Выбрать главу

Sposób, w jaki owe czeki trafiły do Moskwy, to zupełnie odrębna historia. Kiedy Rosjanie otrzymali je za darmo od państwa, nie mieli pojęcia, co z nimi robić, i często zadowalali się wymianą na butelkę wódki wartą 7 dolarów albo kilka połci wieprzowiny. Kilku bardziej przedsiębiorczych osobników masowo skupywało czeki w małych wioskach, by sprzedać je pośrednikom w większych miastach po 12 dolarów za sztukę. Taki pośrednik jechał potem do Moskwy i na jednym z rozkładanych stolików w rogu giełdy sprzedawał plik tysiąca lub dwóch tysięcy czeków po 18 dolarów każdy. Na koniec czeki trafiały w ręce jeszcze poważniejszych handlarzy i w pakietach po dwadzieścia pięć tysięcy sztuk albo i więcej były sprzedawane na stolikach pośrodku sali po 20 dolarów. Czasem niektóre jednostki omijały całą tę procedurę i czaiły się na obrzeżach giełdy, próbując znaleźć dobrą cenę za niewielkie zwitki czeków. Pośród tej obfitości gotówki i papierów wartościowych kłębili się różnej maści cwaniacy, biznesmeni, bankierzy, kanciarze, uzbrojeni strażnicy, brokerzy, moskwianie oraz handlarze z prowincji — a wszyscy byli pionierami wkraczającymi na nieznany ląd.

Na początek za pakiet dziesięciu tysięcy czeków zaoferowałem cenę 19,85 dolara od sztuki. Kiedy ogłosiłem swoją propozycję, dookoła zapanowało poruszenie, a jakiś mężczyzna podał mi kartkę z wydrukowaną na niej liczbą 12. Udałem się do stolika oznaczonego tym numerem w asyście pracowników banku i ochroniarzy. Wyjęliśmy gotówkę, a ludzie siedzący po drugiej stronie blatu rozłożyli przed nami czeki. Jeden ze sprzedawców brał zapakowane po dziesięć tysięcy pliki studolarówek i wkładał je jedną po drugiej do liczarki banknotów. Maszyna pracowała z furkotem, dopóki na wyświetlaczu nie ukazała się kwota 198.500. W tym samym czasie dwaj ludzie z mojego zespołu liczyli czeki, sprawdzając, czy nie ma wśród nich falsyfikatów. Po blisko trzydziestu minutach transakcja została sfinalizowana. Zabraliśmy czeki do opancerzonego samochodu, a sprzedawca ze stanowiska numer dwanaście zrobił to samo z gotówką.

Taką operację powtarzaliśmy wielokrotnie przez kilka tygodni, aż spółka Salomon Brothers weszła w posiadanie czeków prywatyzacyjnych o wartości 25 milionów dolarów. Była to jednak dopiero połowa przedsięwzięcia. Teraz musieliśmy zainwestować czeki prywatyzacyjne w akcje rosyjskich spółek, co odbywało się na tak zwanych aukcjach czeków. Były one o tyle nietypowe, że do momentu zakończenia aukcji żaden z nabywców nie znał ceny, którą miał zapłacić. Gdyby na aukcję przyszła tylko jedna osoba, przynosząc tylko jeden czek prywatyzacyjny, wszystkie akcje wystawione na sprzedaż podlegałyby wymianie na ten jeden czek. Z drugiej strony, gdyby stawili się wszyscy mieszkańcy Moskwy, każdy ze swoim czekiem, cała pula akcji zostałaby równo rozdzielona między wszystkie czeki biorące udział w aukcji.

Sytuacja taka sprzyjała nadużyciom i wiele spółek uciekało się do różnych podstępów, by nie dopuścić ludzi do uczestnictwa w aukcjach, dzięki czemu podstawione osoby mogły tanio kupić ich akcje. Podobno Surguneftegaz, wielka spółka naftowa z Syberii, była zamieszana w zamknięcie portu lotniczego w noc poprzedzającą aukcję jej udziałów. Inna spółka naftowa zablokowała drogę przy użyciu płonących opon, aby nikt nie mógł dotrzeć na aukcję.

Ponieważ aukcje czeków prywatyzacyjnych były tak osobliwe i trudne do rozgryzienia, przyciągały niewiele osób — zwłaszcza z Zachodu. Spowodowało to gwałtowny spadek popytu, wskutek czego ceny były porażająco niskie nawet jak na rosyjskie standardy. Starannie przeanalizowałem każdą większą aukcję czeków prywatyzacyjnych, która odbyła się w przeszłości, i odkryłem, że za każdym razem kurs akcji znacząco wzrastał w stosunku do ceny, jaką osiągnęły one na aukcji — czasem dwukrotnie lub trzykrotnie. Gdyby taki stan nadal się utrzymywał, nasza firma w zasadzie miała gwarancję ogromnych zysków już za sam udział w aukcjach.

Kiedy tylko zaczęliśmy gromadzić czeki prywatyzacyjne, bacznie obserwowałem rządowe ogłoszenia o aukcjach. Na koniec poradziłem Bobby’emu, abyśmy wzięli udział w sześciu z nich, na których między innymi wystawiono na sprzedaż akcje rosyjskiej spółki naftowej Lukoil, państwowej kompanii energetycznej JeES Rossii oraz operatora telekomunikacyjnego Rostelecom.

Gdy doprowadziliśmy nasze przedsięwzięcie do końca, spółka Salomon Brothers zainwestowała 25 milionów dolarów w akcje o bezprecedensowo zaniżonej wartości. Bobby i ja byliśmy przekonani, że Salomon zarobi fortunę. Trzeba było tylko poczekać.

A nie musieliśmy czekać długo. W 1994 roku tygodnik „Economist” opublikował artykuł Czy pora postawić na Rosję? Przedstawiał on w przystępny sposób tę samą kalkulację dotyczącą wyceny rosyjskich spółek, którą przeprowadziłem, będąc pierwszy raz w Moskwie. W ciągu następnych dni miliarderzy, menedżerowie funduszy inwestycyjnych oraz inni spekulanci giełdowi zaczęli dzwonić do swoich brokerów, każąc im śledzić akcje rosyjskich spółek. Sprawiło to, że kiełkujący rynek giełdowy w Rosji zaczął się rozwijać, i to w oszałamiającym tempie.

W krótkim czasie wartość naszego portfela akcji wzrosła do 125 milionów dolarów. Zarobiliśmy sto milionów.

Za sprawą tego sukcesu stałem się bohaterem na londyńskim parkiecie Salomon Brothers, gdzie w końcu znalazło się dla mnie biurko. Ci sami „kumple”, którzy kiedyś ode mnie stronili, teraz co rano ustawiali się w kolejce, zanim jeszcze zjawiłem się w pracy, licząc, że dam im jakąś szansę, by mogli pomnożyć swoje pieniądze na rosyjskiej giełdzie.

W ciągu następnych tygodni zaczęli mnie również odwiedzać czołowi brokerzy, którzy w imieniu Salomon Brothers obracali wielkim kapitałem, i pytać, czy nie byłbym łaskaw spotkać się z ich najważniejszymi klientami.

— Bill, wyświadczyłbyś mi wielką uprzejmość, gdybyś zechciał do mnie wstąpić i poznać George’a Sorosa.

— Bill, Julian Robertson[2] będzie niezwykle rad, jeśli opowiesz mu coś o Rosji.

— Bill, czy znalazłbyś trochę czasu dla sir Johna Templetona[3]?

Oczywiście byłem łaskaw! Śmiechu warte — oto najpotężniejsi inwestorzy na świecie chcieli słuchać tego, co ja, dwudziestodziewięcioletni wiceprezes spółki[4], mam do powiedzenia. Latałem pierwszą klasą po całym świecie na koszt Salomon Brothers. Odwiedziłem San Francisco, Paryż, Los Angeles, Genewę, Chicago, Toronto, Nowy Jork, Bahamy, Zurych i Boston. Prawie po każdym spotkaniu słyszałem:

— Bill, czy mógłbyś zainwestować dla nas trochę pieniędzy w Rosji?

Nie miałem gotowej odpowiedzi na takie pytanie. Nasza sekcja była wówczas nastawiona na obracanie własnymi pieniędzmi i nie mogła zarządzać cudzym kapitałem.

— Nie wiem — odpowiadałem. — Pozwolisz, że skontaktuję się z moimi szefami i zapytam, czy na to zezwolą.

Tego rodzaju decyzja nie leżała w gestii Bobby’ego. Może i był naszym najlepszym inwestorem, ale nie miał uprawnień do rozstrzygania w tego rodzaju kwestiach. Zatem tuż po powrocie do Londynu odwiedziłem dyrektora do spraw handlowych i wyłuszczyłem mu całą sprawę. W przeciwieństwie do moich poprzednich doświadczeń, kiedy to nikt nie chciał słuchać o Rosji, tym razem spotkałem się z dużo cieplejszym przyjęciem.

вернуться

2

Założyciel Tiger Management Corporation, jednego z najlepiej prosperujących funduszy hedgingowych.

вернуться

3

Jeden z założycieli Templeton Asset Management, jednego z największych funduszy inwestycyjnych na świecie.

вернуться

4

Choć może to brzmieć dostojnie, w Salomon Brothers było chyba więcej wiceprezesów niż sekretarek.