Выбрать главу

— Piękny czas.

— Oj, piękny bardzo — przysiadł Konstanty na ławce i pokazał kłosy.

— Zza Nysy, z naszej wioski wracamy. Otóż choć późno siane, to pora już jego przychodzi.

Z głębi sadu i z domku wysypała się reszta załogi: sierżant Jeleń, plutonowy Wichura, kapral Czereśniak. W nowych odprasowanych mundurach, z Krzyżami Walecznych i medalami na piersi mogliby zdać się inni komuś, co ich od czasu walk nie widział. Ale po prawdzie to byli ci sami.

Witali gości, sadowili się obok.

— Jak za tydzień nie zacząć kosić, będzie się sypać — tłumaczył Szawełło.

— Komu kwasu chłodnego, komu? — żartobliwie nawoływała Honorata wynosząc na tacy omszały od chłodu dzban i gliniane kubki.

— Otóż i gospodyni. Gdzieżby taką drugą znaleźć? — witał uprzejmie Konstanty. — Jeśli już nie dla mnie, to choćby dla młodego.

— Co też stryj? Moja pora nie przyszła — zawstydził się Józek.

— Czyż ty myślisz, że ja oczu nie mam i nie widzę, jak ty na tę radzistkę patrzysz? Tobie pora i żytu pora. Tylko ty śmiały nie bardzo jesteś.

— Pora — przyświadczył Czereśniak. — Ja bym może i pomógł żąć — obiecał rozgryzając twarde ziarno.

— Bo też siedzimy tu i siedzimy jak strachy w maku — mruknął Wichura i spulnął z obrzydzeniem. — W kraju wszystkie ładne dziewczyny rozłapią, a nam pokraki zostawią...

Grigorij podszedł z boku i objąwszy Franka za ramię szepnął mu na ucho:

— Hanka piękna dziewczyna.

— Gniewa się już drugi tydzień — odburknął plutonowy.

— Nie gniewałaby się, gdyby nie kochała — dorzucił cicho Grześ i ze smutnym uśmiechem odszedł na bok.

— Przeca żech ci, kręcikorbo, tłumaczył, czemu tu musimy siedzieć — grzmiał Gustlik postukując' pięścią po stole.

— We wojsku, jak nie ma rozkazu, to i postarzejesz i posiwiejesz, a nie odejdziesz — ośmielił się wtrącić Józek.

— Nie o to idzie, ino że w Poczdamie radzą.

— Niedaleko do tego miejsca, gdzie was podchorąży Łażewski do niewoli złapał — dopowiedział Czereśniak.

— Nie gadaj, Tomek, jak mówię. O granicach tam radzą. Stalin powiada, że ma być na tej Nysie, co wedle nas, a Churchill palcem po mapie jeździ, a udaje, co znaleźć nie może.

— Po angielsku może litery inne — zdradził wątpliwość Konstanty.

Jeleń, puściwszy uwagę koło uszu, ciągnął:

— Na to ruski generał powiada: „Towariszcz Churchill, to jest prawie tam, taj polskie dywizje stoją” i zarozki wszyscy wiedzą, bo w polityce mogą się rzeki pomylić, abo miasta, ale kaj czyja dywizja, każdy wie.

— Z naszego rządu też są i tłumaczą im, co i jak — wtrącił znowu Czereśniak.

— Odkąd żech cię, Tomek, do Warszawy posłał, toś ale zmądrzał.

— Na przyszły raz niech sierżant sam jedzie.

Jeleń zamachnął się, żeby go trzepnąć, ale zatrzymał rękę w pół drogi i szepnął do Kosa:

— Dowódca.

— Baczność! — podał komendę Janek.

— Spocznij, spocznij! — wołał generał od furtki. — Ja całkiem prywatnie. Wstąpiłem do szpitala tylko po lekarstwo, ale od sierżanta Ogoniok dostałem rozkaz, żeby do was zajechać.

— A dziewczęta? — spytał Grigorij.

— Jedną przywiozłem — generał wskazał na Marusię biegnącą od strony furtki — ale Lidki już przy radiostacji nie było. Pewno wracając ćwiczy swoje wojsko w marszu.

— Kwasu pan generał wypiją? — spytał Gustlik. — Czy może coś mocniejszego?

— Spirytus mamy na miodzie — zaproponowała Honorata.

— Nalej kwasu, jeśli chłodny.

Generał uniósł właśnie do ust oszroniony kubek, gdy za parkanem rozległo się dziarskie, choć sopranowe śpiewanie i w chwilę później do sadu, pod jabłonie, wbiegła Lidka, a za nią dwie jednakowe radiotelegrafistki.

Speszyły się wszystkie trzy nie tyle obecnością generała, co wesołym śmiechem, który je powitał.

— Kiejby jej raniej awans na sierżanta dali i te dwie dziouszki, toby my wojnę we kwietniu skończyli, panie generale — twierdził Gustlik.

— Lidka dobry dowódca — chwalił Kos. — Żeby łatwiej podwładne odróżniać, dała Hani awans na starszego strzelca.

Pomagając siąść na ławie, podał dziewczynie rękę i lekko uścisnął wąską dłoń, na której płomień zostawił smugę gładkiej, pobielałej skóry.

Borowianki nie mówiły ni słowa. Skromnie stanęły z boku, tak jednak zajmując pozycję, by Ania mogła na Józka Szawełłę spoglądać, a Hanka, żeby się plecami do Franka Wichury obrócić.

Generał dopił, otarł dłonią wargi i postawiwszy kubek na stole, skłonił się Honoratce.

— Kwas doskonały. Czym też się za ochłodę odwdzięczę?

— Może wieść jaka dobra przyszła? — spytała dziewczyna. — Bo myśmy tu radzili... — urwała napotkawszy surowe spojrzenie Gustlika.

— No właśnie, nad czym żeście radzili? — spytał dowódca.

Chwilę trwała cisza, wszystkie oczy zwróciły się na Kosa, jako najstarszego stopniem.

— O domu, obywatelu generale. Żeby do Polski wracać. Szawełłowie na przykład mają zwolnienie do cywila od dnia, w którym przejdziemy granicę.

Gospodarkę dostali nad samą Nysą. Żyto dojrzewa...

— Tobie chyba nie na żniwach zależy. Dam zezwolenie i bierzcie ślub choćby jutro.

— Czto wy? — zawstydziła się Marusia. — Podażdiom.

— Umowę mamy z Gustlikiem, że razem, w jednym dniu — wyjaśnił Kos.

— Dam dwa zezwolenia.

— Dopokąd moi ojcowie i ojcowie Honoraty nie pobłogosławią, nie da rady — tłumaczył Jeleń. — Do powrotu odłożyć trzeba.

— Stoimy tu i pilnujemy, żeby ściany wspólnego domu we właściwym miejscu stanęły — powiedział zamyślony generał.

— Sierżant Jeleń tłumaczył, panie generale — wtrąciła Honorata — ale już bardzo się ckni.

— A mnie na te wesela zaprosicie?

— Jakże by inaczej — oburzył się Jeleń. — Wszystkich, jak tu stoimy.

— Was pierwowo — zapewniła Marusia.

— W takim razie powiem w sekrecie, że jutro koniec poczdamskiej narady i zapewne już za trzy dni... — pokazał ręką w tę stronę, gdzie za rzeką zieleniała Polska.

Tego samego dnia wieczorem, kiedy już wszyscy prócz wartowników pokładli się spać, Honorata wyszła do sadu i przy księżycu trzy jabłka na dobrą wróżbę zerwała, ku wschodowi patrząc.

Zaszedł ją przy tym zajęciu Gustlik, służbę w kompanii sprawujący, za ramiona delikatnie chwycił i zapytał:

— Na marmoladę?

— Nie. Na powrót. Żeby już nie zatrzymali.

— Zgoda — rzekł Jeleń.

Po cóż miał się Honoracie sprzeciwiać, kiedy jak o czym dowództwo zadecyduje, to i wróżba przy księżycu nie przeszkodzi.

Zajęci sobą nie dostrzegli, że w drugim końcu sadu, za gęstymi rzędami pachnących malin, był ktoś jeszcze, komu księżyc i myśli spać nie dawały, kto plany na przyszłość układał.

— Serce nie kapral, co sierżanta posłucha, ani nie pułkownik, co rozkaz generała wykonać musi — mówił cicho Saakaszwili siedząc na piętach i plecami o parkan oparty. — Cóż znaczy słowo podczas zabawy powiedziane, wstążka czy fotografia wobec prawdziwego uczucia...

— Drugi tydzień się gniewa... — przerwała mu Hania.

— Nie gniewałby się, żeby nie kochał. Franek chropawy jak pancerz, ale tylko po wierzchu. A w środku człowiek, prawdziwy człowiek.

— I ładny taki — westchnęła Borowianka.

— Może... — przyznał Grigorij i po chwili, zmieniwszy zamiar, zaczął opowiadać: — Dawno, dawno temu, wojna wtenczas dopiero w Hiszpanii się rozpalała, pojechałem na Daleki Wschód świat zmieniać i budować komsomolskie miasto. Od tamtej pory Gruzji nie widziałem. A nasze góry rok cały w śnieżnych czapach, rzeki rok cały w biegu ku morzu, lasy rok cały zielenieją. Obiecaj, że przyjedziesz odwiedzić i zobaczyć...