Выбрать главу

Wysoko poszła rakieta w nocne niebo, zakreśliła łuk i rozsypała się w kolorowych gwiazdach. Kugel stojąc przy otwartym oknie ładował następną, ale go Jeleń przytrzymał za rękę.

— Ostatnia.

— Starczy.

— Dość, powiadom. Pora jechać.

— Dawno pora — przytwierdził Wichura. — Co za zabawa, jak nie wszyscy pić mogą.

— Strzelę, jak pojedziecie. Żeby my się jeszcze w życiu spotkali.

— Lecę silnik zapalić, a wy wychodźcie z gratami.

— Ino coby my, Kugel, nie tak się spotkali, jak tamten raz na śluzie.

Gustlik podniósł nie dopity kielich i trącił się z Niemcem.

— Spać ochota — rzekła Honorata wyciągając rękę. — Dziękuję panu, panie Kugel. Prawda to, że wśród obergefrajtrów zdarzają się porządni.

— Przejdzie ci sen, Honoratko, jak ruszymy i wiatr owieje.

Tymczasem wrócił Wichura i stwierdził z ponurą miną.

— Nie ruszymy.

— Czemu?

— Bo nam podpieprzyli samochód. Był i nie ma.

Na długą chwilę zapadło kłopotliwe milczenie.

— To tutaj chodźmy spać — proponowała wstawiona z lekka Honorata.

— Armia jutro nad Nysę rusza. Dwadzieścia cztery godziny spóźnienia liczy się jak dezercja — wyjaśnił Wichura, podniósł niewidzialny karabin do ramienia i pstryknął głośno palcami.

— Laboga! — przestraszyła się dziewczyna i otrzeźwiała natychmiast.

— Na kim auto zdobyć, kiedy się wojna skończyła? — myślał głośno Jeleń.

— Sowieci tu zaraz ze sto mają — podpowiedziała nieśmiało Honorata.

Kugel usłyszawszy te słowa zaniepokoił się wyraźnie i cofnął pod ścianę.

— Listy piszcie — mówił, zaczynając się wspinać na schody.

— Cześć — kiwnął mu głową Wichura, a potem zwrócił się do Jelenia:

— Innego wyjścia nie ma.

— Od sojuszników, co my razem krew przelewali? — wrzasnął z oburzeniem Gustlik i spytał Honoraty: — Mocno pilnują?

— Z przodu wartownik, z tyłu siatka — wyjaśniła dziewczyna, wyciągając z kąta przedpokoju ogrodnicze szczypce.

Ślązak wziął je do ręki, spróbował i za Wichurą powtórzył:

— Innego wyjścia nie ma. Trzeba pożyczyć.

W równych rzędach stały obok siebie wielkie ciężarówki, zgrabne półtoratonówki i krępe przysadziste łaziki. Jeden z nich, bez widocznego powodu, ruszył po cichutku, wytoczył się przez dziurę w siatce na parkowy trawnik, z trawnika na alejkę i przystanął koło kępy gęstych krzaków.

Z cienia wyskoczył Wichura, błyskawicznie załadował trzy walizy i kufer, wcisnął między nie Honoratę, a sam siadł przy kierownicy i skomenderował półgłosem:

— Pierwszy bieg.

Łazik posłusznie ruszył, pchany niewidzialną siłą nabrał szybkości, wyjechał na ulicę, skręcił za węgieł i dopiero tam zza wozu wyszedł zziajany Gustlik.

— Starczy. Dasz radę zapalić? — spytał zmęczonym głosem i siadł obok kierowcy.

— Kluczyk pasuje — ucieszył się Wichura.

Silnik zaskoczył natychmiast. Ruszyli i nabierając pędu wyjechali na szosę. Z tyłu za nimi strzeliła w niebo pożegnalna rakieta obergefrajtra Kugla.

— Poczciwe Niemczysko — stwierdził Franek.

— Ale my niepoczciwi — ze złością mruknął Gustlik. — Pierona, żeby u swoich kraść!

— Pożyczać — poprawił go Wichura.

Wyjechali spomiędzy domów i na szosie wysadzanej owocowymi drzewami pojaśniało od blasku księżyca.

— Coś ciśnie — stwierdził Ślązak.

Uniósł się, dźwignął do góry siedzenie i wydobył spod niego tablicę rejestracyjną.

— Podziwej się, Wichura, chyba nasza...

— Fakt — stwierdził kapral.

Zjechał na pobocze, zahamował i wyskoczywszy oglądał maskę.

— Chodź tutaj — zawołał Gustlika. — Patrz — pokazał mu wgniecenie na zderzaku, które zarobili trzasnąwszy w słupek zaraz za skrzyżowaniem. — Własny wóz nam się trafiło pożyczyć.

— To ci pierońska historia — zdziwił się Jeleń siadając do łazika i szczelniej otulił kocem śpiącą słodko Honoratę.

— Co tu dziwnego? — wzruszył ramionami Wichura, wrzucając pierwszy bieg. — Normalnie, jak to między sąsiadami — filozofował. — W sumie na jedno wychodzi: ile było samochodów u nas i u nich, tyle jest.

Ciągnęli coraz ostrzej pustą szosą, żeby zdążyć przed wymarszem armii na południe, na ziemie nad Nysą Łużycką, które znowu znalazły się u kresów Rzeczypospolitej.

66. Ostatnia kula

Wrócili z Honoratą na czas. Początkowo zdawało się nawet, że nikt nie zauważył rajdu po Gustlikową narzeczoną, ale kiedy jednostki pancerne w ślad za piechotą ruszały na Łużyce, to generał przytrzymał załogę „Rudego” na miejscu.

— Zostaniecie tu jeszcze dwa, trzy dni. W tym czasie, podporuczniku Kos, załatwicie sprawy formalne związane z życiem osobistym załogi.

— My może... — zaczął Kos.

— Ani słowa — uciął generał. — Chcę mieć czołg, a nie oddział towarzystwa turystycznego czy domek jednorodzinny na gąsienicach.

Wichurze za karę odebrałem samochód. Pojedzie z wami jako kaemista i pomocnik u Saakaszwilego.

— I tak jedno miejsce wolne, bo Tomasz nie wrócił.

— Nie szkodzi. Pojedziecie we czterech. Czereśniakowi zastępca dowódcy armii dał w Warszawie urlop dwutygodniowy celem odwiedzenia rodziny w Studziankach. Wróci wprost na Łużyce.

— Sprytny ten Tomasz jak lis — mruknął Gustlik zaraz po odejściu dowódcy i z uznaniem pokiwał głową.

— A tyś chytry jak mucha — mruknął Janek. — Do jesieni będziemy po urzędach chodzić, nim Honorata żołnierzem zostanie.

Sprawy formalne były rzeczywiście żmudne, gdyż wszelkiej maści pisarzom sztabowym zupełnie się po wojnie we łbach przewróciło i trzeba ich było mocno do muru przyciskać, by chcieli wypisywać papierki. Chodzili załatwiać całą ekipą i tam gdzie nie pomagał oficerski stopień Janka, ani prośba Grigorija, to Gustlik chwytał opornego za rękę i ściskając mówił powoli:

— Jakbyście nam to napisali, tobym był rad.

Dopiero pod koniec trzeciego dnia Honorata została zmobilizowana i jako szeregowiec batalionu sanitarnego przydzielona do pomocy siostrze Ogoniok, która rządziła oddziałem armijnego szpitala polowego. Kiedy odwieźli nową sanitariuszkę na miejsce, Marusia, korzystając z okazji, słowo po słowie wyjaśniła Jankowi sens swego listu i na zakończenie dodała:

— Wszystko trzeba by od początku zaczynać, a tymczasem rozdzieliłyby nas kilometry, dni i miesiące, a może nawet lata...

Póty prosili wszyscy trzej (Wichura pilnował wozu), póki Lidka nie zgodziła się podejść do okna. Stojąc ukryta za framugą powiedziała:

— Jestem tu... Dzień dobry.

— Zdrowiej szybko — pierwszy odezwał się Janek — i wracaj do nas.

Dziękuję ci, Lidka.

— Jakbyś chciała, to nawet w wozie jest miejsce, bo Tomek na urlopie — dodał Gustlik.

Grigorij nic nie powiedział, choć usta nawet otwierał i wąs gładził.

Machnął tylko ręką i twarz odwrócił, bo mu było smutno. Niełatwo mówić do pustego okna, zwłaszcza wówczas, gdy ma się dużo ważnych rzeczy do powiedzenia.

Dopiero kiedy odchodzili i Grześ się odwrócił, mignęła mu za szybą szczupła twarz i biała chusteczka na głowie. Nie dał po sobie poznać, że cokolwiek zobaczył, bojąc się, że dziewczynie mogłoby być przykro.

Na czwarty dzień ruszyli skoro świt, chcieli bowiem na nocleg stanąć u kapitana Pawłowa, w mieście, którego został komendantem. W południe, nie zatrzymując się, przegryźli chleba z konserwami i pruli dalej, luzując co pewien czas Saakaszwilego przy drążkach sterowych, żeby mógł gnaty rozprostować.