— Widzę, Gustlik, że ty jesteś fachowiec. Dobrze byłoby zajrzeć do uli i zrobić większy zapas miodu. Podarujemy dowódcy brygady.
— Dobrze by było — Jeleń podrapał się po głowie — tylko trzeba by jokomsik beczułeczkę wynaleźć niewielką...
Regulujący ruch już wskazywali czołgom nowe stanowiska bojowe, wyprowadzali je poza obręb zabudowań. Widocznie do niemieckiego dowództwa również dotarł meldunek o tym, co się stało, i z południa nadleciał pocisk, uderzył tuż obok ściany budynku. Nie ranił nikogo, przyjęli go raczej z ulgą, z radością, jako zaświadczenie, że zdobyli folwark i wieś Studzianki.
17. Krzyże walecznych
Bitwa nie skończyła się zdobyciem Studzianek. W parę godzin potem ruszyli przez las na południe, zajęli stanowiska w szykach gwardii na zewnętrznej linii okrążenia. Pod wieczór odpierali atak piechoty i czołgów.
Nocą mieli być zluzowani, ale przeszkodził im w tym przeciwnik i dopiero o dwadzieścia cztery godziny później, nad ranem, wycofano brygadę do tyłu.
Słońce już wyszło zza horyzontu, kiedy mijali pobojowisko. Na studziankowskich polach, wypukłych jak obrócona ku górze tarcza, stały martwe czołgi o pokrytych sadzą wieżach i lufach schylonych ku ziemi. Stały uszkodzone wozy z zerwanymi i poskręcanymi gąsienicami. Patrzyli na nie uważnie: z żalem na własne, z mściwym zadowoleniem na kanciaste kształty średnich czołgów niemieckich, na długolufe pantery, przysadziste i ciężkie tygrysy. Dopiero później przedstawiciele sztabów mieli je policzyć i stwierdzić, że zostawiwszy na polu walki osiemnaście czołgów, Polacy spalili czterdzieści czołgów i dział pancernych wroga.
W sporym lasku pośrodku przyczółka brygada zajęła stanowiska jako odwód 1 armii, której dywizje przekroczyły Wisłę i zajęły obronę na północy, wzdłuż Pilicy.
Pod wieczór tego samego dnia, w którym nastąpiło luzowanie, mimo że znajdowali się w zasięgu ciężkiej artylerii, mimo że w dalszym ciągu samoloty Luftwaffe szły szerokimi falami i po bezchmurnym niebie, czołgiści stanęli na zbiórkę. Słońce już było nisko, skośne promienie z trudem przedzierały się przez korony drzew, a gdzie gęściej rosły sosny, półcień leżał pod pniami. Wzdłuż szeregów, od czoła, szedł generał, a za nim oficer sztabu i żołnierz ze zbitą z dwu desek tacą. Załoga „Rudego” stała na lewym skrzydle, na końcu. Im bliżej był generał, tym wyraźniej słyszeli jego głos:
— Za bohaterskie czyny w walce z niemieckim najeźdźcą podporucznik Aleksander Marczuk odznaczony Krzyżem Walecznych... Chorąży Józef Czop odznaczony Krzyżem Walecznych... Kapral Marian Babula odznaczony Krzyżem Walecznych.
Generał minął kilku żołnierzy i znalazł się tu przed nimi.
— Dowódca czołgu, porucznik Wasyl Semen, odznaczony Krzyżem Walecznych... Działonowy, kapral Gustaw Jeleń; mechanik–kierowca, plutonowy Grigorij Saakaszwili; radiotelegrafista kapral Jan Kos — odznaczeni Krzyżami Walecznych...
Każdy z nich wypowiadał te same słowa: „Ku chwale Ojczyzny”, ale każdy po swojemu, rozmaicie. Wasyl spokojnie, Gustlik głośno, Grześ z zapałem, a Janek raczej nieśmiało. Generał brał krzyże z drewnianej tacy, którą za nim niesiono, i szpilką przypinał je do zaoliwionych, brudnych od kurzu kombinezonów nad lewą kieszenią na piersi. Każdemu z nich patrzył w oczy, ściskał dłoń, a potem obejmując, całował w oba policzki, prostował się i salutował.
Gdy przypiął odznaczenie Jankowi, taca była już pusta, ale generał nie odchodził i stojąc naprzeciw chłopca, marszczył brwi z wyrazem niezadowolenia na twarzy. Potem spojrzał w stronę Semena i spytał:
— Co to za nieporządki? Gdzie reszta załogi?
Semen, nie wierząc własnym uszom, zerknął w prawo. Nikogo nie brakowało.
— Wszyscy, obywatelu generale.
— Widzę tylko czterech pancernych. Gdzie pies?
— Szarik! — zawołał Janek.
Wilczur zostawiony koło czołgu nudził się setnie, nie pojmując, czemu kazano mu tutaj warować i na głos swego pana natychmiast przybiegł.
— Każ mu siąść.
— Do nogi, Szarik. Siad!
:— Kucharz, do mnie — zawołał generał.
Spomiędzy drzew, ubrany w biały fartuch i czapkę, wyszedł nie znany im żołnierz. Kroczył uroczyście, niosąc przed sobą duży fajansowy talerz nadtłuczony z boku, na którym piętrzyło się kilka zwojów podsmażanych kiełbas. Generał zabrał mu z rąk półmisek i przykucnąwszy postawił przed psem.
— Inaczej nie potrafimy się odwdzięczyć — powiedział ni to do siebie, ni to do wilczura, a może do załogi.
Potem wstał i zwróciwszy się do Kosa podał mu blaszkę mosiężną, wyciętą z łuski artyleryjskiego pocisku.
— Zawieś na obroży — powiedział.
Janek wziął i przeczytał napis wyryty starannie sporymi drukowanymi literami: „Szarik, pies brygady pancernej”.
— Jeju! — szepnął Jeleń. — Som generał mu dali. A kucharzowi się nie chciało, pomocnika z kiełbasą wysłał.
Mimo że słowa przeznaczone były tylko dla sąsiadów w szeregu, generał usłyszał i spojrzawszy na Jelenia wyjaśnił:
— Kapral Łobodzki nie żyje. Wracał nad ranem, daleki pocisk z ferdynanda rozwalił samochód z kuchniami i śmiertelnie go ranił odłamkiem.
Jeleń opuścił głowę i patrzył w ziemię pod nogami.
Generał pomyślał o tym, że oni jeszcze nie wiedzą i dopiero w miarę jak będą mijały dni, poczną odnajdywać szczerby w szeregach, zorientują się, iż wielu kolegów nigdy już nie spotkają. Tymczasem tylko on wie, że tych porozrzucanych na polu i w lesie mogił jest przeszło siedemdziesiąt i przybędzie jeszcze spośród przeszło dwustu żołnierzy, których odwieziono do szpitali. Nie tylko żywi dostali pod Studziankami krzyże.
Oficer ze sztabu zrobił krok naprzód i pokazując ręką, powiedział:
— Goście przyjechali.
Padła komenda:
— Baczność, na prawo patrz!
Generałowie ze sztabu armii przyjęli meldunek, a potem wręczyli dowódcy brygady Virtuti Militari.
Dowódca wyszedł na środek polany, odpiął wstążkę od swego munduru.
Podniósł Virtuti w ręku. Słońce wiśniowo błysnęło na metalu, obudziło czerń i granat na wstążce. Silnym, donośnym głosem generał zawołał:
— Czołgiści! To nie ja, to wy ten krzyż zdobyliście dla swego dowódcy, dla brygady.
Gdy padła komenda „Rozejść się”, żołnierze nie od razu wrócili do czołgów. Wokół nagrodzonych potworzyły się grupki, zewsząd wyciągano ręce, składano gratulacje.
Lidka podeszła także. Była w wyprasowanym, czystym mundurze, miała puszyste, świeżo umyte włosy. Po kolei ściskała dłonie załodze, a na końcu Jankowi.
— Nie wiedziałam... Bałam się o ciebie — mówiła. — Wszyscy teraz opowiadają. Trudno nawet uwierzyć, że ty, że twoja załoga...
Słuchał i milcząc patrzył jej prosto w oczy.
— Powiadają, że wieczorem, tutaj na polance, będą nam wyświetlać film. Przyjdź do wozu radiostacji, wybierzemy się razem.
Janek nie wiadomo czemu pomyślał o chorążym Zenku, spojrzał na swoich przyjaciół.
— Chyba, że może razem — powiedział. — Wszyscy razem, z całą załogą.
Urwał nagle. Spostrzegł, że poza kręgiem ludzi, na tym samym miejscu, na którym stali w szeregu, Szarik siedzi nad półmiskiem pełnym smażonych kiełbas, ziewa nerwowo, wciąga powietrze czarnym nosem, a z kącika mordy zwisa mu cieniutka niteczka srebrnej śliny.
— Przepraszam bardzo, bo zapomniałem — usprawiedliwił się przed dziewczyną i podbiegłszy do psa położył mu rękę na łbie. — Szarik, weź to twoje, to twoja nagroda.