— Bierz go, Szarik, bierz!
Wilczur warknął, przez okrągły otwór wyśliznął się na bruk i w sekundę potem wyskoczywszy spomiędzy gąsienic mignął niewyraźnym cieniem na krawędzi wizjera, wpadł w bramę.
— Uwaga, Gustlik — powiedział Kos. — Pilnuj się tego domu z prawej, przyszykuj granat.
Na wypadek ataku z bliska, gdy nieskuteczne są karabiny maszynowe ani działo, gdy wróg może się znaleźć na pancerzu, czołg ma w swej wieży niewielkie, owalne otwory, przesłonięte gruszkami z metalu. Otworzywszy je, można wyrzucić granat na pancerz, zdmuchnąć z niego wybuchem nieproszonych gości.
— Nie bój się nic, dowom pozór.
Janek trwał nieruchomo przy celowniku i zdawało mu się, że minął chyba kwadrans od czasu, kiedy wypuścił psa. Wypatrywał oczy, nie mając jednak nadziei, że cokolwiek zobaczy, bo Niemiec zapewne podkradnie się do czołgu całkiem z boku.
Przecenił przeciwnika. Widocznie tamten bał się podejść zbyt blisko do nieruchomej, lecz groźnej maszyny, bo nagle jego głowa zamajaczyła z prawej, z przodu za kupą gruzu. Głowa zniknęła, za chwilę ukazała się znowu, a obok niej ciężka grusza pocisku osadzonego na wylocie pancerzownicy.
Kos starał się chwycić cel na muszkę karabinu maszynowego, ale uchwyt nie puszczał, nie mógł go sięgnąć.
— Grześ, obróć w prawo — zawołał wiedząc, że nie zdąży, że jest już za późno, bo tamten tylko naciśnie palcem na spust i odpali.
W wybitym oknie na parterze mignął długi, rozciągnięty w skoku cień i wilczur jednym susem opadł na kark zaczajonego strzelca. Pancerzownica, wypuszczona z rąk, zsunęła się po gruzie ciężkim łbem ku przodowi, oparła o bruk.
Janek wetknął głowę w otwarty właz i z całej mocy zawołał:
— Do mnie, Szarik!
Odczekał chwilę, krzyknął po raz drugi, trzeci i wreszcie tuż obok jego twarzy wynurzyła się psia morda, wilczur wśliznął się z powrotem do czołgu.
W tej samej chwili z prawa i z lewa zaterkotały serie nadbiegającej piechoty. Wasyl dał rozkaz:
— Naprzód!
Ruszyli już z miejsca, gdy Janek jeszcze mocował się z włazem, podciągając go i zatrzaskując zamek. Kiedy znowu przypadł do celownika, zobaczył przed sobą poszczerbione, sterczące ostrymi łukami ku górze, ruiny gotyckiego kościoła. Dymiły jeszcze resztkami żaru. Spoza nich szedł ogień karabinów maszynowych, pohukiwały moździerze, którym odpowiedział Wasyl z czołgowego działa.
Skręcili nieco w prawo, by przesłonić czołg drzewami rosnącymi wzdłuż chodnika, wjechali za występ muru. Ogień Niemców zadławił się, ucichł i chwilę czekali spokojnie na piechotę oczyszczającą sąsiednie domy.
Nagle z góry, wprost nad ich głowami, odezwały się serie karabinów maszynowych i na pancerz jeden po drugim poczęły opadać ręczne granaty, wypełniając hukiem wnętrze czołgu.
— Skąd rzucają, do cholery? — spytał Grześ.
— Z wyrchu — odpowiedział Jeleń.
— Jeszcze trafią na silnik.
— Stuknij w narożnik, ale delikatnie — rozkazał Wasyl, obracając wieżę lufą ku tyłowi.
Saakaszwili cofnął się kilka metrów, ruszył naprzód, wziął rozpęd i tuż przed ścianą wyłączył sprzęgło. Trzydzieści ton stali uderzyło w mur. Z góry posypał się grad cegieł, kurz przesłonił wszystko i tylko w ciemności słychać było warczenie przestraszonego Szarika i narastające wycie silnika — Grigorij, włączywszy z powrotem sprzęgło, dodawał gazu, prąc na pierwszym biegu, by wyleźć spod gruzów. Czołg uniósł łeb ku górze, opadł i uwolniony nagle, zjechał znowu na bruk.
— Cało ściana się obaliła — zawiadomił Jeleń, wyglądając do tyłu. — A kaj się nom stracił tyn chłapiec?
Nie było go nigdzie wokół czołgu i nigdy już nie mieli wiedzieć, co się z nim stało, ani jak brzmiało jego nazwisko, jakie nosił imię.
Niespodzianie w słuchawkach usłyszeli wyraźny głos Lidki z radiostacji sztabu brygady.
— Ja Wisła, ja Wisła... Grab jeden, gdzie jesteś? Odbiór.
— Ja Grab jeden. Za nami szeroka aleja, na której w prawo cerkiew. Z lewej pali się kościół — odpowiedział Kos. — Przedwczoraj w porządku. Odbiór.
— Ja Wisła, dziękuję. Jaki kościół? Czy widzisz przed sobą park?
Odpowiedz, czy widzisz park? Odbiór.
Podczas tej rozmowy czołg toczył się naprzód za piechotą, grzmiał armatnimi strzałami, przystanąwszy na chwilę rozbił betonowy bunkier i jechał dalej po bruku wznoszącym się lekko ku górze.
— Ja Grab jeden, park przede mną, z lewej most... O rany, Wisła! Prawdziwa Wisła pod mostem.
Wyjeżdżali znowu na poprzeczną ulicę i w lewo coraz wyraźniej widać było most na pięciu filarach, zbudowany jak tunel z gęstej kratownicy, na dwu środkowych przęsłach wygięty łukami ku górze.
— Mechanik w lewo — rozkazał Wasyl. — Gaz, więcej gazu.
Janek poczuł nagły chłód ścinający mięśnie twarzy i mrówki na karku.
Oto właśnie ta chwila, o której mówili wczoraj przed wieczorem — przerwali się, są o paręset metrów od mostu. Jeśli zdążą, jeśli zaskoczyli przeciwnika, być może za kilka minut będą po tamtej stronie, w Warszawie.
„Rudy” rozpędzał się coraz ostrzej, przechodząc na wyższe przekładnie gnał z łoskotem po bruku, mijał biegnących piechurów, jak koń czelnego rycerza, spięty ostrogami. Mieli teraz most prosto przed sobą, jak kwadratowy tunel, a na drugim, wysokim brzegu domy z pióropuszami dymów, z czerwonymi chorągwiami pożarów. Dzieliło ich od wjazdu dwieście, sto pięćdziesiąt, sto metrów...
Pośrodku mostu trysnął szeroki, jaskrawy błysk. Kratownica dźwignęła się niechętnie ku górze, zjeżyła pionowo i dopiero wówczas spadł na nich podmuch eksplozji.
Nim jeszcze huk wybuchającego trotylu zdążył zagłuszyć wszystko, Wasyl krzyknął do mechanika:
— Hamuj!
Jeśli nawet Saakaszwili usłyszał to słowo, nie zdążył wykonać rozkazu.
Czołg stanął w miejscu jak przechodzień, w którego nagle od czoła uderzy podmuch huraganu, a potem mieląc bezsilnymi gąsienicami po kostce, dał się zepchnąć, obrócić i bokiem stanął tuż nad skarpą wysokiego podjazdu.
Z góry waliły się poszarpane, wygięte strzępy stali. Wasyl zdążył jeszcze dostrzec, że z naszej strony rzeki ocalało jedno przęsło, i w tej samej chwili w pancerz uderzył ciężki cios. Błysk wybuchu przeniknął wprost pod czaszkę do mózgu, szarpnęło całym wozem.
Janek zobaczył kątem oka, że Grześ z odrzuconą w tył głową skręca się na siedzeniu. Chciał chwycić drążek sterowy, ale pociemniało mu w oczach, ręka nie usłuchała rozkazu. Czuł jeszcze, że czołg, rzucony ślizgiem po bruku, zachwiał się i zwalił wstecz na dół.
— Grab jeden, ja Wisła — wołał głos Lidki w słuchawkach — Grab, gdzie jesteś? Odpowiedz... Odbiór.
Chciał odpowiedzieć, poruszał ustami nie mogąc wydobyć z gardła żadnego dźwięku. Pod powieki napływały długie smugi o barwie świeżo wyłuskanych kasztanów i włosów Marusi. Chwycił go lęk, że już niczego w życiu nie zobaczy wyraźnie i nie będzie mógł listu przeczytać, który ona na pewno wysłała ze szpitala. Usłyszał jeszcze bolesne skomlenie psa, a potem wszystko wokół zgasło, przestało istnieć, rozpłynęło się w ciszy.
Zgasł silnik. Wasyl otarłszy krew z czoła otworzył właz. Zjechali tyłem po skarpie i stali teraz z lufą utkwioną w niebo, osłonięci od wroga nierównością nasypu. Czując ostry, mdlący ból w karku, zawołał: