Выбрать главу

— Załoga za mną.

Zerwał się, skoczył przez ławę, dał susa w okno, a za nim Grigorij, Gustlik i na końcu, mniej chętny do gimnastycznych wyczynów, polazł przez parapet Wichura. Tomasz wyjrzał i patrzył chwilę, jak odłożywszy broń i ściągnąwszy koszule lali sobie wodę na głowy pod pompą, pryskali jeden na drugiego.

— Panienko — delikatnie, zastukał. — Czas wstać, śniadanie gotowe.

Słysząc wołanie, Lidka z nadzieją spojrzała w stronę drzwi, ale klamka nawet nie drgnęła. Bez słowa wróciła do czesania swych puszystych włosów i patrząc w lustro zastanawiała się, czemu Kos nie ją wybrał, lecz Marusię.

Czyżby naprawdę wolał rude? I czemu Saakaszwili nie próbował choćby zajrzeć do niej? Gdyby przewrócił stertę gratów, które zgromadziła pod drzwiami, i narobił rumoru, to może by Janek się poczuł zazdrosny. Bywa tak, że człowiek dopiero wówczas dostrzega jabłko najbardziej rumiane, kiedy inny wyciągnie rękę w stronę gałęzi.

Tymczasem w pałacowym hallu, przy stole na dwa tuziny gości i nad patelnią wielkości koła od wozu pochyliły się cztery głowy, czworo rąk rzetelnie pracowało łyżkami. Tylko Czereśniak na piątego siedział nieco z boku i rzadziej sięgał swą kopystką. Zagryzali grubo krajanym chlebem, zapijali mlekiem.

— Jak było nocą? — między kęsami spytał Janek.

— Wstawałeś, to wiesz — odpowiedział Wichura. — Cisza. Czereśniak mi nawet sny opowiadał — zakpił i mrugnął porozumiewawczo.

— Co też tu tak pachnie? — pociągnął nosem Gustlik.

— Mnie się też zdawało... — zaczął szofer, ale Kos mu przerwał.

— Jajecznica — wzruszył ramionami i zagadnął, by zmienić temat: — Ciekawe, czy wachmistrz Kalita spadochroniarzy dognał i wydusił.

— Nie wiadomo. Ale sami mu drogę oświecali. Pożar był i trochę strzałów.

— Jeszcze dymi — pokazał Tomasz. — Potem już nie strzelali.

— Nam też w tę stronę. — Janek kiwnął głową i odkładając łyżkę, dodał: — Zostawcie trochę, żarłoki, dla radiotelegrafistki.

— Nie trzeba, ja dosmażę.

— Lidka, chodźże wreszcie! — zawołał Kos. — Południe blisko.

— Trza było wyznaczyć, kiedy wstać — zamruczał Jeleń zgarniając kopiasto z tego, co miało zostać dla dziewczyny — a nie teroz ludzi poganiać.

Nie zjesz, to i robić nie będziesz.

Za drzwiami sypialni coś nagle rymnęło i poleciało z hukiem na podłogę.

Grigorij i Wichura zerwali się, podbiegli do drzwi.

— Co tam?

— Nic, już idę — usłyszeli głos Lidki, która umyta, ubrana i uczesana demontowała nocne, daremne fortyfikacje.

Gzyms, którym drzwi były podparte, przewrócił się i narobił hałasu. Byle jeszcze odepchnąć komódkę, fotel i kufer i można będzie otworzyć.

Naprzeciw dziewczyny stali Grigorij i Wichura, niepewnie uśmiechali się na powitanie i ze zdziwieniem oglądali odsunięte meble, przewrócony gzyms.

— Ajaj, czemu słowu nie wierzysz? — Gruzin pokręcił głową. — Powiedziałem, śpij spokojnie, będę u drzwi...

— Ona ma rację. Słowo słowem, a jak fotel pod klamkę wsunąć to pewniejsze.

— Myślisz, że moje słowo gorsze niż klamka? — rozgniewał się Saakaszwili, poczerwieniał i już chwycił szofera za mundur pod szyją.

— Spokój. Puść! — rozkazał Janek.

— Dajcie przejść. — Lidka roztrąciła ich i siadła obok Jelenia przy stole, na którym Tomasz stawiał świeżo usmażoną i skwierczącą jeszcze porcję jaj. — Dziękuję — skinęła głową, podnosząc pierwszą łyżkę do ust.

— Pospiesz się — przykazał Janek.

Speszona opuściła rękę.

— Jedz, Lidka, poleku, co byś się nie udławiła. — Gustlik podał jej chleb i głasnął po głowie.

Zapadło milczenie. Janek, nadąsany, odwrócił się od Jelenia i zobaczył Gruzina spode łba patrzącego na Wichurę, który szarpnięciem przyciągnął do siebie harmonię, zabierając ją Tomaszowi spod ręki.

— Ja dziś na czołg nie siadam — rzucił szofer w powietrze.

— Ani ja na zakichaną ciężarówkę w połatanych kapciach — parsknął gniewnie Grigorij.

— Każdy na swoje miejsce — zdecydował Kos. — I razem będziemy jechać. Żadnych skoków do przodu ani zostawania w tyle.

— Jasne — stwierdził Gruzin.

Wstał z ławy i zdjąwszy ze ściany pochwę, przypiął ją sobie do pasa.

Rozejrzał się za szpadą, znalazł koło kominka i oburzony zawołał:

— Kto broń w jajecznicy umazał? Kakoj czort...

— Nie margej, Grześ — uspokoił go Gustlik i podstępnie spytał: — Jako żeś ty wczora piosenka śpiewoł?

— To nie piosenka, lecz pieśń — poprawił Saakaszwili. — Pieśń idących na śmierć. Kartwelo theli hmals ikar...

— A jak po waszemu: puść ten miecz...

Grigorij machnął ręką i odwrócił się plecami.

— Rzuć to, zostaw. Nie będziesz przecież ze szpadą do czołgu siadał — tłumaczył Kos podniesionym, zniecierpliwionym głosem.

Patrzył na swych podwładnych, myśląc, jak niełatwo być dowódcą.

Wczoraj rano w najlepszej zgodzie ruszyli z Gdańska i ledwo doba minęła, a już trudno dwóch takich znaleźć, żeby nie warczeli na siebie. Póki żył porucznik... Może lepiej byłoby, gdyby do „Rudego” przyszedł ktoś zupełnie obcy, jakiś oficer, którego w podchorążówce nauczyli, co, kiedy i jak trzeba robić.

— Janek, mosz ten notes? — spytał Gustlik.

— Mam — żywo odrzekł sierżant i uśmiechnął się, rad, że nareszcie go ktoś przyjaźnie zagadnął.

— To zapisz, że się dowódca nie kładzie, jak nie powie, kiedy zbudzić.

Sierżant spochmurniał. Chwilę jeszcze siedział za stołem, zerkał na kończącą śniadanie dziewczynę, a potem wcisnął czapkę na głowę, wstał i wyszedł na podwórze, zostawiając otwarte drzwi. Pierwszy za nim ruszył Szarik i Tomasz, po krótkiej pauzie Grigorij, niechętnie odpinający szpadę.

Wichura z harmonią pod pachą.

Gustlik, który czekał, aż Lidka wypije mleko z kubka, zakręcił się po izbie, raz i drugi nosem pociągnął, a potem ruszył w stronę piwnicy. Długo tam nie zabawił. Wybiegł przyciskając do piersi omszały, opleciony wikliną gąsiorek, kopnięciem otworzył sobie drzwi na dwór i wołał:

— Chłapcy! Cała beczka wina na nic. Rozlały ancychrysty przegrzeszone po ziemi. Jeny ta jedna sierotka została.

W pałacowej jadalni stały nie sprzątnięte naczynia na stole, resztki wczorajszej kolacji i dzisiejszego śniadania. Z ciemnego zakątka wyszedł czarny kot. Wskoczył na ławę, zaczął wąchać patelnię po jajecznicy. Kiedy za oknem warknął zapalony silnik, cofnął wąsatą mordkę, zjeżył się i ze wstrętem parsknął jakieś dziwne kocie przekleństwo pod adresem odjeżdżającego Szarika.

30. Adolf

Z daleka spostrzegli światło między pniami. Kapitan Krummel posłał patrol na zwiad, a sam z trzema plutonami zbliżał się z wolna i zastanawiał, czemu tamci nie maskują okien. Bo Adolf nie ma już tylu samolotów, by atakować każdy oświetlony dom... odpowiedział sam sobie. W myślach zawsze nazywał wodza po imieniu. Zawsze, to znaczy od tego czasu, gdy Hitler odbudował armię i ojciec Hugona i Zygfryda, sierżant spod Verdun, zawiesił jego portret pośrodku głównej ściany w stołowym pokoju.

Portret wisiał sobie spokojnie, każdemu wolno przecież powiesić w ramkach fotografię kanclerza sąsiedniego i zaprzyjaźnionego państwa, póki na rok przed wojną polski listonosz nie powiedział o tym na posterunku w Kórniku i nie przyszedł policjant, żeby zdjąć.