Выбрать главу

— Dobre — odparła i wykrzywiła usta w tym dziwnym półuśmiechu, który wsysał policzki i postarzał. — Kupowałam te bzdury, kiedy myślałam, że ci się podobam.

— Ależ podoba mi się pani, naprawdę — zapewniłem ją może trochę zbyt gorliwie.

Chyba mnie nie słyszała.

— Ale kiedy odepchnąłeś mnie i przewróciłeś na podłogę jak jakąś świnię, zaczęłam się zastanawiać, co jest ze mną nie tak. Może jedzie mi z ust?

I wtedy mnie olśniło. To nie ze mną jest coś nie tak. Tylko z tobą. Naturalnie miała rację, jednak trochę mnie to zabolało.

— Nie rozumiem. Pokręciła głową.

— Sierżant Doakes ma ochotę cię zabić i nie wie dlaczego. Powinnam go była posłuchać. Coś jest z tobą nie tak. I masz coś wspólnego z tymi zamordowanymi prostytutkami.

— Ja? Coś wspólnego?

Tym razem w jej uśmiechu ujrzałem błysk sadystycznie radosnego podniecenia, a w jej akcencie zabrzmiała kubańska nutka.

— Zachowaj te błazeńskie sztuczki dla adwokata. A może i dla sędziego. Bo tym razem cię mam. — Zaskrzyły jej się oczy. Wyglądała jak monstrum, dokładnie tak samo jak ja, i poczułem nieprzyjemne mrowienie na karku. Czyżbym jej nie docenił? Czy naprawdę była aż tak dobra?

— I dlatego pani za mną jechała? Znowu błysnęła zębami.

— Tak. Dlaczego ciągle zerkasz na to ogrodzenie? Co tam jest?

W normalnych okolicznościach wpadłbym na to już dawno temu, ale tłumaczy mnie działanie pod przymusem. Dlatego pomyślałem o tym dopiero teraz. Ale kiedy już pomyślałem, w głowie zapaliło mi się małe, boleśnie jaskrawe światełko.

— Gdzie mnie pani namierzyła? — spytałem. — Pod moim domem? O której?

— Dlaczego ciągle zmieniasz temat? Coś tam jednak jest, hę?

— Proszę, to może być bardzo ważne. Gdzie i o której zaczęła mnie pani obserwować?

Przyglądała mi się przez chwilę i zdałem sobie sprawę, że jednak jej nie doceniałem. Było w niej dużo więcej niż tylko instynkt polityczny. Tak, miała w sobie to coś. Wciąż nie wiedziałem, czy jest to inteligencja, ale na pewno była cierpliwa, a w jej pracy cierpliwość bywa ważniejsza niż rozum. Była gotowa po prostu czekać, obserwować mnie i zadawać mi to samo pytanie, aż bym odpowiedział. A wtedy zapewne powtórzyłaby je jeszcze kilka razy, znowu by mnie poobserwowała i zobaczyła, co zrobię. W innej sytuacji bez trudu bym ją przechytrzył, ale nie tym razem, nie tego wieczoru. Dlatego przybrałem moją najpokorniejszą minę i szepnąłem:

— Proszę…

Znowu wysunęła język i znowu go schowała.

— Dobrze — odparła. — Twoja siostra nie odzywała się przez kilka godzin, więc pomyślałam, że coś knuje. Ale sama nie mogła nic zrobić, więc dokąd pojechała? — Uniosła brew i triumfalnym tonem ciągnęła: — Jak to dokąd? Do ciebie! Żeby z tobą pogadać! — Kiwnęła głową, żeby podkreślić, jak bardzo cieszy ją ta dedukcyjna logika. — No i zaczęłam myśleć o tobie. O tym, że zawsze przyjeżdżasz na miejsce przestępstwa, chociaż nie musisz. Że rozgryzłeś kilku seryjnych z wyjątkiem tego ostatniego. Że oszukałeś mnie tą zasraną listą, że przez ciebie wyszłam na kretynkę, że przewróciłeś mnie na podłogę, że… — Przez chwilę znowu miała starą, zajadłą twarz. — Powiedziałam coś na głos w biurze, a sierżant Doakes na to: „A nie mówiłem? Ale nie chciała mnie pani słuchać”. I nagle wszędzie widzę twoją wielką, przystojną gębę, wszędzie, we wszystkich miejscach, gdzie nie powinno jej być. — Wzruszyła ramionami. — No i pojechałam do ciebie.

— Kiedy? O której? Pamięta pani?

— Nie, ale siedziałam tam najwyżej dwadzieścia minut. Potem wyszedłeś, pobawiłeś się trochę tą pedalską lalką i przyjechałeś tutaj.

— Dwadzieścia minut… — A więc nie widziała, nie mogła widzieć, kto lub co uprowadziło Deborę. I chyba nie kłamała. Pojechała za mną, żeby zobaczyć… Zobaczyć co?

— Ale dlaczego w ogóle mnie pani śledziła? Wzruszyła ramionami.

— Bo masz z tym coś wspólnego. Może tego nie zrobiłeś, nie wiem. Ale się dowiem. A to, czego się dowiem, na pewno do ciebie przylgnie. Co jest w tych kontenerach? Powiesz mi, czy będziemy stać tu przez całą noc?

Na swój sposób dotknęła sedna rzeczy. Nie mogliśmy tu stać przez całą noc. Nie mogliśmy tu stać ani sekundy dłużej, gdyż w każdej chwili Deborze mogło przydarzyć się coś strasznego. Jeśli już się nie przydarzyło. Musieliśmy iść, teraz, zaraz, natychmiast, musieliśmy znaleźć go i powstrzymać. Tylko jak? Z LaGuertą? Czułem się jak kometa z niechcianym ogonem.

Wziąłem głęboki oddech. Rita zabrała mnie kiedyś na warsztaty zdrowotne New Age, gdzie bardzo podkreślano znaczenie głębokiego, oczyszczającego oddychania. Dlatego odetchnąłem jeszcze raz. Nie poczułem się ani trochę czystszy, ale ożył przynajmniej mój umysł, to nic, że tylko na sekundę, ponieważ w sekundzie tej zrozumiałem, że muszę zrobić coś, co rzadko kiedy robię: powiedzieć prawdę. LaGuerta wciąż patrzyła na mnie, czekając na odpowiedź.

— Myślę, że jest tam ten morderca — powiedziałem. — I że uprowadził moją siostrę.

Długo obserwowała mnie bez ruchu.

— Dobrze — odrzekła w końcu. — I dlatego przyjechałeś tu i stanąłeś przy siatce? Tak bardzo kochasz swoją siostrę, że chciałeś sobie popatrzeć?

— Nie, chciałem się tam dostać. Szukałem jakiejś dziury.

— Szukałeś dziury, bo zapomniałeś, że jesteś policjantem?

No tak, tu mnie miała. Od razu wypatrzyła prawdziwy problem, w dodatku sama, bez niczyjej pomocy. Nie miałem na to dobrej odpowiedzi. Mówienie prawdy jest zawsze kłopotliwe i łączy się z nieprzyjemnościami.

— Chciałem… Chciałem się przedtem upewnić, żeby nie narobić niepotrzebnego hałasu.

— Aha — odparła. — Świetnie. Ale powiem ci, co o tym myślę. Albo zrobiłeś coś złego, albo coś o tym wiesz. I albo to ukrywasz, albo chcesz sprawdzić to sam.

— Sam? Ale po co?

Pokręciła głową, żeby pokazać mi, jakie to było głupie.

— Żeby całą zasługę przypisać sobie. Sobie i siostrze. Myślisz, że na to nie wpadłam? Mówiłam ci: nie jestem idiotką.

— To nie mnie szukacie — powiedziałem, zdając się na jej łaskę i dobrze wiedząc, że poczucie litości jest jej jeszcze bardziej obce niż mnie. — Ten, którego szukacie, jest tam, w jednym z tych kontenerów.

Oblizała usta.

— Dlaczego tak myślisz?

Zawahałem się, lecz LaGuerta wciąż patrzyła na mnie tymi swoimi jaszczurczymi ślepiami. Chociaż czułem się naprawdę nieswojo, musiałem powiedzieć jej coś jeszcze. Wskazałem parkującą za ogrodzeniem furgonetkę.

— To jego samochód.

— Ha! — powiedziała i wreszcie zamrugała. Rozmył jej się wzrok i chociaż wciąż patrzyła na mnie, odpłynęła w głąb siebie. Myślała o swoich włosach? O makijażu? O dalszej karierze? Tego nie wiedziałem, ale każdy dobry detektyw zadałby na jej miejscu mnóstwo kłopotliwych pytań. Skąd wiem, że to jego wóz? Jak go tu znalazłem? Skąd pewność, że po prostu nie porzucił furgonetki i nie uciekł? Rzecz w tym, że LaGuerta nie była dobrym detektywem i nie umiała analizować danych. Dlatego tylko kiwnęła głową i znowu oblizała usta.

— Jak go tam znajdziemy?

A jednak jej nie doceniałem. Bez zająknienia przeszła od „ty” do „my”.

— Nie wezwie pani wsparcia? — spytałem. — To bardzo niebezpieczny człowiek. — Chciałem jej tylko dogryźć, ale wzięła to na poważnie.

— Jeśli nie schwytam go sama, za dwa tygodnie będę pilnowała liczników parkingowych — odparła. — Mam broń. Nie ucieknie mi. Wezwę wsparcie, kiedy go aresztuję. — Przekrzywiła głowę. — A jeśli go tam nie będzie, aresztuję ciebie.