Выбрать главу

Wojska szły, a oni wciąż siedzieli w swym zaczajonym łaziku pod leszczynami. Cień się przesunął, słońce przygrzewało w plecy, Gustlikowi było coraz smutniej i nudniej.

— Do jesieni tu myślisz przeczekać? — zagadnął Wichurę.

— Póki na szosie coś się nie zatka, nie ma co marzyć.

— A jak nigdy?

— Maszeruje tyle wozów, to któryś stanąć musi — stwierdził Franek z przekonaniem.

Czekali jeszcze kwadrans w napiętym milczeniu, a potem się okazało, że Wichura zna prawa tłumnych przemarszów. Od strony Berlina, może pół kilometra od nich, coś się stało, jakiś traktor z działem czy samochód z przyczepą utknął skośnie do prądu, dwa usiłowały go minąć jednocześnie i zaklinowały wąskie gardło na amen. Za nimi tłum gęstniał, a bliżej się przerzedziło.

— Chwyć mocno za klamry — poradził Franek Gustlikowi, zapalając silnik.

Ruszyli jak do sportowego rajdu. Piaszczystą dróżką przeskoczyli w obłoku kurzu karczowisko, z piskiem hamulców zwolnili nad rowem, sforsowali go i bucząc sygnałem przepchnęli się między piechotą.

Gwałtownym skrętem Wichura uniknął zderzenia z ciężarówką, która, pewna swego na głównej drodze, nie miała zamiaru zwalniać. Po mostku przedziurawionym granatem artyleryjskim zjechali na boczną szosę, odsądzili się od głównej i dopiero wtedy, ocierając pot z czoła, kapral odetchnął.

— Już myślałem, że mnie ten gruby naznaczy i karnego raportu nie uniknę — powiedział do Gustlika i pokazując kierunkowskaz z napisem RITZEN, dodał: — Popatrz, już blisko.

Ślązak z radości trzepnął go w plecy, łazik się zatoczył i rąbnął w kamienny słupek.

— Cholera by cię wzięła — zaklął Franek zatrzymując samochód. — Będzie znak.

Wybiegł przed maskę i dotykając palcami oglądał wgniecenie na zderzaku, a potem siadł, ruszył i dalej jechali bez słowa aż prawie do celu.

Kiedy z zalesionego wzgórza zobaczyli Ritzen, wydało im się jakieś większe. Może dlatego, że sporo ludzi chodziło po ulicach, wojskowych i cywilów. Dzięki wysadzeniu tamy zostało szybko zdobyte i teraz, po oszkleniu okien, wyglądało na nie zniszczone. Tylko dzioby na tynku wskazywały, którędy szły serie.

Nie znając adresu postanowili zacząć poszukiwania od centrum, od tego trójkątnego placu, na którym stała bateria przeciwlotnicza. Okazało się, że trafili dobrze, bo w ceglanym budynku, służącym im ongiś za kwaterę i muzeum zegarów, była teraz komendantura i zarząd miasta. Przed wejściem zobaczyli w grupie kobiet mężczyznę w ubraniu przerobionym z niemieckiego wojskowego munduru. Wydawał polecenia i kartki, na których kreślił po parę słów.

Zasalutował mu przechodzący radziecki oficer, odpowiadając na uchylenie czapki.

Grupa robotnic odeszła ze szpadlami i grabiami na ramieniu, parę z nich wzięło się do przekopywania trawnika, na którym zostały jeszcze ślady po okopach.

Kiedy łazik z Gustlikiem i Wichurą podjechał do krawężnika, mężczyzna odwrócił się, a spostrzegłszy żołnierzy, szeroko otworzył ramiona.

— Oh, Herr Jeleń! Ich warte... Czekam na pana z duża tęsknota.

Gustlik, wyskoczywszy z wozu stanął o dwa kroki i nie podając ręki spytał surowo:

— Jak się mo panna Honorata?

— Ja myślę nadzwyczaj dobrze.

— No to...

Dopiero teraz starszy sierżant chwycił Niemca za rękę, potrząsnął mocno, a potem przedstawił:

— Obergefreiter Kugel. Kapral Wichura. Gdzie ona?

— Idziemy zaraz od razu. Parę kroków.

— Jedziemy — zaprosił gestem Franek.

Zakręcili ostro w miejscu, a potem pomknęli w prawo, w boczną uliczkę i zahamowali przed willą ukrytą w białym i różowym obłoku kwitnących jabłoni, grusz i wiśni. Nad bramą wisiał duży napis: „MILITÄR–ANSTALT”.

— Co to za ansztalt wojskowy? — spytał Jeleń.

— To właśnie Fraülein Honorata — odpowiedział z szacunkiem Kugel.

Śniło się Honoracie pięć albo sześć razy, że po nią Gustlik przyjechał, i raz to nawet tak wyraźnie, że kuferek spakowała i nazajutrz ze łzami musiała rozpakować. A dziś wiedziała całkiem na pewno, że nie przyjedzie. Skoro po śnie się nie zjawia, to co dopiero niczym nie zapowiedziany...

Siedziała na piętrze w pokoju gęsto zastawionym meblami, założonym serwetkami i narzutkami, ozdobionym setką farfurek zniesionych z całej ulicy na polecenie Kugla, który wiedział, że ich odkurzanie trochę uspokaja panią Honoratę, siedziała więc przy oknie i podśpiewywała cicho, a smętnie:

Ratujże mnie, Boże, ratujże mnie przecie, Ratujże mnie, Boże, ratujże mnie przecie, Bo mnie straszna bieda na sercysku gniecie, Zakochałam ci się aż po same uszy...

Podśpiewywała nie tyle wyszywając białe orły, co wypruwając hitlerowskie z serwetek i obrusów. Zostawiała tylko haftowane pięknie, niczym monogram, litery gotyckie, ale przecież do naszych podobne.

W jednym warkoczu miała czerwoną wstążkę, drugi lekko rozpleciony u końca, na pamiątkę pewnego wydarzenia sprzed miesiąca. Na palcu połyskiwała wypucowana do wysokiego blasku sześciokątna nakrętka, pełniąca obowiązki zaręczynowego pierścionka.

Kiedy na parterze rozległ się dzwonek, Honorata przerwała jednak robotę, podniosła głowę i czekała zarumieniwszy się lekko z niecierpliwości.

Słychać było szczęk zamka, gwar przyciszonej rozmowy, a potem szybki stuk drewniaków na schodach. W drzwiach stanęła pokojówka w fartuszku i koronkowym czepeczku na włosach.

— Herr Kugel mit zwei Soldaten.

— Nie chcę go widzieć — tupnęła nogą Honorata. — Ani jego, ani tych jakichś... — urwała w połowie zdania i ukłuła się igłą w udo, żeby sprawdzić, czy na pewno nie drzemie.

Za pokojówką, we framudze otwartych drzwi, pojawiło się prócz Kugla dwu polskich żołnierzy, a jednym z nich był plutonowy Jeleń. Łzy rozmazały wszystkie twarze prócz tej jednej, dzień po dniu od miesiąca oczekiwanej.

Chciała wstać, pójść mu naprzeciw, ale sił zbrakło.

Jeleń zrobił parę kroków, zatrzymał się przed fotelem.

— No to jużem jest, Honoratko.

Niespodzianie dla samej siebie zrobiła groźną minę.

— Czemu tak późno? Tyle czasu tu siedzę i siedzę, dwudziesty obrus wypruwam.

— Wojnę musieli my skończyć. A teroz pójdemy...

— Nie pójdę za pana Gustlika.

Potrząsnął głową, jakby go kto pałką zdzielił, i bez słowa zaczął zawracać.

— Chodźże tu. Pierścionek zabieraj.

Chciała zdjąć nakrętkę z palca i nie mogła, więc ręce prosząc o pomoc wyciągnęła:

— Gustliczku...

Rymnął na oba kolana, do dłoni się pochylił. Dziewczyna, wstydliwie zasłaniając monogram na obrusie, podniosła płótno do wilgotnych oczu.

— Czysta — podał Gustlik chusteczkę. — Nie trza w Hitler Jugend oczek wycierać.

— Głupi — stwierdziła dziewczyna. — Albo to się pan Gustlik nie domyśla, co litery znaczą?

— Ani chybi Honorata Jeleniowa — oświadczył Wichura podchodząc bliżej i salutując. — Co mamy, to zabieramy, i jazda do gniazda. Dowódca kazał szybko wracać.

— Nie tak chyżo. Tu ja dowodzę — sprzeciwiła się Honorata.

Wstała podając mu rękę, a potem specjalną pałeczką uderzyła w mosiężny gong.

Na ten sygnał z całej willi zbiegła się służba: ogrodnik, dozorca, kucharz z pomocnikiem, dwie pokojowe, i wszyscy, niczym dobrze musztrowane wojsko, stanęli w szeregu pod ścianą. Honoratka wzięła się pod boki i oświadczyła:

— Alarm an allen Fronten. Rżnąć, ciąć, ważyć, smażyć. Dziś wieczorem przyjęcie. Taki grosses Fest, jakiego od przed wojny nie było.