Выбрать главу

— Myślisz, że tu maska podniesiesz? — z głębi czołgu, nad ramieniem Wichury, wysunęła się głowa Gustlika. — Coby zajrzeć, trza u nas dźwignąć siedemset kilo...

Janek tymczasem obszedł czołg, postukał w zapasowe zbiorniki, i ucieszył się, gdy jeden i drugi zadudniły głucho. Klasnąwszy dłonią o czoło parsknął śmiechem i wrócił przed wóz.

— Wyłaź — rozkazał Wichurze — ale już.

Gdy Kos siadł w fotelu mechanika, Gustlik po cichu spytał ciekawie:

— Wiesz już?

— Zapasowe puste, trzeba przełączyć na główny — szepnął mu do ucha Janek i ręcznie podpompowawszy paliwo spytał Wichurę: — A co, jak u mnie zaskoczy?

— E tam, cudów nie ma. Raz ci się w Sielcach udało... Wtenczas kiedy chorąży Zenek wojsko werbował. Pamiętasz?

— Pamiętam.

— Niezły był chłop — powiedział Gustlik.

Zobaczył nagle twarz Zenka nad wieżą płonącego czołgu, rękę chwytającą antenę i czarne kłęby sadzy między sosnami studziankowskiego lasu. Poczuł chłód na skroniach, jakby tamten dym przesłonił na chwilę słońce.

— U mnie zaskoczy. O co zakład? — spytał Kos.

— Jak zaskoczy... — Wichura zastanowił się i szybko dopowiedział: — Jak silnik pójdzie, to ja ciebie na barana dookoła czołgu, a jak nie, to ty mnie.

— Dobra.

Przybili dłońmi, Gustlik przeciął. Janek wykonał czarodziejski gest, położył ręce na drążkach. Starter rozpędzał koło zamachowe, potem przerzut, szarpnięcie i cisza. Słychać tylko szmer wirującego kręgu ze stali.

— Daj szmatkę — poprosił Wichura i wziąwszy gałgan z ręki Kosa, dodał: — Muszę cholewy podczyścić, żeby dowódcy boków nie zabrudzić.

Drugi raz włączył Janek starter, przerzucił... Strzeliło z rury wydechowej.

Silnik chwycił, zawarczał, ryknął przegazowany.

— Pilnuj — rozkazał Janek Gustlikowi i wyskoczył na pancerz.

Wichura podrapał się za uchem, zdjął czapkę i podstawił plecy. Co przegrana, to przegrana, więc szofer pogrzebał nogą niczym kopytem i zarżał dziarsko. Kos go dosiadł i pogalopował dookoła czołgu.

— Wio! Hejta! — wołał i machał rękami, lecz zerknąwszy przypadkiem na zegarek, nagle spoważniał.

— Puść, odczep się! — krzyknął do Wichury i zeskoczywszy na ziemię, podszedł do Gustlika. — Ale ze mnie smarkacz!

— To jo wiem — skonstatował Jeleń — ale co jest?

— Minęło wpół do czwartej, a łączność mieliśmy nawiązać kwadrans po nieparzystej. Cholerny świat — zaklął wchodząc na pancerz i machnął ręką w stronę Wichury. — Gaz!

Po pochyłości zjechali w dół, szosa wygięła się w dolinie między wzgórzami. Niespodziewanie za krzaczastym zakrętem spotkali sporą grupę cywilów, mężczyzn i kobiet, ciągnących wózki wyładowane gratami. Na pierwszym powiewała na drążku biało-czerwona flaga.

Gustlik miał wielką chęć zapytać, skąd i dokąd idą, lecz kiedy spojrzał na zachmurzoną twarz Kosa, zbrakło mu odwagi zaproponować, by przystanęli.

Pomachał więc tylko, a oni jemu, i długo się oglądał. Potem zerknął na zatroskanego Janka raz i drugi, postanowił pocieszyć przyjaciela.

— Co ci tam. My daleko na tyłach. Tu ani pół Niemca nie najdziesz. Jak przyjadymy, to jo bez radia łączność nawiążę. Oni już dojechali. Siedzą tam jak grafy, herbata popijają.

Ruszając z postoju koło otoczonego kaczeńcami jeziorka, Saakaszwili nie spuszczał oczu z lusterka, by widzieć minę Wichury, ale czołg szybko zmalał i znikł za zakrętem. Pierwszy kilometr czy dwa kierowca czuł się niepewnie, jak to zwykle bywa, gdy z ciężkiego gąsienicowego pojazdu przesiądzie się człowiek na lżejszy. Nie bardzo nawet słuchał, co mówi Lidka, pochłonięty zmianami biegów i opanowywaniem kierownicy, która, jak dla niego, chodziła stanowczo zbyt lekko.

— ...Jak tylko Gustlik go wrzucił do naszego wagonu — ćwierkała dziewczyna — to spytał, skąd ja jestem, i tak spojrzał, jakby się chciał oświadczyć...

Z przeciwka nadciągała bokiem szosy grupka cywilów. Ciągnęli i pchali wózki ze swym dobytkiem. Idący na przedzie zamachał biało-czerwoną flagą.

— Polacy! — zawołała Lidka.

Grigorij zahamował i spytał przez okienko:

— Dokąd?

— Do domu! — odkrzyknęli. — Z wywózki.

Otoczyli ciężarówkę ciasnym półkręgiem, wyciągali ręce na powitanie, mówili wszyscy naraz, to śmiejąc się, to płacząc. Wynikało z tego, że jak niewolnicy pracowali pod Kołobrzegiem u bauerów i na gorzelni, a kiedy Niemcy poczęli się zbierać do odjazdu, to oni się zmówili i uciekli w las przed oddziałami SS, które rozstrzeliwały każdego, kto chciał zostać.

— Ciszej — rzekł ten, co flagą machał, wysoki, chudy, ze szramą na skos przez policzek, i wyjaśnił: — Doczekaliśmy się, aż front przeskoczył, wychodzimy na szosę i wołamy do żołnierzy: „Nie strelaj, my Polaki”, a oni się śmieją i mówią: „My też Polacy. Ślepiście? Orzełków nie widzicie?” Kobiety wyciągnęły radiotelegrafistkę z kabiny, ucałowały, a ona im rozdawała kaczeńce. Szarik stał wsparty przednimi łapami o dach szoferki i baczył pilnie, czy czego złego Lidce nie robią.

— Nie moglibyście nam dać jakiej broni? — pytali mężczyźni Grigorija.

— Nie wolno. Zapisane numery — wyjaśniał. — Po co wam? Tu teraz głębokie tyły, Niemców nie ma...

— Są.

— Cywile co najwyżej.

— Panie sierżancie — poważnie rzekł wysoki ze szramą i ściszył głos:

— Myśmy nocą samolot słyszeli, a rankiem taki parasol znaleźli. — Wyciągnął zza pazuchy trójkąt cienkiego białego jedwabiu, wypruty z czaszy spadochronu.

— Na koszule, na bluzki dobre — roześmiał się Gruzin.

— Dobre. Wszystkim rozdałem po równo... Jak broni nie możecie, to może choć naboi do ruskiego automatu?

— Bierz. — Saakaszwili podał przez okno swój zapasowy magazynek do pepeszy.

— Granaty można w podarku — oświadczył stojący w pudle Tomasz i pogrzebawszy w kieszeniach wręczył chudemu cztery obronne efki, zwane z racji jajowatego kształtu cytrynkami.

— Dziękujemy. Z takim podarkiem spokojniej iść. Dobrej drogi! Z Bogiem! Wracajcie szybko.

— Do Berlina i z powrotem! — zawołał Grigorij ruszając.

Chwilę jeszcze widział w lusterku, jak stojąc w poprzek szosy machają rękami. Bieliła się i czerwieniła flaga na wózku. Nim stracił ją z oczu, Lidka westchnęła, poprawiła włosy i ciągnęła dalej swoją opowieść:

— Wtedy on dał mi rękawice. — Odgarnęła z czoła nieposłuszny kosmyk i drobną dłoń położyła na ramieniu Grigorija. — Z jenotowego futra, takie jak dla lotników robią. Nie powiedział, że jest zakochany, ale tak patrzył, że ja wiedziałam...

Grigorij słuchał, co pewien czas otwierał usta, żeby choć słowo dorzucić, ale to mu się nie udawało. Prowadził coraz mniej zadowolony z gadatliwej towarzyszki, rozglądał się na boki. Wreszcie gwałtownie zahamował, wyskoczył z kabiny i pobiegł na podleśną łączkę, zdobioną błękitnymi cętkami. Za nim wielkimi susami popędził Szarik i pragnąc się bawić, wszelkimi sposobami przeszkadzał w zbieraniu kwiatów.

Na pudle ciężarówki stanął Tomasz, rozejrzał się, a potem zeskoczył.

Podszedł do przyczerniałego od deszczów stogu, wbił weń ręce, wziął ze środka sporą ochapkę siana i zaniósł na samochód.

— Po co tyle? — spytała Lidka.

— Na wieczór. — Roześmiał się, że taka duża, a prostych rzeczy nie rozumie. — Najlepsze spanie to na sianie. Zaraz jeszcze przyniosę.

— Tam radiostacja — Lidka zerknęła na zegarek.

— Wiem, ja delikatnie.