Выбрать главу

Dziennikarz kończył swoją opowieść stwierdzeniem: „Pozostaje nam już tylko czekać na smutny koniec tej historii…”.

Co miała z tym wszystkim wspólnego tytułowa tęcza, nie zdołałem zrozumieć.

– Gdzie kłamią? – spytała Wasylisa, widząc, że już przeczytałem.

– A tak, w drobiazgach. – Złożyłem gazetę i na ostatniej stronie zobaczyłem krzyżówkę i kącik humoru.

Środek zajmował nekrolog Natalii Iwanowej, którą wspominali byli podopieczni, oraz coś w rodzaju działu ogłoszeń, w którym wymieniano i reklamowano nowych funkcyjnych.

– Nie zabiłeś Iwanowej? – spytała Wasylisa.

Po chwili milczenia spojrzałem jej prosto w oczy.

– Zabiłem. Nawet dwa razy. Za drugim razem w końcu mi się udało.

– Brawo – powiedziała Wasylisa i poklepała mnie po ramieniu, aż się zachwiałem. – Co to była za suka… gdybyś ty wiedział… nie, facet nigdy nie zrozumie, jaka to była suka. Jadłeś śniadanie?

– Tak.

– Ale i tak chodź, napijemy się herbaty.

3.

Każdy naród ma takie tradycje, których już nie kultywuje, a które stały się idealnym towarem eksportowym. Można nawet powiedzieć, że im tradycja lepsza i bardziej egzotyczna, tym mniejsze ma szanse przetrwania we własnej ojczyźnie; coś podobnego dzieje się również z ludźmi.

Większość Szkotów płci męskiej nosi spodnie, ale rzadko który turysta wyjeżdża z opiewanego przez Burnsa kraju wrzosu i jęczmienia bez kraciastego kiltu. Większość Francuzów nie może patrzeć bez wzdrygania się na ostrygi i żabie udka, którymi dławią się spragnieni egzotyki turyści. Nawet Japończycy, zamiast podziwiać kwitnące wiśnie na zboczach Fudżijamy, studiować chwyty karate przed obiadem złożonym z sushi i sake, wolą zjeść hamburgera i popić go piwem, oglądając amerykański wideoklip.

W tej bytowej globalizacji Rosja znajduje się w ścisłej czołówce. Dobrze chociaż, że wrócił kwas, wypierając wszelkiego rodzaju cole, coraz rzadziej żartuje się z walonek, niezastąpionych podczas rosyjskiej zimy. Nawet sarafany, kartuzy i koszule bez kołnierzyka dzięki staraniom projektantów mody wracają w nowej postaci.

Ale już samowar nieodwracalnie zmienił się w pamiątkę dla turystów. Odszedł wraz z dużymi rodzinami, które zbierały się przy jednym stole podczas wspólnej kolacji, niespiesznej, bez włączonego telewizora i odgrzewanych w mikrofalówce półproduktów. Przez jakiś czas utrzymywał się jeszcze jako ozdoba świątecznego stołu, pyzaty, niklowany albo pomalowany „na chochłomę”. Wyjmowano go z okazji urodzin, Nowego Roku i 1. Maja, ale mimo wszystko wyjmowano – i najsmaczniejszą herbatą dzieciństwa była ta nalana z samowara.

A potem różne plastikowe czajniki ostatecznie wyparły samowary. Łatwiej przynieść z kuchni czajnik i postawić przed gośćmi pudełko z torebkami herbaty ekspresowej, niż dźwigać wielki samowar i parzyć herbatę wedle wszelkich zasad – czekając na „perłowe nici” we wrzątku, nalewając wrzątek do czajniczka, „żeniąc” esencję. Już nawet nie pamiętałam, kiedy ostatni raz siedziałem przy stole, na którym stał samowar. Nawet Wasylisa poprzednim razem gotowała wodę w czajniku.

Dzisiaj na stole stał samowar. Wielki, ośmio-, może dziesięciolitrowy, i zdaje się, że często używany.

– Ale piękny – wymamrotałem.

Było widać, że Wasylisa celebruje picie herbaty: plasterki cytryny na spodeczku, śmietana, cukier – biały z buraków cukrowych i brązowy z trzciny, pierniczki, ciasto, wafle, cukierki.

– Czekam na gości – odparła Wasylisa nieco speszona.

– Z Nirwany?

– Tak. – Wasylisa skinęła głową w stronę okna, za którym świeciło słońce i zieleniły się liście na drzewach. – Umówiłam się z miejscowymi, raz w tygodniu przyprowadzają do mnie dzieci. Pijemy razem herbatę, a potem ja je uczę. Szkoły im nie zastąpię, ale zawsze.

Nirwana była tym światem, w którym się poznaliśmy – moja wieża i jej kuźnia stały blisko siebie. Piękny, zachwycający świat o łagodnym klimacie i całkowitym braku fauny – miejscowa flora wydzielała środek psychomimetyczny o swoistych właściwościach. Wdychanie powietrza w Nirwanie powodowało niesamowitą intensywność doznań oraz całkowite zagłuszenie woli. Człowiek mógł umierać z pragnienia dwa metry od strumienia, nie będąc w stanie pokonać tych dwóch metrów i nie czując męczarni. Prawie jak ten leniwy kot z dowcipu, który darł się przez pół godziny, nadeptując sobie… no… powiedzmy, na ogon.

Rzecz jasna, funkcyjnym zatrute powietrze Nirwany nie szkodziło, ale nie czuli szczególnej potrzeby posiadania kolejnego świata-kurortu. Dlatego też Nirwany zaczęto używać w charakterze zesłania dla tych, którzy w jakiś sposób zagrażali funkcyjnym. Humanitarne – i jakże bezpieczne. Po okresie adaptacji ludzie potrafili się sami obsłużyć, niektórzy mogli nawet łowić ryby czy hodować kury. O dziwo, czasem nawet rodziły się tam dzieci; staruszek Freud na pewno by się ucieszył.

Ktoś niewtajemniczony mógłby wziąć osiedle zesłańców za sanatorium dla imbecylów – tak byli leniwi, nieruchawi, rozluźnieni. Jednak cały koszmar tej sytuacji polegał na tym, że z ich rozumem było wszystko w porządku, brakowało im tylko woli.

– Czego ich uczysz? – zapytałem. – Czytania, pisania?

Wasylisa pokręciła głową.

– To nie ma sensu. Nawet jeśli się nauczą, to i tak nie czytają; brak motywacji.

– Jesteś pewna, że te opary nie przenikają do naszego świata? – zapytałem, nalewając sobie herbaty. Wasylisa się uśmiechnęła.

– No cóż… uczę ich myć zęby i ręce, zdejmować spodnie przed załatwieniem potrzeby, opatrywać skaleczenia, zmywać naczynia.

– Wiesz, wydaje mi się, że nie w tym rzecz – powiedziałem. – Przecież nie są debilami. Tu chodzi o motywację, o wolę. Może skonsultuj się z jakimś psychologiem, może on coś doradzi? Może należałoby uczyć ich nie mycia rąk, lecz osiągania celów, stawiania sobie jakichś celów. Bez tego wszystko na próżno.

– Zastanowię się. – Wasylisa spojrzała na mnie z zaciekawieniem. – Brawo, Kiryle. Z boku zawsze lepiej widać. Ale powiedz, co się z tobą działo? Jak doszło do starcia z Natalią?

Nie wahałem się – głupio byłoby kłamać jedynemu człowiekowi, który może ci pomóc. Opowiedziałem o wszystkim.

Piliśmy herbatę, Wasylisa co chwila podgrzewała samowar i pilnowała, żeby filiżanki nie były puste. Widocznie ceremonia picia herbaty była dla niej równie ważna jak dla Anglików z epoki wiktoriańskiej.

Opowiedziałem jej rozmowę z Illan – opozycjonistką, która była niegdyś lekarzem-funkcyjnym. O jej przyjaciółce Nastii, o ich zabawach w ruch oporu… O Natalii Iwanowej, która nie pochwalała takich zabaw. O Kostii, który okazał się kuratorem naszej Ziemi. O Ziemi-jeden, Arkanie. O tym, jak omal nie zostałem zabity. I o tym, jak ja zacząłem zabijać.

– Jesteśmy poligonem Arkanowców – powiedziałem. – Oni umieją przemieniać zwykłych ludzi w funkcyjnych.

– Po co? – spytała z zaciekawieniem Wasylisa.

– To ich metoda sterowania światami. W jakiś sposób wyliczają, jak osiągnąć zamierzone efekty. No, jak w książkach fantastycznych – czy można byłoby uniknąć drugiej wojny światowej, gdyby zamordowano Hitlera w okresie niemowlęctwa i czy byłoby to humanitarne? Usunęli z życia jednego człowieka, przemienili go w funkcyjnego i świat się zmienił. Wystarczy zmienić los jednego człowieka, żeby cały świat poszedł inną drogą.