— Kogo?
Teraz dopiero spostrzegł, że o krok dalej stoi człowiek również w kapeluszu na głowie i w ciemnym, cywilnym ubraniu.
— West — powiedział nieznajomy.
Uścisnął Jankowi rękę i podał jakieś papiery. Kos cofnął się do czołgu, przez właz mechanika wsadził głowę do środka i wziąwszy do ręki remontową lampkę przeczytał: „Zaświadczenie wydane porucznikowi Westowi, dowódcy partyzanckiego oddziału...” Dalej była mowa o współdziałaniu z brygadą przy zdobyciu Wejherowa, o czym już wiedział, i u dołu podpis generała.
— Jeszcze to — powiedział West, wsuwając rękę z drugą kartką papieru.
Była to tymczasowa legitymacja Krzyża Walecznych, opatrzona również generalskim podpisem.
Janek zgasił lampkę, oddał dokumenty:
— Chcecie z nami?
— Tak.
— A w czołgu walczyliście?
— Jeszcze nie.
— Erkaem?
— Trochę się na tym znam.
— A na radiostacji?
— Również umiem obsługiwać.
— W takim razie zgoda. Grześ, Gustlik!
Podeszli bliżej i Janek przedstawił:
— Porucznik West, o którym nam opowiadano. Pojedzie z nami jako nowy czwarty.
— Czemu ni — zgodził się Jeleń — pojadymy.
— Wsio gotowo — stwierdzili Rosjanie.
Czołgiści na pożegnanie uścisnęli ręce mechanikom. Ciągnik wyjechał z powrotem na szosę i tam przystanął.
Kos podał komendę:
— Do wozu.
Nie wiadomo kiedy, tak jakoś bez jednego słowa, bez umawiania się, choć Saakaszwili miał wyższy stopień, a Jeleń więcej doświadczenia bojowego, Kos przejął dowództwo. I również bez słowa porucznik West, chociaż był oficerem, zajął miejsce strzelca–radiotelegrafisty.
Zagrał silnik, ruszyli, zrobili skręt w lewo, w prawo, wyszli na szosę i przystanęli, mieląc silnikiem na małych obrotach.
Mechanicy z ciągnika podeszli bliżej, jeden z nich krzyknął:
— Jak nowe serce?
— Charaszo — odpowiedział Janek.
— Sczastliwo wojewat’.
Pierwsza ruszyła ciężarówka, za nią transporter. Machając rękami, pojechali w stronę Gdyni.
Janek patrzył za nimi, zastanawiał się, czy dostatecznie gorąco podziękowali, bo rzeczywiście przecież „Rudy” dostał nowe serce.
Ze swego stanowiska w wieży zeszedł na dół, przykucnął między Grzesiem i Western. Wyjrzał przez otwarty właz.
— Na prawe w rowie rozbity samochód. Błyszczy trójkątna zadra.
Spróbujcie kaemu — powiedział.
Z ostatnim słowem rozległa się krótka seria, kule ścięły ostry klin blachy.
— A jak radio?
— Wiem już — odpowiedział West. — Tu przełącznik na telefon wewnętrzny, tu nadawanie i odbiór. Na jakiej fali pracujemy?
— 74 metry.
— Pojedziemy? — spytał Grześ.
Janek zastanawiał się chwilę.
— Wy, West, zostańcie, a my zaraz wrócimy. Pożegnamy, chłopcy, Wasyla.
Wyszli z czołgu, w ciemnościach odnaleźli pagórek, stanęli przed nim we trzech, zdjęli hełmofony. Szarik przysiadł obok.
Janek sięgnął do drewnianej kabury mauzera, ale cofnął dłoń, zrezygnował z pożegnalnej salwy. Wydało mu się, że nie należy budzić tego, który śpi. Poprawił lekko przekrzywioną tabliczkę. Niewiele możemy zrobić dla poległych — tylko pamiętać i żyć tak, jak oni by tego pragnęli.
Janek klepnął Szarika po łbie. Założyli hełmofony, wrócili na szosę, gdzie czekał „Rudy” i nowy czwarty, West.
23. Brzeg morza
Noc była trudna, gmatwała plany. Okrążeni na Oksywiu Niemcy walczyli z odwagą rozpaczy. Za plecami mieli wysoki, urwisty brzeg i Zatokę Pucką. Jedyną nadzieję stanowiły dla nich barki desantowe skradające się do brzegu pod osłoną ciemności i luf okrętów wojennych. Przedłużenie oporu choćby o kilka godzin pozwalało się łudzić, że zostaną ewakuowani.
Tuż przed zapadnięciem zmierzchu, wykonawszy silny nalot artyleryjski i moździerzowy, gwałtownym kontratakiem odepchnęli czołgi i piechotę brygady zajmujące folwark. Dwie godziny w gęstym mroku nasi przygotowywali się do powtórnego szturmu i uderzywszy razem z radzieckimi ciężkimi czołgami, z artylerią pancerną, zdobyli folwark po raz drugi.
Tkwią tam teraz okopani, ukryci za resztkami ścian, omiatają przedpole seriami karabinów maszynowych. Rankiem mają uderzyć z folwarku i dotrzeć nad brzeg morza. Uderzyć mają rankiem, ale jeszcze trwa noc, niespiesznie idzie w stronę świtu, a generałowi nie podoba się ogień artyleryjski skierowany na folwark. Nie dlatego, by był zbyt silny, ale co pewien czas z nowego miejsca odzywa się lufa innego kalibru, do innej należąca baterii.
Generał nasłuchuje ze swego punktu dowodzenia, wie, że przeciwnik wstrzeliwuje się w teren. To zapowiada kontratak, a brygada nie ma już prawie żadnych odwodów.
Ostatni pluton, pluton czołgów dowodzenia, posłał na linię frontu jeszcze na początku nocy, wówczas kiedy ruszali, by po raz wtóry wydrzeć przeciwnikowi folwark. Dowódca pozostał obecnie z dwiema drużynami fizylierów i kompanią enkaemów, najcięższych przeciwlotniczych karabinów maszynowych.
Ludziom nie znającym wojennego rzemiosła wydaje się, że podczas likwidacji okrążonych ugrupowań ogromna przewaga jest po stronie oblegających. To nieprawda. Każda dywizja, którą można było zdjąć z linii frontu, która nie była nieodzownie potrzebna, wycofywała się natychmiast, pospiesznie formowała szyki i odchodziła na zachód, nad Odrę. Naczelne dowództwo gromadziło siły, by wesprzeć decydujące uderzenie na Berlin, od którego dzieliły historię ostatnie już dni. Z tej przyczyny tu pod Oksywiem trzeba było dokonać maksymalnego wysiłku, by ostatecznie rozbić ugrupowanie okrążonych hitlerowców.
Generał myślał o tym w niewielkim, wkopanym w ziemię i pokrytym belkami bunkrze, spoglądając raz po raz w okulary lornety nożycowej.
Widział na razie ciemność, krótkie wytryski dalekich ogni, ale górą, w kręgu szkieł, czerń nocy zmieniła już swą barwę, poczynała blaknąć i szarzeć. Za kwadrans będzie widno i wtenczas rozstrzygnie się, kto pierwszy zada cios, my czy oni.
Lidka, dyżurna radiotelegrafistka, drzemała ze słuchawkami na uszach.
Usta miała uchylone, powieki nie domknięte, jak czujny szarak w bruździe.
Trącił ją w ramię. Dziewczyna uniosła głowę i powiedziała:
— Nie śpię.
Generał się uśmiechnął.
— Teraz przez parę minut naprawdę nie śpij. W razie czego, zawołaj. Będę blisko.
Wyszedł z ziemianki do okopu, odnalazł szefa sztabu i rozkazał:
— Zbierz wszystkich: kucharzy, pisarzy. Wszystkich, co do jednego.
Nikogo nie zostawiaj na tyłach. Musisz skompletować przynajmniej jeszcze dwie drużyny, prócz fizylierów. Dowódcami wszystkich czterech drużyn odwodu mianujesz oficerów sztabu. Kompanię przeciwlotniczych kaemów, która nas osłania, przerzucisz na skraj zagajnika po prawej przed nami. Niech zajmą stanowiska do strzelania naziemnego. Jeśli obok folwarku przedrą się Niemcy, muszą ich odrzucić. Połącz mnie z kaemistami bezpośrednią linią telefoniczną.
Wrócił do ziemianki, siadł przy stoliku i gryząc czarny chleb posypany cukrem, zapijał wczorajszą kawą. Sam przecież posłał kucharzy na linię i wiedział, że nie było komu gotować.
Zerknąwszy na zegarek stwierdził, że ma jeszcze dziesięć spokojnych minut. Zrzucił mundur, ogolił się i umył nad wiadrem, każąc Lidce lać wodę na ręce. Potem mocno, do pełna, nabił fajkę tytoniem i zapalił.
Czas wyliczony był dobrze, omylił się zaledwie o kilka minut.