Выбрать главу

— Janek, chodź tutaj. Szybko.

Kos posłusznie prześliznął się koło podstawy działa i stanął w wieży obok dowódcy.

— Popatrz przez peryskop. Widzisz?

— Samoloty widzę.

— Uważaj, zaraz zaczną bombardować — pospiesznie wyjaśniał Semen. — Nasi zrobili artyleryjskie przygotowanie, ale do ataku nie poszli.

Niemcy na wszelki wypadek wezwali samoloty, ale zdenerwowali się, ruszyli z miejsca. To właśnie ten fałszywy ruch, o który pytałeś.

Sztukasy, wypatrzywszy z góry gęste kłęby kurzu wyniesionego przez czołgi, uznały, że to jest właśnie obiekt ataku. Z wyciem rzuciły się w dół, zwalając jedną po drugiej bomby.

— Oni w swoich? — spytał Kos.

— Fest rypią — cieszył się Jeleń po drugiej stronie działa.

Semen szturchnął Janka w plecy.

— Na miejsce. Gustlik, ładuj odłamkowym. Janek, nasłuchuj uważnie, a ty Grześ zapuszczaj silnik i bądź gotów.

Piąty samolot wychodził z nurkowania, szósty szedł ostro do ataku i w tym momencie w słuchawkach odezwała się radiostacja dowodzenia.

— Sosna, Jodła, Modrzew uwaga.,. Naprzód!

Semen wiedział, że za chwilę i jego czołg zostanie wywołany.

Naprowadził armatę na działo przeciwpancerne, stojące przy brukowanej drodze. Widział, jak biegną ku niemu grenadierzy w łaciatych panterkach i zajmują stanowiska.

— Dąb, Buk, Grab, uwaga...

Teraz już nie potrzebował się maskować. Nim padła dalsza komenda, odpalił. Przez rozsiewający się kurz i dym zobaczył obaloną na bok armatę i sterczącą ku górze, urwaną rurę łoża.

Błyskawicznie przeniósł celownik na akację, szukał chwilę moździerza, nie dostrzegł go, lecz mimo to wpakował pod drzewo jeden po drugim dwa pociski. Drgnęło mu serce z radości, gdy nagle z ziemi trysnął wysoki gejzer wybuchu.

— Amunicja poszła — szepnął i dodaj głośniej: — Przeciwpancernym, ładuj.

— Dąb, Buk, Grab uwaga! — powtórzyła radiostacja dowodzenia i podała komendę: — Naprzód.

— Mechanik, stop — wstrzymał Wasyl Grzesia, który już wysprzęglił i wrzucił bieg.

Semen przeniósł lufę w miejsce, gdzie pozostawił ów ruchomy dach, sekundę go szukał, a potem zobaczył, jak pełznie z wolna wstecz, starając się zająć pozycję obok folwarcznych zabudowań. Naprowadził lufę w środek słomianej sterty i odpalił. Strzecha drgnęła, obróciła się w miejscu i spod niej, jak ranny zwierz, wymknął się w skręcie potężny ferdynand. Szedł na tylnym biegu wykonując jednocześnie zwrot. Nieopatrznie ustawił się bokiem.

— Podkalibrowym ładuj.

— Gotowe.

Wasyl starannie odłożył poprawkę, ale w tym momencie ferdynand stanął, znieruchomiał na parę sekund. Porucznik skorzystał z okazji, wbił pocisk pod wieżę i nie czekając na rezultat rozkazał:

— Mechanik, naprzód! Gaz.

Zerwali się z miejsca, jak wyścigowe konie, zbyt długo zamknięte w boksie. Skoczyli raczej, niż wyjechali z okopu i poszli na folwark.

— Janek, bij po strzelnicach i oknach.

Kos przylgnął do celownika, chwilę jeszcze widział w nim tylko zielone, połyskliwe migotanie sosnowych igieł, falę drzewek kładących się przed czołgiem. Wreszcie trysnęło światło — wyszli do sadu.

Na krawędzi swego wizjera zobaczył pędzące do przodu, wyrzucające piach spod gąsienic sąsiednie czołgi, ale już przez gałęzie jabłoni, za ulami, mignął mu budynek, wytrzeszczający ciemne okna. W głębi, jak ślepia kotów ukrytych w piwnicy, błysnęły ogniki serii i Janek odpowiedział natychmiast.

Krótkimi przyduszeniami spustu gasił te ognie, groźne dla biegnących przy wozach fizylierów. Zdążył obrobić dwa okna i otwór w murze wybity tuż nad ziemią, lecz już odległość była zbyt mała, skręcili lekko i między dwoma budynkami wypadli na dziedziniec.

Zza węgła wychylił się ku nim grenadier z pancerzownicą. Kos ściął go.

Tamten upadł półobrotem. Ginąc, nacisnął spust i po wydeptanym klepisku folwarcznego dziedzińca, jak piłka futbolowa, potoczyła się głowica, wybuchła na stercie kamieni.

W tym samym miejscu, gdzie padł grenadier, pojawił się rozpędzony transporter. Kierowca widząc czołg przyhamował, począł skręcać, podczas gdy dwóch spadochroniarzy w pokrytych siatką hełmach tłukło ponad burtą z karabinu maszynowego. Dostrzegł ich Semen i nie mogąc strzelać z odległości dziesięciu metrów, rzucił do mechanika:

— Taranem!

Saakaszwili docisnął gaz, wóz szarpnął naprzód, z trzaskiem uderzył o metal. Odrzucony transporter gubiąc koła wpadł na ścianę, a czołg gwałtownie hamując uniknął w ostatniej chwili zderzenia z murem.

Nagle po lewej i prawej zaroiło się od ludzi. Biegli nasi i radzieccy piechurzy; przyginając kolana strzelali z biodra seriami, ciskali granaty w okna i drzwi budynków, wyprowadzali jeńców. Niewielkie grupki grenadierów, którym udało się odskoczyć, wiały przez polanę, w stronę lasu.

Janek wiedział, że wpadną tam w ręce gwardzistów, zamykających pierścień okrążenia. Podniósł lufę swego erkaemu i ponad ich głowami wystukał serię, leciutko naciskając spust.

— Tata–ta–tata, tata–tata–tata, ta–ta–ta...

— Co ty wyrabiasz? — burknął Semen.

— Strzelam swoje nazwisko — odpowiedział z uśmiechem. — Sam jeszcze w Sielcach mówiłeś, że się muszę nauczyć.

Grupka fizylierów szła w stronę ich czołgu, lecz nagle zawrócili i machając nad głową rękami, poczęli uciekać.

— Swoi przecież, czego się boicie? — mruknął Grześ i uchylił właz, aby ich zawołać.

Nim jednak zdążył dobyć głosu, przytrzasnął zamek z powrotem i wrzasnął:

— O rany, niech to cholera weźmie.

— Co takiego?

— Dziobnęła mnie.

— Kula? — zaniepokoił się Wasyl.

— Jaka kula? Pszczoła. Cały pancerz obsiadły.

Dopiero teraz poczuli, że w czołgu pachnie miodem.

Janek patrząc przez celownik, widział, jak na dziedzińcu folwarku nasi i radzieccy żołnierze obejmują się i całują, jak zganiają w jedno miejsce wziętych podczas szturmu jeńców, a w inne — znalezione w oborze owce.

Ktokolwiek jednak zbliżał się do ich czołgu, z odległości piętnastu metrów zawracał i pospiesznie uciekał.

— Co teraz będzie? — zaniepokoił się Kos. — Siedzimy jak w niewoli.

Trzeba chyba jednak spróbować...

— Nie próbuj nawet, bo żywy nie wyjdziesz — wtrącił się Jeleń. — Poczekajcie, jo już zaroz będę gotów.

Narzucił kurtkę mundurową na głowę i wciągnąwszy rękawice, pospiesznie otworzył właz, wyskoczył na pancerz. Zatrzasnęli za nim, ale i tak do środka wpadły dwie oszalałe pszczoły, tłukły się po mrocznym wnętrzu, grożąc czołgistom żądłami. Wreszcie uspokoiły się jakoś, przestały brzęczeć i przysiadły w kącie.

Zaciekawiony Janek widział przez wizjer, jak Jeleń, zdobywszy od piechurów łopatę, wygarnął węgle z popieliska zburzonego budynku, podrzucił je w pobliże czołgu od strony wiatru, a potem znosił całymi naręczami zielone gałęzie sosen, ciskał na ogień. Walił coraz gęstszy dym, przenikał do wnętrza wozu.

— Z bitwy wyszliśmy cało, ale ten diabeł nas zadusi — krztusił się Grześ.

Nie widzieli już teraz nic przed sobą poprzez szare kłęby i dopiero po chwili usłyszeli stukanie łopaty w pancerz i głos Gustlika.

— Odymiłżech ich, możecie wylizać, nie pogryzą.

Otworzyli czym prędzej włazy. Pierwszy wyskoczył Szarik, a za nim reszta załogi. Teraz dopiero zobaczyli, że cały bok czołgu, cała gąsienica oblepiona jest miodem. Musieli widać, jadąc przez sad, rozdusić ul. Szarik marszcząc nos od dymu przysiadł obok i zlizywał z kół nośnych przemieszaną z kurzem słodką i lepką maź.