyć, synu. Świetnie wyglądasz.

Michael Poole pociągnął łyk whisky z przysadzistej szklaneczki i posłał ojcu groźne spojrzenie. Sufit był nieprzejrzysty, w przeciwieństwie do posadzki, przez którą prześwitywała połać okalającego kometę lodu. nad którą Harry zdawał się unosić, jakby zawieszony w powietrzu.

— Jak jasna cholera — odburknął Michael. Jego głos, zaśniedziały po dziesięcioleciach prawie kompletnej samotności w chmurze Oorta, zgrzytał niczym żwir w porównaniu z miękkim tonem ojca. — Jestem starszy od ciebie.

Harry roześmiał się i zrobił ostrożny krok do przodu.

— W tej sprawie nie będę się z tobą sprzeczać. Twój wiek to kwestia twojego wyboru. Nie sądzę jednak, że powinieneś pić tak wcześnie rano.

Obraz wirtualny był odrobinę rozstrojony, tak więc między eleganckimi butami Harry'ego a podłogą widniała wąska, pozbawiona cienia szczelina. Michael uśmiechnął się w duchu, ciesząc się subtelnym przejawem nierealności tej sceny.

— Idź do diabła. Mam dwieście siedem lat i robię to, na co mam ochotę.

Harry zmarszczył przelotnie czoło, wyrażając zarazem smutek i czułość.

— Zawsze tak było, synu. Żartowałem.

Michael odruchowo cofnął się o krok od obrazu ojca. Samoprzyczepne podeszwy utrzymywały go w pozycji stojącej mimo panującego w kopule stanu nieważkości.

— Czego chcesz?

— Uściskać cię.

— Akurat. — Michael zanurzył czubki palców w alkoholu i prysnął nim w kierunku projekcji. Złociste kropelki przepłynęły powoli przez obraz, pociągając za sobą chmury sześciennych piksefi. — Gdyby to była prawda, rozmawiałbyś ze mną osobiście, a nie za pośrednictwem odwzorowania wirtualnego.

— Synu, jesteś oddalony o cztery miesiące świetlne od domu. Czego się spodziewałeś, dialogu ciągnącego się przez resztę naszego życia? Poza tym te nowoczesne wirtuale są cholernie dobre.

Błękitne oczy Harry'ego przybrały dawny, obronny wyraz, który przeniósł Michaela aż w czasy burzliwego dzieciństwa. Kolejna wymówka, pomyślał. Harry był ojcem rzadko pojawiającym się w domu, zawsze zaprzątały go własne plany — w życiu Michaela pojawiał się jako rzadki, uzbrojony w wykręty intruz.

Ostateczne zerwanie nastąpiło, gdy Michael dzięki desenektyzacji stał się starszy od swego ojca.

— Te wirtuale — mówił tymczasem Harry — pomyślnie przeszły przez wszystkie testy Turinga, jakie można było sobie wyobrazić. Z twojego punktu widzenia to ja — Harry — stoję tu i rozmawiam z tobą. I gdybyś tylko zechciał poświęcić na to trochę czasu i wysiłku, mógłbyś posłać w odwrotną stronę podobnego wirtuala.

— Na co liczysz, na zwrot kosztów podróży?

— Tak czy owak, musiałem posłać wirtuala. Na nic innego nie było czasu.

Te słowa, wypowiedziane lekkim, rzeczowym tonem, wstrząsnęły Michaelem.

— Nie było czasu? O czym ty mówisz?

Harry spojrzał na niego z rozbawieniem.

— Nie wiesz? — zapytał znacząco. — Nie oglądasz wiadomości?

— Zgadywanki przestały mnie bawić — odparł Michael znużonym głosem. — I tak naruszyłeś już moją prywatność. Po prostu powiedz mi, czego chcesz.

Zamiast odpowiedzieć wprost, Harry posłał spojrzenie w dół, przez przezroczystą podłogę pod swymi stopami. Jądro komety. szerokie na milę i najeżone lodowymi turniami, sunęło przez mrok. Laserowe reflektory „Kraba Pustelnika” budziły w nich purpurowe i zielone, węglowodorowe cienie.

— Ale widok powiedział Harry. Zupełnie jak ślepa ryba, prawda? Obce, nieznane stworzenie żeglujące po najmroczniejszym oceanie Układu Słonecznego.

Przez wszystkie lata poświęcone badaniu komety to porównanie jakoś nie nasunęło się Michaelowi. Słysząc te słowa, dostrzegł ich trafność. Lecz odpowiedział tylko ponuro:

— To tylko kometa. Jesteśmy w chmurze Oorta, wieńcu komet krążącym w odległości jednej trzeciej roku świetlnego od Słońca, gdzie powracają wszystkie komety, by umrzeć…

— Miłe miejsce — odparł niewzruszony Harry. Omiótł wzrokiem pustą kopułę i Michael poczuł się nagle tak, jakby oglądał ją oczami ojca. Kopuła mieszkalna statku, od dziesięcioleci jego dom, była półkulą o średnicy stu jardów. Siedziska, pulpity kontrolne i podstawowe terminale służące do obróbki danych skupione były wokół geometrycznego środka kopuły. Reszta przezroczystej podłogi podzielona była sięgającymi barku przegrodami na laboratoria, kambuz, pomieszczenie rekreacyjne, sypialnię i kabinę prysznicową.

Nieoczekiwanie układ pomieszczenia, kilka mebli, niskie jednoosobowe łóżko, wydały się Michaelowi niezwykle proste i czysto utylitarne.