Выбрать главу

— Nie chce mi się spać. Posiedzę w ogrodzie.

13

Wszystkie domy w Stolicy są co piąte piętro opasane werandami, a co dwadzieścia pięter mają tarasy z ogrodami. Nasze mieszkanie znajduje się na siedemdziesiątym dziewiątym piętrze Zielonego Bulwaru, wewnętrznej strony Pierścienia Centralnego. Pojechałem windą do góry i usiadłem w ogrodzie na osiemdziesiątym piętrze. Nie pamiętam już, jak długo siedziałem i o czym dumałem. Rozbiegane myśli kłębiły mi się w głowie — byłem jednocześnie szczęśliwy i zatroskany.

W szkołach uczy się, że starożytne miasta były zalane blaskiem reflektorów i latarń jarzeniowych, że były gwarne, a na ulicach nieustannie przelewały się tłumy przechodniów. Chociaż Stolica jest miastem niemłodym (wkrótce minie czterysta lat od jej założenia) i skupiskiem wielkich gmachów zbudowanych na skrawku ziemi, czego już dawno się nie robi, to pod innymi względami jest miastem nowoczesnym. Nocą magistrale są ciemne i ciche. Aby nie zapalać oświetlenia ulicznego, ludzie zakładają wieczorem specjalne okulary noktowizyjne, które pozwalają doskonale orientować się w ciemności.

Lubię nocne kontrasty Stolicy: ciemne ulice i bulwary obrzeżone świetlistymi wstęgami domów. Połyskliwy łańcuch górski Pierścienia Centralnego rozpływający się w oddali, czarną dolinę parku zamkniętą równoległymi liniami oświetlonych pięter Pierścienia Wewnętrznego.

Dzielnicy Muzealnej, centrum Stolicy, nie było widać. Ani piramidy, ani świątynie egipskie i asyryjskie, ani Kreml, ani bazylika Świętego Piotra, paryska Notre Dame, koloński i mediolański gotyk, ani też żadne inne pomniki minionych wieków odtworzone na niewielkiej wyspie, doskonale, widoczne dniem, nie wyłaniały się z ciemności. Jedynie czerwona półkula na centralnym placu miasta, siedziba Zarządu Komputerów Państwowych, tonęła w potokach światła. Na Ziemi każdemu człowiekowi wolno wchodzić, dokąd zechce: do fabryk, laboratoriów czy pałaców publicznych i tylko ten jeden gmach jest objęty zakazem. Każdy z nas setki razy widział na stereoekranie wszystkie pokoje i korytarze tej sławnej „fabryki myślenia i kierowania”, jak niektórzy go nazywają, ale tylko nieliczni szczęśliwcy mogą się pochwalić, że byli w nim osobiście. Trzy najważniejsze urządzenia: Wielki Komputer Państwowy, Wielki Komputer Akademicki i Informacja nieustannie, dniem i nocą, nie zatrzymując się ani na sekundę pracują tam już od nieomal dwóch wieków. Patrzyłem na czerwony budynek i myślałem, że dziś rozwiązuje się w nim jedną z najtrudniejszych zagadek, jakie stanęły przed ludzkością i że cała przyszłość Ziemi zależy być może od tego, czy maszyny rozwiążą prawidłowo tę zagadkę. Myślałem również o tym, że będę musiał znaleźć się daleko od tego miejsca, gdzie wśród stu miliardów elementów Wielkiego znajduje się mój „prywatny” fragmencik złożony z milionów komórek — moja Opiekunka, mądry i beznamiętny nauczyciel i przewodnik. Nieraz kłóciłem się z Opiekunką, beształem ją, nazywałem bezduszną i niepotrzebną, chwaliłem się nawet swym ironicznym stosunkiem do maszyn kierujących. Ale prawdę mówiąc jestem do niej przywiązany tak, jak trudno się przywiązać do żywego człowieka. Któż jak nie ona odsuwa ode mnie niebezpieczeństwo, stara się strzec przed chorobami, powstrzymuje przed nie przemyślanymi postępkami?

Zapragnąłem po raz ostatni wypróbować potęgę obsługujących nas maszyn i poleciłem Opiekunce dowiedzieć się, co to za dziewczyna dwukrotnie mnie zwymyślała. W mózgu rozjarzyła się odpowiedź: „Zbyt mało danych, by udzielić odpowiedzi”.

Oparłem głowę o pień oleandra i zacząłem przypominać sobie spotkania z tą dziewczyną: tłok przed salą koncertową, nieprzyjemną rozmowę pod daszkiem, gdzie schroniliśmy się przed deszczem. Miałem ją przed oczyma, zagniewaną, ciemnowłosą, z delikatną twarzą, smukłą szyją i szerokimi brwiami…

— Teraz danych wystarczy — zabrzmiał głos Opiekunki. — Dziewczyna nazywa się Mary Glann, pochodzi ze Szkocji, studiowała na Marsie, dokąd pojechała z ojcem. Ma czterdzieści trzy lata, sto osiemdziesiąt dwa centymetry wzrostu, waży siedemdziesiąt pięć kilogramów, niezamężna. Najważniejsze zainteresowania — hodowla form roślinnych dla planet z wysoką grawitacją i twardym promieniowaniem.

— Czy ta Mary Glann ma narzeczonego? — spytałem.

— Nie jest i nie była zakochana.

Kontynuowałem grę w „narzeczonego i narzeczoną”, jak tę zabawę nazywa się w szkołach. W tym okresie młodzież zasypuje Informację pytaniami na temat wzajemnej tolerancji, zwłaszcza dziewczęta bardzo się tym pasjonują. Zwykle sprawdzają w ten sposób kilka setek „narzeczonych”, a wychodzą za mąż najczęściej nie za tego, którego im polecała Opiekunka.

— A czy ja bym jej odpowiadał? Jaki jest stopień naszej wzajemnej tolerancji?

Tym razem Opiekunka przekazała odpowiedź Informacji dopiero po jakichś czterech sekundach. Wyobrażam sobie, jaki ogrom czułości, namiętności, uścisków, kłótni, przeprosin, nieporozumień, klęsk, krzywd, radości i zachwytów zmodelowała w ciągu tego czasu. Usłyszałem nagle pogardliwy głos Romera: „Nie wydaje się panu przypadkiem, drogi przyjacielu, że technika maszynowa naszych czasów przerosła samą siebie? Dawniej takie zjawiska określano zwrotem: «Ma nie po~ kolei w głowie»”. Głos zadźwięczał tak realnie, że odwróciłem się odruchowo. Paweł nie mógł zresztą podsłuchać moich pytań, bo tajemnice myśli są bardzo surowo chronione.

Informacja wreszcie odezwała się:

— Wasza wzajemna tolerancja wynosi dziesięć i trzy dziesiąte procent. Jej indywidualna przydatność do tego związku — siedemnaście i dwie dziesiąte procent, twoja dwa i osiem dziesiątych. Rozwód prawdopodobny w pierwszym miesiącu pożycia, a nieunikniony w połowie drugiego.

Przypomniałem sobie śmieszną historię opowiedzianą przez Romera. Znalazła się dwójka romantycznie usposobionych młodych, mężczyzna i kobieta, którzy tak dalece uwierzyli w nieomylność Informacji, że całkiem serio polecili jej znaleźć sobie partnerów. Informacja wybrała spośród wszystkich mieszkańców Ziemi właśnie ich, jako maksymalnie przydatnych do wspólnego życia. Teraz pozostawało tylko poznać się i pokochać. Młodzi spotkali się i poczuli do siebie wzajemną odrazę.

Niespodziewanie dla samego siebie poczułem się dotknięty i zapytałem brutalnie:

— Ta, jak jej tam, Mary, nie pytała przypadkiem o mnie?

Opiekunka przemawia zwykle miłym kobiecym głosem, rzadziej opryskliwym starczym tenorkiem, a jeszcze rzadziej po prostu zapala w mózgu swoje odpowiedzi. Nie wiem, czemu tak się dzieje, ale przypuszczam, że konstruktorzy nie chcieli, aby ludzie przywiązywali się do maszyn jak do człowieka. Jeśli sprawy tak się rzeczywiście miały, to ich ostrożność okazała się niezbyt skuteczna.

W mózgu zamigotał zimny, zielonkawy napis: „Niegrzecznie. Nie przekazuję pytania Informacji”. Przeciągnąłem się i wstałem. Na świecie nie było dziewczyny, która mniej by mnie obchodziła niż ta arogancka Mary. Zresztą mówiłem już Andre, że gdy się zakocham, nie będę prosił Informacji o radę.

Poszedłem spać.

14

Nazajutrz rano nic w mieście nie świadczyło o tym, że wczoraj było święto. Gdyby w Stolicy zjawił się człowiek, który nigdy w niej poprzednio nie był, nie uwierzyłby, iż mieszka w niej piętnaście milionów osób, tak mało było przechodniów na ulicach: dzieci jeszcze wczoraj odwieziono do podmiejskich szkół i przedszkoli, a dorośli byli w fabrykach i laboratoriach. Gdy na ulicach pojawiają się ludzie nie spieszący się, rozglądający się dookoła, to od razu wiadomo, że to turyści. Szczególnie wielu turystów spotyka się w Dzielnicy Muzealnej. Zanim dotarłem do Zarządu Komputerów Państwowych, wyminąłem co najmniej dziesięć grup wycieczkowych, nie licząc zwiedzających w pojedynkę.