Выбрать главу

— Tak naprawdę nie ma innego wyjścia, sam wiesz.

— Oczywiście, że jest.

— Nie, jeśli pragnie się pozostać człowiekiem, tak jak sam to zadeklarowałeś. Częścią bycia człowiekiem jest umiejętność twórczego myślenia — reagowania na nowych ludzi, nowe wydarzenia, nowe sytuacje. Michael, faktem jest, że ludzka pamięć ma ograniczoną pojemność. Im więcej w nią upychasz, tym bardziej wydłużasz czas dostępu. Dzięki technologii desenektyzacyjnej…

— Nie można stać się ponownie dziewicą dzięki przeszczepowi hymenu, na miłość boską.

— Masz słuszność — Harry wyciągnął rękę do syna, potem zawahał się i opuścił ją wzdłuż ciała. — Porównanie szorstkie jak zwykle, ale trafne. Nie utrzymuję przecież, że przefiltrowanie wspomnień przywróci ci dawną niewinność. Dreszcz przenikający twe ciało przy pierwszym przesłuchaniu utworów Beethovena. Rozkosz pierwszego pocałunku. Zdaję sobie sprawę, że obawiasz się utraty tego, co pozostało ci po Miriam.

— Cholernie wiele sobie zakładasz, niech cię szlag.

— Ależ, Michael. To jedyna opcja. W przeciwnym razie pozostaje jedynie rola żywej skamieliny. — Harry uśmiechnął się smutno. — Przykro mi, synu. Nie zamierzałem pouczać cię, jak masz żyć.

— Pewnie, nigdy nie zamierzałeś tego robić, co? To tylko takie stare przyzwyczajenie. — Michael podszedł do wnęki podajnika żywności i szybką serią uderzeń w klawiaturę zamówił kolejną whisky. Powiedz mi, jaka to sprawa nie cierpiąca zwłoki skłoniła cię do przesłania mi pakietu wirtualnego?

Harry powoli krążył po wolnej od mebli części podłogi. Jego bezgłośne kroki, ciężkie mimo zerowej grawitacji i pozornie stawiane nad głębią oceanu przestrzeni, nadawały tej scenie nieziemskiego kolorytu.

— Złącze — powiedział w końcu.

— Projekt? — Michael zmarszczył brwi. — Co z nim?

Harry ze szczerą sympatią spojrzał na syna.

— Chyba naprawdę utraciłeś tutaj kontrolę nad biegiem swego życia, Michael. Upłynęło sto lat od startu „Cauchy”. Pamiętasz założenia misji?

Michael zastanowił się. Sto lat…

— Mój Boże — powiedział. — Już czas, prawda?

W odległej przyszłości „Cauchy” miał właśnie powrócić do Układu Słonecznego. Michael odruchowo skierował spojrzenie na ścianę kabiny, w stronę Jowisza. Drugi portal tunelu wciąż orbitował cierpliwie wokół Jowisza. Czy to możliwe, by dokładnie w tej chwili istniał tam pomost biegnący przez półtora tysiąclecia?

— Przysłano mnie po ciebie — ciągnął posępnie Harry. Mówiłem im, że to strata czasu, że kłóciliśmy się, odkąd nauczyłeś się mówić. Ale i tak mnie wysłali. Może ufali, że mimo wszystko będę miał większe szansę, by cię przekonać, niż ktokolwiek inny.

— Przekonać mnie do czego? zapytał zdezorientowany Michael.

— Do powrotu — wirtual rozejrzał się po kabinie. — Ta stara balia wciąż jeszcze potrafi latać, co?

— Oczywiście.

— W takim razie najszybszym sposobem na powrót do domu byłoby dobrowolne zabranie się tym rupieciem. Zajmie ci to jakiś rok. Wysłanie statku z zadaniem przywiezienia cię siłą potrwałoby dwukrotnie dłużej…

— Harry. zwolnij nieco, do cholery. Kim są ci „oni”? I dlaczego stałem się nagle taki ważny?

— „Oni” to administracja Jowisza, działająca przy całkowitym poparciu wszystkich agencji międzyrządowych — całego systemu, jeśli mi wiadomo. A twoje znaczenie wynika z transmisji.

— Jakiej transmisji?

Harry przyjrzał się synowi, jego zbyt młoda twarz zastygła nieruchomo. Potem odezwał się miarowym głosem:

— Michael, portal powrócił. I coś wyłoniło się z tunelu. Statek z przyszłości. Odebraliśmy z niego jedną transmisję mikrofalową. Podejrzewamy, że została nadana potajemnie, wbrew woli istot obsługujących statek.

Michael pokręcił głową. Może rzeczywiście się postarzał. Słowa Harry'ego wydawały mu się nierealne — niczym opis snu wymykający się zrozumieniu.

— Udało się wam rozszyfrować tę transmisję?

— Bez trudu — odparł sucho Harry. — Była po angielsku. Tylko głos, bez wizji.

— No i? Dalej, Harry.

— Wymieniono w niej ciebie. Z nazwiska. Nadawcą była Miriam Berg.

Michael poczuł, jak wbrew jego woli całe powietrze ucieka mu z płuc.

Wirtual ojca przykucnął przed nim z wyciągniętą ręką, tak blisko twarzy Michaela, że można było rozróżnić pojedyncze piksele.

— Michael? Nic ci nie jest?

3

Jasoft Parz raz jeszcze wisiał w przestrzeni kosmicznej przed splińskim statkiem.

Powierzchnia frachtowca była oceanem szarego cielska. Parz spojrzał wprost w gałkę oczną, która obracając się, obdarzyła go niedbałym spojrzeniem spomiędzy fałd stwardniałej skóry, i nieoczekiwanie odczuł dziwną więź łączącą go ze splinem, bratnią istotą pozostającą na usługach qaxów.

Parz świadom był obecności setki typów uzbrojenia skierowanych na jego delikatny flitter — być może łącznie z legendarnymi emitorami fal grawitonowych, władnymi rozbijać gwiazdy, które qaxowie wykradli xeelee.

Chciało mu się śmiać. Fala nieistnienia pędziła być może w ich stronę ze zmienionej przeszłości, a oni wciąż grozili swą dziecinną bronią staremu człowiekowi.

— Ambasadorze Jasotcie Parz. — Elektroniczny głos gubernatora był jak zawsze miękki, kobiecy i słodki, a zarazem nieprzenikniony.

— Jestem tutaj, gubernatorze — odparł Parz miarowym tonem.

Przez długą chwilę panowało milczenie. Potem gubernator odezwał się:

— Jestem zmuszony prosić cię o pomoc.

Parz poczuł, jak jego ciało opuszcza napięcie, miał wrażenie, jakby mięśnie brzucha układały się wygodnie, fałda za fałdą. Jakże lękał się tego wezwania na spotkanie z gubernatorem — pierwszej podróży na orbitę od owej okropnej chwili sprzed tygodnia, kiedy stał się świadkiem upokorzenia doznanego przez qaxów z rąk buntowniczej hołoty, która zdołała wymknąć się im przez portal Złącza. Parz powrócił do swych zwykłych obowiązków — choć i to było niełatwe. Nawet skromne liczebnie kręgi dyplomatyczne kontrolujące planetę pulsowały od rozmów o tym pojedynczym, oszałamiającym akcie nieposłuszeństwa. Czasami Parz marzył o tym. by wymknąć się szczelnemu kordonowi służb zabezpieczających, zamykającemu w sobie całe jego życie, i zanurzyć się w świecie zwykłych ludzi. Oczywiście zginąłby, skoro tylko odkryto by, że jest kolaborantem… może jednak warto było zapłacić taką cenę za możność usłyszenia z tysiąca ust słodkiej nuty nadziei.

Zabrakło mu jednakże odwagi, a może głupoty, by to zrobić. Uzbroił się w cierpliwość, oczekując na decyzję gubernatora. Qaxom w żadnej mierze nie zabrakłoby wyobraźni, by ukarać całą planetę za postępek garstki ryzykantów.

Nawet egzekucje nie byłyby dla Parza żadnym zaskoczeniem.

O dziwo, obwinianie qaxów za podobne uczynki nieodmiennie przychodziło mu z trudem. Aby zapanować nad Ziemią i jej bratnimi planetami, qaxowie musieli jedynie przestudiować historię i zaadaptować metody stosowane przez ludzi do utrzymywania władzy nad swymi bliźnimi. Nie istniały żadne dowody na to, by qaxowie dopracowali się podobnej taktyki przy okazji kontaktów w obrębie swego gatunku. Qaxowie zachowywali się dokładnie tak, jak wszyscy najeźdźcy na przestrzeni dziejów ludzkości. Ludzie, zdaniem Parza, mogli obwiniać jedynie samych siebie za taki stan rzeczy. Qaxowie byli jakby uzewnętrznioną personifikacją sposobu, w jaki ludzie traktowali się nawzajem, swego rodzaju sądem historii.

Lecz, koniec końców, nie wydarzyło się nic drastycznego. Teraz zaś Parza wezwano na kolejne, zamknięte spotkanie na orbicie.