Выбрать главу

— Wasz raport został załatwiony pozytywnie. Jutro rano ruszacie na front. „Rudy” i samochód Wichury, a na nim radiostacja sztabowa wraz z obsługą. — Pokazał na Lidkę. — Musicie tylko dobrać sobie czwartego do załogi. Kos będzie dowodził i doprowadzi grupę do sztabu pierwszej armii.

— Huraaa! — krzyknęli zgodnie wszyscy trzej.

— Tylko nie podoba mi się, że już zdążyliście zapomnieć o wojnie.

Zeszłej nocy pięciokrotna strzelanina w Gdańsku, dwa napady na podmiejskich szosach, w lasach pełno niedobitków z rozproszonych jednostek Wehrmachtu, w rumach spadochroniarze, a wy sobie ucinacie pogaduszki z Niemcami.

Czołgiści uśmiechnęli się, a stary chłop postąpił krok naprzód!

— Czereśniaka pan nie poznaje, panie generale?

— Rzeczywiście! Słowo daję, a wy czemu w takim stroju?

— Niech będzie pochwalony. — Chłop ścisnął rękę dowódcy. — Przyodziewek nie czyni człowieka. Kapotę się zmieni, ale ja syna właśnie do wojska przyprowadziłem.

— Szmat drogi. Czemu nie na miejscu?

— Żeby w dobre ręce, panie generale. Dwóch miałem. Jednego Niemce zabili i teraz ten ostatni. — Pociągając za rękaw odprowadził dowódcę trochę na bok i coś jeszcze tłumaczył monotonnym ściszonym głosem.

— To ty byś chciał do nas? — spytał Janek.

— Ja nie. Ojciec każą.

Załoga stała naprzeciw Tomasza, przypatrywała mu się badawczo.

Tomasz też patrzył na nich.

— Szczerbaty — stwierdził Grigorij.

— Nie — zaprzeczył Janek. — Tylko ma taki specjalny odstęp, żeby lepiej gwizdać.

— Mocny to on chyba nie jest — powiedział Gustlik.

Kpiny rozgniewały nowego. Gwałtownym ruchem zdjął niemiecką kurtkę i rzucił na ziemię, ściągnął koszulę, strosząc włosy na głowie, i teraz stał półnagi, napinał mięśnie. Gustlik lekko dotknął jego ramienia.

— Pocisk, udźwignie.

Szarik, który biegał po ruinach za swymi sprawami, wrócił, przywitał się z generałem, podbiegł do załogi, lecz zwęszywszy Tomasza, warknął i nastroszył sierść.

— Pies na niego warczy — oświadczył Saakaszwili.

Tomasz przyklęknął, uśmiechnął się i wyciągnął dłoń. Szarik, uspokojony, zamachał ogonem, otarł się o rękę nowego.

— Może i dobry człowiek — stwierdził Gruzin.

— Co umiesz? — spytał Janek.

— Trochę na harmonii gram, strzelam...

— Strzylosz nawet? — Gustlik roześmiał się. — A ryksztos masz dobry? Abo lufa w krzokach?

Podszedł do nowego, pomacał mięśnie. Klepnął po piersiach podobnie jak lekarz, ale znacznie mocniej. Tomasz nie zrozumiał żartu i sądząc, że to bójka, zaprawił Ślązaka bykiem. Tamten zatoczył się lekko, podniósł pięść do ciosu.

— Gustlik, zostaw — cicho rozkazał Janek, zerkając w stronę generała.

— Będziecie się bić? — spytał Kosa podchodzący Wichura. — Słusznie. Do załogi wam się nie nada, bo lepiej od ciebie strzela.

— Nie mądrz się — uciął Janek, spoglądając na Tomasza ze złością, ale i z zaciekawieniem.

Opodal stary Czereśniak tłumaczył dowódcy brygady:

— Obcemu bym nie powiedział, ale panu generałowi, jak ojcu. Przez ten czas, co Hitler u nas rządził, to Niemcy zabrali z chałupy kobyłę jabłkowitą, krówkę, trzy świnie, dobrą siekierę, szpadle cztery.

— Panie Czereśniak...

— Więc jakby syn znalazł...

— Niechże się pan zastanowi: akurat ma trafić i poznać waszą siekierę albo szpadel w takim dużym kraju, jak Niemcy?

— Siekiera spora i dobrze by było poznać, ale jak nie trafi, a podobną by spotkał...

Generał powstrzymał go gestem i obróciwszy się w stronę załogi, spytał:

— Weźmiecie na czwartego małego Czereśniaka?

— Zaś on nie taki mały... — mruknął Jeleń.

— Wołać go Tomasz — dopowiedział stary.

Janek spojrzał na Gustlika, na Grigorija. Tamci niepewnie wzruszyli ramionami.

— Gra na harmonii — mruknął Gruzin.

— Czego nie umie, to nauczycie. Załoga musi być w komplecie.

— Weźmiemy, panie generale. — Janek westchnął, jakby przekonując sam siebie, i spojrzał zezem na Wichurę.

— Już jo cie, kluku, nauczę — groźnym szeptem obiecał nowemu Gustlik.

— Zgoda, weźmiemy go — powiedział generał do Czereśniaka.

— Albo więc nawet jakby koń nie bardzo do naszego podobny był u pana generała, ale da orki zdatny, to ja bym mógł od razu. Bo po co koń, tam gdzie czołgi?

— Zaczekajcie... Wy, Kos, siadajcie ze swoimi na ciężarówkę, jedźcie do wozu i szykujcie się do drogi. Umundurujcie syna, a my tu z ojcem chwilę jeszcze pogadamy.

— Siadać — rozkazał Janek.

Gustlik i Grigorij wprawnie skoczyli do wozu po kole. Tomasz, przymierzając się ze stopnia szoferki, spostrzegł we wnętrzu instrument.

— Harmonia — wyszczerzył zęby, wyciągnął rękę.

— Nie twoja — wstrzymał go Wichura. — Już raz na niej grałeś i co z tego wyszło? Leź na górę.

— Pomału — poprosił stary.

Podszedł do syna, wspiął się na palce, pocałował go w czoło. Potem medalik na sznurku zawiesił na szyi, przeżegnał krzyżem. Kiedy już skończył ojcowskie obrzędy, chwycił za wystającą kierownicę i ściągnął z ciężarówki rower.

— Panie, co pan? — zaprotestował Wichura.

— Przecież mój — odpowiedział Czereśniak — tam na barce ja go tylko pożyczyłem panu kapralowi. Kapelusz też może się znalazł...

Zatrzaskując ze złością drzwiczki, Wichura stuknął się w głowę.

Syknąwszy z bólu poszperał w szoferce i ruszając, wyrzucił przez okno bury kapelusz. Chłop podniósł go z zadowoleniem, trzepnął o kolano, wdział na głowę. Podprowadził rower do generała i znowu coś mu zaczął tłumaczyć.

Dnia następnego o świcie Czereśniak razem z koniem był już na punkcie kontrolnym przy wyjeździe z Gdańska. Czerwienił się tu szlaban, żółcił drogowskaz, czerniała drewniana budka dla czekających okazji żołnierzy. Stary chłop lewą ręką trzymał kierownicę roweru, w zębach wodze, a prawą pokazywał dokumenty kontrolującym go oficerom: polskiemu i radzieckiemu.

— W porządku. Droga wolna.

Szybko schował papiery do tej samej torebki, w której trzymał pieniądze, zaciągnął sznurek i wpuścił ją za koszulę. Potem, wyjąwszy lejce z ust, odpowiedział uprzejmie:

— Ostańcie z Bogiem.

Siadł na rower i ruszył szosą, prowadząc na wodzach silnego roboczego konia. Pedałował powoli, jedną ręką trzymając odwróconą wysoko kierownicę. Co chwila zerkał przez ramię na nowy nabytek, na łeb ozdobiony białą gwiazdką, kołyszący się tuż za nim. Wałach parsknął.

— Zdrów, gniady, zdrów — odpowiedział mu serdecznie gospodarz.

26. Pułapka

Na początku kwietnia w ostatnim roku wojny puste były pomorskie drogi i wsie. Osłoniwszy brzeg posterunkami obserwacyjnymi, rzadkimi węzłami oporu i ruchomymi odwodami, wojska poszły na zachód — za Kołobrzeg, pod Szczecin i nad Odrę. Polscy osadnicy Ledwo zaczynali napływać, skupiali się raczej w miastach ze względu na czas niespokojny. A Niemców nie było wcale — jeszcze w lutym i marcu wymiotły ich stąd surowe zarządzenia Reichsführera SS Heinricha Himmlera, grożące śmiercią każdemu, kto ośmieliłby się pozostać na miejscu, a nie odejść wraz z frontem.

Wiatr gwizdał na resztkach szyb wytłuczonych pięściami wybuchów, gospodarował w izbach, huśtał się na skrzypiących drzwiach. Boleśnie ryczały porzucone krowy, którym mleko rozpierało wymiona. Zdziczałe kosmate psy z przekrwionymi od głodu ślepiami łączyły się w zbójeckie stada i napadały bydło, zagryzając co słabsze albo pokaleczone sztuki.