Выбрать главу

Zdyszany nadbiegł Saakaszwili.

— Tomasz idzie? — spytał Kos.

— Jedzie.

— Na czym?

— Nie wiem, jak po polsku...

Stukając lekko na stykach szyn, nadjechała drezyna. Tomasz kiwał się nad napędowymi dźwigniami, zahamował tuż przed czołgiem i ze szczęśliwym uśmiechem na twarzy pokazał stertę żywnościowych zapasów, ułożonych na wózku.

— Zwalimy? — spytał Gustlik i nachylił się, by chwycić za burtę.

— Jasne — przytwierdził Grigorij. — Drogę tarasuje.

Czereśniak sądząc, że powariowali, skoczył naprzeciw z rozkrzyżowanymi ramionami.

— Czekajcie! — krzyknął Kos i zwrócił się do kapitana, wskazując na niewykorzystany materiał wybuchowy pod ścianą. — Od armatniego pocisku eksploduje?

— Naturalnie — przytaknął Pawłow chwyciwszy w lot propozycję i zerknął raz jeszcze na zegarek. — Ładujcie.

Za przykładem Kosa cała załoga rzuciła się do roboty. Skrzynki błyskawicznie wędrowały z rąk do rąk. Czereśniak też pracował w łańcuchu między Gustlikiem a Grigorijem i co się w lewo czy w prawo przechylał, to albo jednemu, albo drugiemu usiłował wyjaśnić:

— Kiełbasy... ze składu... chleb i masło.... na butelkach cognac pisze... dla rządu musi mieli... albo dla Hitlera...

Pawłow układał skrzynki ciasno jedna przy drugiej, spłonki wysypał z pudła w środek między trotyl. Skrępował ładunek linka, a Kos mu pomagał.

— Rozganiaj, Gustlik, a za zwrotnicą skacz... Tomasz pomoże.

Jeleń i Czereśniak wleźli na drezynę. Ślązak splunął w garść i zaczął komenderować:

— Ciąg-pchaj, ciąg-pchaj!

Wózek ruszył, rozpędzał się szybko.

Reszta załogi wskoczyła do czołgu. Warknął silnik, grzał się chwilę na jałowym biegu, ale już dźwignął wóz z miejsca i pognał naprzód.

Niedaleko odjechali, kiedy za plecami wspięła się woda i dźwignęła ku górze. Uderzyła słupem w strop i pognała za nimi szeroką falą. Zadudnił wybuch i zdmuchnął kurz z betonu.

Janek, przywarty do celownika armaty, opuścił nieco lufę.

— Mechanik, wyłącz światła — rozkazał.

Zgasł reflektor. Drezyna w przedzie wyglądała jak czarne pudło, nad którym rytmicznie pochylały się i prostowały sylwetki Tomasza i Gustlika.

Coraz wyraźniej podświetlał je odblask idący ze stacji, ale zamiast skręcić na zwrotnicy, przeskoczyli ją wprost. Tamci dwaj wypadli z rytmu, zaczęli wymachiwać rękami.

— Wolniej... Stój!

Kos wyskoczył na pancerz, z pancerza na ziemię i podbiegł do rozjazdu.

Drezyna podjeżdżała na wstecznym biegu.

— Widzisz, wajcha źle przełożona — klął Gustlik.

Zeskoczył i przerzucił dźwignię, ale szyny w ogóle nie drgnęły.

— Rozkręcili, pierońskie podciepy!

— Pan plutonowy zaczeka — poprosił Tomasz z lekka wystraszony.

Przerzucił z powrotem dźwignię, wyjął z kieszeni nakrętkę i złączył cięgło.

— Zaraz przyrajbuję.

— Północ za dwie! — zawołał Pawłow z włazu mechanika.

Szczęknęły szyny rozjazdu przerzucone zwrotnicą.

— Ciśniemy!

— Jazda!

— Ino chyżo, bo blisko.

Niemcy spostrzegli ruch koło rozjazdu. Dwu czy trzech ruszyło torami w tę stronę. Przystanęli po paru krokach, coś pokrzykiwali, wymachując rękami.

Jeden zapalił latarkę, ale jej promień był zbyt słaby, by pokonać prawie dwóchsetmetrową odległość.

Kos wparł się stopami w podkłady, pchał z całą mocą. Jeleń nacisnął dźwignię, Czereśniak pociągnął i wóz ostro ruszył. Stuknęły koła na pierwszym, na drugim złączu.

„Rudy” warknął i poszedł w trop. Dowódca z tyłu skoczył w biegu na pancerz, przedostał się do wieży. Miał zamiar sam załadować, ale na stanowisku Czereśniaka stał Pawłow gotowy do pracy.

— Odłamkowym — rozkazał Janek.

Kapitan sprawnie wyłuskał pocisk z uchwytu, załadował i ryglując zamek zawołał:

— Gotowe!

Celownik skraca odległość i Kosowi się zdawało, że drezyna prawie wjeżdża na stację. Przemknęło mu przez myśl, że Gustlik niepotrzebnie ryzykuje. Podobnego jak Kos zdania był Tomasz ze strachem patrzący przez ramię.

— Trzeba wiać! — zawołał między pociągnięciem a pchnięciem.

— Jeszcze! — odkrzyknął mu Jeleń.

Przez szczęk kół i posapywanie słychać było, jak któryś z Niemców wrzeszczy do innego:

— Gib mir Leuchtkugel!

— Odbijaj! — dał komendę Gustlik.

Czereśniak skoczył z rozpędzonego wózka. Mimo pośpiechu i strachu zaczepił ręką o stertę żywności, chwycił pęto kiełbasy.

Jeleń jeszcze raz szarpnął dźwignię. Zeskoczył w tej samej chwili, gdy strzał z rakietnicy wyrzucił oświetlający pocisk w gardziel tunelu. Rakieta szybowała po płaskim torze i nie dognawszy naszych, którzy uciekali w pełnym pędzie, spadła na podkłady. Parokrotnie podskoczyła i sycząc płonęła na ziemi.

W tym świetle cienie miotały się po ścianach jak oszalałe. Zaterkotały serie automatów posyłane przez Niemców na oślep w blask i ciemność. Kule tłukły się o ściany, gwizdały potępieńczo, lecz nie trafiały.

Tomasz i tuż za nim Gustlik już dopadli człapiącego niespiesznie czołgu, wskoczyli na pancerz. Jeden za drugim zniknęli w wieży i zatrzasnęli włazy. „Rudy” przyspieszył.

Janek, cały czas tkwiący u celownika, widział, jak rozpędzona drezyna, machając napędowymi dźwigniami, wtacza się na podziemną stację. Paru żołnierzy uskoczyło jej z drogi. Ktoś rzucił kamień na szynę, żeby przyhamować.

Z peronu skoczył na wózek oficer w łaciatej panterce. Chwycił hamulec i ściągnął z całych sił. Spod kół idą iskry. Gwałtownie zwalniając, platforma mija wyrwę w murze, przejeżdża jeszcze parę metrów i staje.

— Stop! — rozkazuje Janek.

Hamowany czołg lekko obniża lufę, przekłada jeszcze trzy traki i nieruchomieje. Ten strzał musi być bezbłędny. Nici celownika krzyżują się dokładnie pośrodku drezyny.

— Ognia!

Gustlik naciska spust i prawie jednocześnie z odrzutem działa wszystkie peryskopy i celowniki rozjarza do białości gwałtowny błysk. Grzmot eksplozji uderza w pancerz jak pięść boksera — potężnie, choć miękko.

— Wsio normalno. Poriadok — słyszą stłumiony spokojny głos Pawłowa w słuchawkach hełmofonów.

Rozwiewa się dym, rzednie kurz, coraz wyraźniej w szkłach peryskopów widać podziemną stację zawaloną odłamkami betonu, poległymi i porzuconym sprzętem. Na długości kilkunastu metrów ściana została rozpruta przez wybuch ładunku w kanale elektrycznym. Obok szerokich schodów, wiodących na górę, płonie i dymi sterta pustych skrzyń.

Człapiąc gąsienicami „Rudy” ruszył wolno naprzód.

— Tyle dobra zmarnowane, a butelki na pewno pobite, pisało na nich cognac...

— Zawrzyj, Tomek, ta kłapaczka! — przerwał mu Gustlik.

Nawet we wnętrzu czołgu usłyszeli młóckę artyleryjskich wybuchów na powierzchni ziemi.

Pojedynczo, a potem grupkami poczęli zbiegać z góry niemieccy piechurzy, zgonieni ogniem na stację. Ktoś zauważył czołg, ktoś wrzeszczał:

— Panzer! Achtung, Panzerwagen!

— Stój! — podał komendę Kos.

Przeciskali się przez tłum niszczyciele czołgów, biegnący na stanowiska z blaszanymi rurami pancerszreków, z maczugami pancerfaustów. Chowali się za złomy rozbitego betonu.

— Do piechoty na wprost, odłamkowym...

— Gotowe — trzasnął zamkiem Tomasz.

— Gotowe — zameldował Gustlik.

— Ognia! — rozkazał Janek.

Prawie równocześnie trysnęły postrzępione błyski u wylotu lufy i eksplodował granat na schodach. Wybuch cisnął kęsami betonu, sprzętem i połamaną bronią.