Выбрать главу

Szarik leżał obok, ziajał z gorąca i z zainteresowaniem obserwował, co robi jego pan. Ucieszył się bardzo, kiedy Janek odłożył karabin i pochyliwszy się nad nim ucałował kudłatą mordę w oba policzki, jeśli tak można o psie powiedzieć.

Potem zebrali się wreszcie, Janek zarzucił plecak z radiostacją na ramię i szybkim krokiem bez dalszych przygód dotarli do swego czołgu ukrytego w lesie.

— Tylko cię po śmierć wysyłać. Doczekać się nie można — zrzędził

Saakaszwili. — U nas już wszystko gra, czołg jak nowy. Montuj szybciej swoją skrzynkę.

Gustlik i Wasyl siedzieli o parę kroków dalej oparci plecami o pień drzewa. Teraz, kiedy pół dnia ich nie widział, Janek spostrzegł, że wszyscy zmienili się i nie są tymi ludźmi, których znał parę dni temu. Nie w tym rzecz, że mieli zaczerwienione oczy od kurzu i blasku, że przychudli nieco. Trudno byłoby mu określić, na czym ta zmiana polega. Może pojawiły się jakieś nowe, drobne, prawie niedostrzegalne, a przecież znaczące zmarszczki. Życie zapisuje na twarzach wszystkie minione wydarzenia. Wojna rzeźbi szczególnie ostrym rylcem. Każdy dzień bitwy liczy się chyba za wiele tygodni czy może miesięcy.

Janek wszedł do wnętrza wozu przez właz mechanika, siadł na swym miejscu i przymocowywał radiostację, a Grześ zaglądał z zewnątrz i pogadywał:

— Wiesz, tu niedaleko od nas strzelał snajper. Fizylierzy nawet poszli w tamtą stronę. Patrzyli, nie mogli wypatrzeć. Dopiero kiedy ktoś mu dał, to widzieli, jak spada z drzewa, niczym zdechła wrona. Żebyś szybciej przyniósł radiostację, to mógłbyś się był wybrać i zrobić użytek z tej fajki, co ci ją Sybirak podarował, a którą targasz bez pożytku tam i z powrotem.

— Z jakiej fajki? — spytał Janek, uśmiechając się do siebie.

Dobrze wiedział, że tak właśnie nazywają żołnierze snajperskie karabiny ze względu na lornetę umieszczoną w miejscu muszki. Bawiło go, że Grześ nic nie wie.

Saakaszwili nie zdążył odpowiedzieć, gdyż obok niego stanął Semen i wtykając do wnętrza czołgu kolbę mauzera zapytał:

— Janek, to ty?

Kos wydostał z kieszeni biało-niebieską opaskę i podał Wasylowi. Jeleń, który przyszedł z porucznikiem i również zaglądał do środka, gwizdnął na dowód aprobaty.

— Chodź no tu — kiwał ręką Wasyl. — Chodźże, pochyl się — wziął głowę Janka w obie dłonie i ucałował go.

— Żadna sztuka — tłumaczył się chłopak. — Szarik mi go wystawił.

Pobiegł pod drzewo, na którym tamten siedział, i zaszczekał.

— No to podwójny tryumf. A czemuś taki nie w sosie?

— Snajper ranił Marusię. Pamiętacie, tę sanitariuszkę, co ją nazywali „Ogoniok”. Wichura ją powiózł do szpitala.

— Nale, nie mów — zasmucił się Gustlik. — Ciężko raniona?

— Ciężko.

— Bydzie zdrowo. Przeca powieźli ją zarozki, doktory wyleczą.

Jankowi nagle zakręciły się łzy w oczach, spłynęły po policzkach.

Spostrzegłszy je, wszyscy trzej przyjaciele odeszli, poczęli szukać Szarika, żeby mu wyrazić uznanie. Kos otarł twarz wierzchem dłoni, skończył montowanie radiostacji, nawiązał łączność z brygadą i objaśniwszy, że to tylko sprawdzenie, wyszedł z wozu.

— Gro? — spytał Jeleń.

— Gra. Sami wiecie, że jak człowiek sprawdza, to każda radiostacja w porządku. Nawala dopiero wówczas, kiedy naprawdę zależy na nawiązaniu łączności.

Wasyl siedział na skrzydle czołgu z zadartą głową, patrzył przez korony drzew w niebo.

— Zmieni się pogoda? — spytał go Janek.

— Nie, w dalszym ciągu upał. Ale ja nie chmur szukam, tylko myślę o tym, o czym już mówiliśmy: o nazwie.

— Jak nie chcecie, żeby był Gniady, to jo się też na ty wasze Bucefały nie zgadzam — oświadczył Jeleń.

— Słusznie — stwierdził Wasyl. — Koni mamy w silniku całą kupę.

Poza tym czołg to znacznie więcej niż koń, coś znacznie bliższego. Po prostu, jak człowiek, jak towarzysz... Nazwijmy go „Rudy”.

— A to czymu? — oburzył się Jeleń. — Gniady nie chcecie, a „Rudy” mo być dobrze?

— Ja ci powiem — mrugnął na niego Grześ. — Przyjrzyj się: cały od ognia przyrudział, nabrał kasztanowej barwy. Marusia nie może się nazywać, bo to nie dziewczyna. Przed ogońkom niech nas pancerz strzeże. A „Rudy” — w sam raz.

Gustlik spojrzał na Janka i otwartą dłonią uderzył się w czoło.

— Jasne, jo już tero wszycko rozumiem. Jak to dla tej szwarnej dzieuszki, niech bydzie. Zgoda.

16. Szturm

Wieczorem przyszedł do nich łącznik z kompanii fizylierów i przez zmierzch poprowadził wóz na nowe stanowisko.

Stali teraz w okopie między wysokimi drzewami, ale tuż przed czołgiem zaczynał się niski młodniak gęsto rosnących sosenek, sięgający nie wyżej piersi. W zagajniku mieli swoje stanowiska piechurzy.

Gdy noc zapadła, zrobiło się jeszcze ciszej niż w dzień, rzekłbyś, że bitwa dogasa. Przeczyły temu tylko rakiety oświetlające, wystrzeliwane raz po raz przez Niemców, które zakreśliwszy łuk po ciemnym niebie, opadały na ziemię i tliły jeszcze chwilę na piachu lub w trawie. Jeleń został w wieży, dyżurując przy peryskopach, a reszta załogi przyległa na dnie, na skrzynkach z pociskami. Że twarde drewno uwierało w boki, to głupstwo, umieli tak spać, ale sen nie nadchodził, gdyż wiedzieli dobrze, że jutro nastąpi ostateczne uderzenie na Studzianki.

— Skąd wiadomo, że właśnie jutro? My dowiadujemy się od dowództwa, od sztabu, ale ja pytam, dlaczego dowódca decyduje, że nie dziś, nie pojutrze, ale właśnie jutro.

W czołgu pogaszone były wszystkie światła, nie paliła się nawet maleńka żaróweczka rozjaśniająca celownik i Janek mówił w przestrzeń, nie widząc twarzy przyjaciół leżących tuż obok niego. Chwilę trwała cisza, a potem odezwał się Saakaszwili:

— Ja ci tak wytłumaczę: na przykład ktoś cię napadł, uderzył.

Pociemniało ci w oczach, zachwiałeś się na nogach, więc tymczasem parujesz ciosy, odskakujesz, czekasz, aż szum w głowie przejdzie. Potem, jak przyszedłeś do siebie, to chodzisz koło mego, tańczysz, ustawiasz go, czekasz, kiedy zrobi ruch nieostrożny, odsłoni się i wtenczas bijesz. Rozumiesz?

— A skąd wiadomo, że oni jutro zrobią nieostrożny ruch?

Wasyl nie brał udziału w rozmowie. W wozie zapanowała cisza, cisza była także obok, za pancerzem. Nawet piechota ukryta w zagajniku nie strzelała.

Minął może kwadrans i Janek słysząc równe oddechy począł drzemać, kiedy gdzieś dalej, po lewej od czołgu, zerwała się nagle gwałtowna strzelanina z broni ręcznej. Słychać było erkaemy, pistolety maszynowe, wybuchło kilkanaście granatów i parę razy odezwały się moździerze. Potem jakby jeszcze krzyki, ale niedługo przycichło.

Janek uniósł głowę, orientował się, że tamci dwaj też nie śpią. Gustlik w wieży kręci się niespokojnie na siedzeniu dowódcy, ale Kos nie chciał pierwszy pytać.

— Czołgiści! — niespodzianie blisko, tuż za pancerzem odezwał się głos któregoś z fizylierów. — Śpicie?

— Śpiemy — odpowiedział Jeleń uchylając właz. — A bo co?

— Powiadają, że to, co było słychać, to ruscy kocioł zamknęli.

Wyrzucili Niemców po ciemku z tego lasu od południa.

Prócz telefonów i radiostacji istnieje w każdej armii jeszcze jeden sposób rozpowszechniania wiadomości, który jest nie mniej sprawny od fal radiowych. To żołnierski telegraf. Wieści przekazywane są z ust do ust wzdłuż linii frontu, przenoszą się z punktów obserwacyjnych na baterie, razem z gońcami i kierowcami samochodów docierają z frontu na tyły, a z tyłów na front.