Выбрать главу

Stali dalej nieruchomo, patrząc na niewielki nasyp mogiły. Janek podniósł oczy na niebo.

Było puste, po wiosennemu błękitnie i tylko jeden nieruchomy cumulus stał wprost nad nimi, rozrastał się górą. Śnieżne kłęby u szczytu chmury chłodno połyskiwały w słońcu jak hełm wartownika.

22. Nowy czwarty

Wspólnymi siłami odkręcili i zdjęli pancerną pokrywę silnika.

Wyglądało gorzej, niż się zdawało, kiedy patrzyli na niewielki wlot pocisku.

Wewnątrz była kasza: odłamki strzaskanego bloku, pokruszone tłoki, wyszczerbione koła zębate, rozszarpane żyły przewodów.

Wichura jeszcze raz próbował ich namawiać, by dali spokój, opisywał, o ile lepsze są nowe czołgi, ale nie dali się przekonać, nie pozwolili ogołocić „Rudego”. Saakaszwili i Jeleń zostali na miejscu, żeby pilnować, a Janek Kos i Szarik ciężarówką, która przyjechała po części, wyruszyli do sztabu.

Szybko przybyli na miejsce, bo dowództwo, czyniąc przygotowania do ataku na Oksywie, przeniosło się z Gdyni do Rumii.

W powietrzu niepodzielnie panowało radzieckie lotnictwo. Z daleka, w stronie morza, widać było szeroki krąg szturmowców, atakujących hitlerowskie umocnienia. Na drodze, patrolowanej przez jaki, ruch był nie maskowany. Traktory wlokły ciężkie działa, buksowały studry wyładowane pociskami. Z wyciem silników tłukli się po błocie łącznicy na motocyklach, telefoniści ciągnęli przewody.

Wichura zwolnił, wyjrzał z kabinki na czarne druty, uczepione resztek słupów i dachów, przyhamował przed niepokaźną chałupką, koło której rozwieszone były najgęściej. U drzwi stał wartownik w hełmie, z pepeszą przewieszoną przez piersi. Gdy ciężarówka stanęła, kierowca mrugnął do Kosa i powiedział:

— Jesteśmy na miejscu. Od razu widać, że sztab.

Janek wysiadł, mocno uścisnął mu rękę i podszedł do wartownika.

— Ja do dowódcy brygady.

— Zajęty, musicie zaczekać.

Chłopak był młody, widocznie z nowego uzupełnienia, bo Janek nie przypominał sobie jego twarzy. Gdyby tamten był starym żołnierzem, to nawet zapomniawszy, jak wygląda Kos, poznałby Szarika, który był słynny w całej brygadzie.

Zaraz jednak nawinął się listonosz, podbiegł z wyciągniętymi ramionami i objęli się obaj jak bracia.

— Kopę lat! Ale nic, dobrze wyglądasz. Bo tu już rozmaicie o was mówili. A gdzie Grześ i Gustlik?

Janek odpowiedział, a tamten nagle sobie przypomniał i pogrzebawszy w torbie wyciągnął list.

— Masz, to do ciebie. Parę dni noszę, ale brygada ciągle w bojach, to i wysłać nie było kiedy. A tu się okazuje, że wyszło na dobre, bo inaczej byłby was minął. No to cześć, lecę dalej.

Janek wziął list do ręki, rozpoznał na kopercie znajomy charakter pisma, ale nie doszło do jego świadomości, co to oznacza. Dopiero spojrzawszy na podpis, przymrużył oczy, oparł się o ścianę.

List był pisany przez Wasyla. Jego słowa dotarły do Kosa jak echo w lesie, jak blask daleki z Kosmosu, który gdy gwiazda przestanie istnieć, widoczny będzie na Ziemi jeszcze przez wiele lat.

Światło kwietniowego dnia wydało mu się skąpe i mroczne. Czytał na poszarzałej nagle kartce pospiesznie skreślone słowa: Kochani!

Idziemy teraz w stronę Twego, Janek, domu. Jeśli tylko możecie, przyjeżdżajcie jak najprędzej. Tak bardzo chcę, by „Rudy” dotarł do morza z naszą załogą właśnie w tym miejscu, od którego się wszystko zaczęło. Jeśli tylko możecie, przyjeżdżajcie jak najszybciej.

Czekam, by was uścisnąć i podać komendę: „Naprzód, przeciwpancernym ładuj!” A jeszcze bardziej niecierpliwie czekam chwili, kiedy podam wam komendę: „Z wozu”, wiedząc, że to już ostatni rozkaz podczas wojny.

Do szybkiego zobaczenia, ukłony dla Szarika. Wasyl.

— Szarik, do ciebie... — zaczął Janek cichym głosem, ale pies go nie słuchał, węszył u drzwi, a potem zaskomlał, szczeknął i począł drapać łapami.

Wartownik patrzył zatroskany, nie wiedząc co robić, bo o psach niczego nie było w regulaminie, lecz drzwi się nagle uchyliły i wyjrzał z nich jeden z oficerów sztabu.

— Co tu się dzieje? Nie przeszkadzać.

Wilczur skorzystał z okazji, prześliznął się koło jego nóg, wpadł do środka i w tej samej chwili z wnętrza odezwał się miękki, soczysty baryton dowódcy brygady.

— Szarik!... Janek, chodźże tutaj.

Kos wszedł do środka, stanął na baczność i stuknąwszy obcasami począł meldować:

— Obywatelu generale, plutonowy Jan Kos...

Nie mógł dokończyć, bo dowódca go objął, ucałował serdecznie w oba policzki.

— Wszyscy przyjechaliście?

— Tylko trzej i pies.

— Wiem — spochmurniał generał i sięgnął po wygasłą fajkę. — Rozumiem. Poczekaj chwilę. To po nim zostało, podziel wśród załogi — podał Kosowi brezentowy, żołnierski plecak, przewiązany w połowie tasiemką. — Rzeczy porucznika Semena. Zgodnie ze zwyczajem oddaję wam, adresu rodziny nie zostawił.

Na skraj stołu generał wysypał zawartość. Niewiele tego było. Prócz części umundurowania — Order Czerwonej Gwiazdy, Krzyż Walecznych, atlas chmur i nowiutki, błyszczący Virtuti Militari.

— To za szturm i zdobycie Mierosławca — wyjaśnił generał. — Rozkaz przyszedł na dzień przed jego śmiercią i nawet nie zdążyłem wręczyć...

Jeszczo minutku — ostatnie dwa słowa, wypowiedziane po rosyjsku, zwrócone były do radzieckiego generała, który siedział w kącie izby za stołem i gładząc ręką czarne, wijące się włosy, postukiwał ołówkiem po mapie.

Tamten, patrząc na młodego czołgistę i wilczura, kręcącego się koło nóg dowódcy brygady, skinął głową.

— Przygotowujemy rozkaz na jutro — wyjaśnił Jankowi generał. — Będziemy atakować Oksywie. Niewiele zostało z brygady po ostatnich walkach. Zbierze się batalion czołgów, nie więcej. Dam wam nowy wóz z działem 85 mm.

— Na te nowe brak załóg? — spytał Kos.

— Nie, ale zamienię.

— Obywatelu generale, my byśmy woleli na „Rudym”.

— Silnik rozbity, a wóz zdemontowany.

— Nie, nie zdemontowany. Tam siedzą Saakaszwili i Jeleń, pilnują.

Może by się udało nowy silnik postawić, bo my musimy na „Rudym”.

— Dlaczego?

Chłopiec wyjął list i pokazał palcem. Generał przeczytał na głos:

— „Tak bardzo chcę, by „Rudy” dotarł do morza z naszą załogą...” Chwilę trwało milczenie, a potem dowódca powiedział:

— Nie mam nowego silnika. Można by wyjąć z uszkodzonych wozów, które stoją pod Kackiem, ale błoto straszne, tam nawet ciągnikiem trudno dotrzeć.

— Jeśli wolno, to my pojedziemy.

Generał zmarszczył brwi, zastanawiał się chwilę i skinął głową.

— Dobrze, weź ciągnik z warsztatów. Powiedz, że na mój rozkaz. A radiostacja działa?

— Działa.

— Jak będziecie gotowi, ruszajcie tutaj do Rumii i meldujcie się na fali 74 metry.

Janek zasalutował, zrobił krok ku drzwiom, ale powstrzymał go ostry, przywykły do wydawania rozkazów głos siedzącego pod oknem radzieckiego generała.

— Tankist, pastojtie.

Zawrócił, stanął na baczność.

— Nie będziecie jeździć po błocie. Do rana i tak byście nie zdążyli. Ja zrozumiałem, o czym mowa. Chodź tutaj i zrób znak na mapie, gdzie stoi wasz wóz... Tak, rozumiem. A teraz możesz iść i czekaj tam na miejscu.

Kiedy Kos zamknął drzwi, Rosjanin zwrócił się do generała.

— Semen, to ich dowódca, ja zrozumiałem, ale czemu ten czołg nazywa się „Rudy”?

— Na cześć pewnej sanitariuszki z 8 armii gwardii, która ma włosy jak ogień i wojowała razem z nami na magnuszewskim przyczółku. Potem dziewczyna była ranna, ten chłopak ją wyniósł spod ognia. Spotkali się w szpitalu. Jak dobrze pójdzie, to mam nadzieję, że na wesele zaproszą.