Выбрать главу

Lidka skrzywiła usta, zawróciła na pięcie i odeszła.

Pies jadł spokojnie, z godnością, a Janek siadłszy przy nim na trawie usłyszał, jak Grześ półgłosem powiedział do Jelenia:

— Dobra dziewczyna wierzy dżigitowi i wtenczas dżigit bohaterskich rzeczy dokonuje. Zła dziewczyna nie wierzy dżigitowi. Jeśli on mimo to bohaterskich rzeczy dokona, wszyscy widzą, wszyscy wierzą, a ona mówi:

„Trudno uwierzyć”?... Sam powiedz, czy to dobra dziewczyna?

— Chce się z jego Krzyżem Walecznych pokazać — odburknął Gustlik.

Kos odwrócił głowę, by nie dać poznać po sobie, że słyszy. Nie miał ochoty pójść z Lidką do tego kina, ale mimo to przykro mu było, że tamci widzą i wiedzą wszystko, że mówią o tym między sobą.

Kiedy wrócili do czołgu, słońce już zaszło, gasły resztki dziennego światła. Grześ wyciągnął skrzynkę z narzędziami, zdjął Szarikowi obrożę i zgrzytając pilnikiem, postukując młotkiem przymocował do niej mosiężną blaszkę z napisem.

Pies, zainteresowany nowym szczegółem swego stroju, obiegał go to z lewej, to z prawej i przeszkadzał, wtykając mordę, usiłując schwycić zębami za rzemień. Saakaszwili bronił się przed nim to lewą, to prawą ręką i spokojnie wyjaśniał, o co chodzi:

— Szarik, nie przeszkadzaj, nie bądź głupi. Chcesz wiedzieć, co tu pisze. A czemuś się sam czytać nie nauczył. Tu jest napisane: „Szarik, pies brygady pancernej”. Odczepże się wreszcie!... Medalu ci, bracie, nie dali, medale są dla ludzi..: A ten w sam raz dla ciebie pasuje, z tym nie zginiesz.

Janek przeszedł na drugą stronę wozu i zerknąwszy, czy nikt go nie widzi, zdjął krzyż z kombinezonu, przyłożył go do pancerza wieży, rdzawego od ognia. Cichutko, jakby do siebie, powiedział:

— Tobie, „Rudy”, też powinni dać. To ty nas przecież osłoniłeś i wywiozłeś.

Robiło się coraz mroczniej. Zachodnie niebo traciło ostatnie ciepłe blaski, nabierało coraz chłodniejszego, głębszego błękitu. Tylko na północy zachowało wiśniowy, ponury odblask. Semen podszedł do Janka, pokazał mu wzrokiem w tamtym kierunku.

— To od ognia — powiedział. — Miasto płonie, strach patrzeć.

18. Most

Kiedy żniwiarze tną łan zboża i w brzęku kos posuwają się naprzód krok za krokiem, ścieląc do stóp słomę i kłosy, podobni są do nacierającego frontu. Kiedy zmęczeni zatrzymują się na chwilę przed nawrotem i łapiąc oddech, ocierają czoło, ostrzą kosy, są również podobni do frontu przed nowym natarciem.

Na początku sierpnia armie radzieckie dotarły do Wisły, przekroczyły ją ostatnim wysiłkiem i wsparte przez polskie dywizje broniły przyczółków, odskoczni do dalszej ofensywy. Wróg wszystko, co miał do dyspozycji — dywizje ściągnięte z Holandii, Belgii i Włoch — rzucił, by te przyczółki odebrać. Nie oddali ich jednak, utrzymali w ciężkim boju.

Za plecami mieli rzeki z wysadzonymi w powietrze mostami, drogi nadgryzione wybuchami bomb, linie kolejowe, na których wielki stalowy pług starannie przełamał podkłady, poskręcał szyny. Trzeba było to wszystko odbudować i naprawić, przerzucić tysiące transportów z armatnimi pociskami, z paliwem dla samochodów, czołgów i samolotów.

W pobliżu, w stolicy Polski, w samym sercu kraju, gorzał pożar powstania, przyciągał ludzkie oczy, serca i myśli. Gdy tylko dojrzała możliwość, gdy front zebrał siły, przygotowano cios. Na 4 korpus pancerny SS, broniący się w widłach Bugu i Narwi, wkopany w ziemię na południe od Pragi, spadło uderzenie.

W szykach 47 armii radzieckiej, atakującej z południa, poszła do natarcia 1 polska dywizja piechoty. Żołnierze jej zdobyli Anin i parli naprzód, mijając podmiejskie domki, sosnowe laski na piachach, szturmując głęboko w ziemię wkopane bunkry. Dotarli pod Grochów i do Utraty. W tych walkach rozbita została 73 niemiecka dywizja i 1131 brygada, daremnie kontratakowała swymi czołgami 19 dywizja pancerna.

Gdy się zarysowało powodzenie natarcia na kierunku Pragi, zapadła decyzja przerzucenia całej polskiej armii. Pewnego wieczoru radzieccy gwardziści poczęli luzować nasze dywizje nad Pilicą i pułki jeden po drugim ruszyły z powrotem na wschodni brzeg Wisły, do szosy, rozpoczynały spieszny marsz na północ. Wśród nich powtórnie, prawie w tym samym miejscu, w którym ją forsowała na początku sierpnia, przekroczyła Wisłę brygada pancerna.

Przejechali po moście i rozpędzając coraz ostrzej czołgi, skoczyli nocą do Starej Miłosnej. Stamtąd, z piaszczystego pagórka, zobaczyli już niedaleko jęzory płomieni na horyzoncie i ciężką chmurę czarnego dymu. Od świtu, nie zamknąwszy ani na chwilę oczu, poczęli szykować wozy do boju, jak wówczas pod Studziankami.

„Rudy” był rudym już tylko z nazwy. Pancerz jeszcze na przyczółku pokryli świeżą farbą, poprawili sylwetkę orła na wieży. Głupi Szarik rozmazał mu prawe skrzydło, trąciwszy Janka w rękę podczas malowania.

Załoga Wasyla cały dzień krzątała się przy maszynie, sprawdzając kolejno wszystkie mechanizmy, wymieniając nadpęknięte ogniwa w gąsienicach. Dopiero przed wieczorem, znużeni śmiertelnie, przylegli koło wozu, stojącego między drzewami wawerskich lasów.

Semen, wskazując oczyma na zachód, gdzie niebo ponad drzewami było skłębione i brudne od dymu, powiedział:

— To najgroźniejsza z burzowych chmur, jakie widziałem.

Obok siedział Szarik, ponury i niespokojny. Drażnił go widać zapach dymu i miejskiej zgorzeli.

— Weźmiemy Warszawę? — spytał Kos.

— Głupie pytanie — wtrącił się Grześ. — Jak tu przyszliśmy, to wiadomo, że weźmiemy.

Dotychczasowe doświadczenie nauczyło go, że tam, gdzie się pojawiają, do nich należy zwycięstwo. Nie zastanawiał się, że to doświadczenie dotyczy na razie jednego tylko przypadku.

— Nie jestem taki pewny — pokręcił głową Semen. — Żadne z wielkich miast, leżących za rzeką, nie było w tej wojnie brane od czoła.

Zawsze je okrążano, z północy albo z południa. Ale jeśli powstańcy utrzymają przyczółek, nie dadzą się odepchnąć od rzeki...

— Przyczółek lebo most żeby utrzymali — zaproponował Jeleń.

— Z mostami sprawa niełatwa — ciągnął Semen. — Pewno podminowane od dawna. Gdyby się jednak udało przerwać czołgami i piechotą, zaskoczyć ich...

— Jak naszego „Rudego” poproszą, jak nacisnę gaz, to on przeskoczy

— Saakaszwili obejrzał się za siebie, z uśmiechem popatrzył na maszynę.

Chwilę trwała cisza, każdy sam z sobą w myślach rozmawiał.

— Dlaczego niemieckie czołgi mają takie ładne bojowe nazwy —

pantery, tygrysy, a nasze nazywają się tylko technicznie i uczenie: T-34, T-70 — spytał Janek.

— Jasna sprawa — rozpędził się Grześ. — Dlatego... — urwał, pomyślał chwilę i powtórzył z bezradną miną: — No właśnie, dlaczego?

Wszyscy obrócili twarze w stronę porucznika, Wasyl popatrzył na nich, roześmiał się.

— Ja też na pewno nie wiem, ale wydaje mi się, że oni lubią wojnę.

Hitler chce przybrać nazwą jak kwiatkiem narzędzia śmierci, wychowuje zawodowych żołnierzy.

— A my też nazwaliśmy nasz czołg. To źle czy dobrze? — zmarszczył brwi Kos.

Semen sięgnął ręką w stronę psa, chwilę potargał go w zakłopotaniu za kudły, nim odpowiedział:

— Chyba dobrze. Polubiliśmy nasz wóz, daliśmy mu imię, ale przecież tylko dlatego, że chcemy na nim przynieść ludziom wolność, chcemy jak najszybciej skończyć wojnę. Potem będzie pokój, zgoda między narodami, rozbrojenie... Żaden z nas nie ma zamiaru pozostać w tym rzemiośle. Ja wrócę do swojej meteorologii, Grześ do traktorów, a Gustlik do młota w kuźni, a Janek...