Выбрать главу

— Dexter, do cholery! — powiedziała. — Szybciej. Obudź się.

Ale tym razem miałem nóż, a ona wciąż była bezbronna i mogłem jeszcze wszystko zmienić. Mogłem…

— Dexter? — spytała mama.

To znaczy, Debora. Oczywiście, że Debora. Nie mama, która nas tu zostawiła, która zostawiła nas w miejscu, gdzie wszystko się zaczęło i gdzie mogło się skończyć, bo świecił cudowny księżyc, a pod księżycem na wielkim, czarnym koniu galopowała już żądza, potrzeba, palące muszę-to-zrobić, bo tysiące znajomych głosów szeptało: zrób to. Zrób to teraz. Zrób to i wszystko się zmieni. I będzie tak, jak powinno. Tak jak kiedyś…

— Z mamą? — dokończył ktoś za mnie.

— Przestań, Dexter — powiedziała mama. To znaczy, Debora. Ale nóż już wędrował do góry. — Dexter, do cholery! Przestań się wreszcie wygłupiać! To ja, Debora!

Potrząsnąłem głową i tak, to była Debora, oczywiście, że Debora, mimo to nie mogłem powstrzymać noża.

— Wiem, Deb. Bardzo mi przykro.

Nóż pełzł coraz wyżej i wyżej. Mogłem go tylko obserwować, bo za nic bym go już nie powstrzymał. Wciąż czułem delikatny jak pajęczyna dotyk Harry’ego, który kazał mi uważać i zachowywać się jak należy, lecz dotyk ten był lekki i słaby, a żądza wielka i silna, silniejsza niż kiedykolwiek dotąd, ponieważ to było wszystko, ponieważ to był początek i koniec. I dźwignęła mnie do góry, i wypchnęła z samego siebie, i wrzuciła do tunelu łączącego uwalanego krwią chłopca z ostatnią szansą naprawienia całego zła. Tak, to wszystko odmieni. Odpłacę mamie, pokażę jej, co zrobiła, bo powinna była nas uratować, a nie uratowała. Więc tym razem musiało być inaczej, nawet Deb to rozumiała.

— Odłóż nóż, Dexter. — Głos miała jakby spokojniejszy, ale pozostałe głosy przybrały na sile tak bardzo, że prawie jej nie słyszałem. Próbowałem odłożyć nóż, naprawdę próbowałem, lecz zdołałem go jedynie lekko opuścić.

— Przepraszam, Deb, ale nie mogę — odparłem, przekrzykując wycie wzbierającej od dwudziestu pięciu lat burzy. I teraz, niczym dwa czarne, skłębione obłoki na ciemnym księżycowym niebie, mój brat i ja…

— Dexter! — zawołała niedobra mama, która chciała zostawić nas samych w tej zimnej krwi, na co mój głos i głos mojego brata syknął:

— Suka!

Nóż znowu powędrował wyżej. Nóż wziął zamach i…

Jakiś hałas za plecami. LaGuerta? Nie wiedziałem i nic mnie to nie obchodziło. Musiałem to skończyć, musiałem to zrobić, musiałem sprawić, żeby się stało.

— Dexter — powiedziała Debbie. — Jestem twoją siostrą. Nie zrobisz tego. Co by powiedział tato? — To zabolało, przyznaję, że zabolało, ale… — Odłóż nóż, Dexter.

Znowu jakiś odgłos, gulgotanie. Zacisnąłem palce na rękojeści noża.

— Uważaj! — krzyknęła Debora i się odwróciłem.

LaGuerta klęczała na jednym kolanie, sapiąc i próbując dźwignąć pistolet, który stał się nagle bardzo ciężki. Powoli, powolutku podnosiła lufę. Najpierw celowała w moją stopę, potem w kolano…

Ale czy miało to jakieś znaczenie? Nie, bo to musiało się zdarzyć, musiało się wypełnić bez względu na wszystko, dlatego chociaż widziałem, jak LaGuerta zaciska palec na spuście, nóż w moim ręku nie zwolnił ani odrobinę.

— Dexter, ona cię zastrzeli! — krzyknęła rozpaczliwie Debora. Lufa pistoletu celowała w mój pępek i nie ulegało wątpliwości, że zmarszczona z wysiłku i straszliwego skupienia LaGuerta chce mnie zabić. Odwróciłem się bokiem do niej, ale nóż wciąż opadał…

— Dex!

— Jesteś dobrym chłopcem, Dex — szepnął mi do ucha Harry i to wystarczyło, żeby ręka znieruchomiała i podniosła się do góry.

— Nie mogę, nie dam rady — odszepnąłem, wrastając w rękojeść drżącego noża.

— Możesz wybierać to, co chcesz zabić. To albo… tych — ciągnął, przeszywając mnie bezkresnym błękitem oczu, obserwując mnie oczami Debory, patrząc tak, że nóż powędrował centymetr do góry. — Jest wielu takich, którzy na to zasługują — dodał cicho w coraz głośniejszym i wścieklejszym tumulcie.

Czubek noża błysnął i zastygł bez ruchu. Mroczny Pasażer nie mógł go pchnąć, Harry odepchnąć. No i plomba. Pat.

Za plecami usłyszałem chrapliwe sapnięcie, ciężki stukot i jęk przesycony tak wielką pustką, że przepełzł mi po ramionach jak jedwabna apaszka na pajęczych nogach. Odwróciłem się.

LaGuerta leżała z pistoletem w wyciągniętym ręku. Przybita do podłogi nożem Briana, z oczami pełnymi bólu zagryzała dolną wargę. Brian kucał przy niej, patrząc, jak na jej twarz wkrada się strach. Ciężko oddychał i uśmiechał się posępnie.

— Posprzątamy, braciszku? — spytał.

— Nie… mogę — odparłem.

Brat zerwał się na równe nogi i stanął przede mną, lekko się chwiejąc.

— Nie możesz? — powtórzył. — Chyba nie znam tych słów. — Wyjął mi nóż z ręki, a ja nie mogłem ani go powstrzymać, ani mu pomóc.

Patrzył na Deborę, lecz jego głos chłostał mnie i ciął widmowe palce Harry’ego na moim ramieniu.

— Musisz, braciszku. Bez dwóch zdań. Nie ma innego wyjścia. — Głośno wciągnął powietrze, zgiął się wpół, powoli się wyprostował, powoli uniósł nóż. — Czy muszę ci przypominać, że najważniejsza jest rodzina?

— Nie — odrzekłem, wciąż słysząc, jak stłoczone wokół mnie rodziny, ta żyjąca i ta już nieżyjąca, krzyczą na mnie, żebym to zrobił i żebym tego nie robił. Wraz z ostatnim szeptem niebieskookiego Harry’ego sprzed lat zaczęła trząść mi się głowa i wówczas powtórzyłem: — Nie. — Tym razem mówiłem serio. — Nie mogę. Nie Deborę.

Brat spojrzał na mnie i powiedział:

— Szkoda. Bardzo mnie rozczarowałeś. Nóż opadł.

EPILOG

Wiem, że to prawie ludzka słabość, a może tylko zwykła ckliwość, ale zawsze lubiłem pogrzeby. Są takie czyste, takie porządne, tak całkowicie nastawione na pedantyczny rytuał i ceremonię. A ten pogrzeb był naprawdę bardzo ładny. Na cmentarzu stały rzędy umundurowanych policjantów i policjantek, ludzi poważnych, schludnych, skupionych i uroczystych. Była tradycyjna salwa z karabinów, było staranne składanie flagi, „wszystkie te ozdóbki i dodatki — tak, wystawiono stosowne i jakże cudowne przedstawienie dla zmarłej. Cóż, ostatecznie była jedną z nas, kobietą, która służyła wraz z garstką dumnych wybrańców. Zaraz, mówią tak o policji czy o piechocie morskiej? Nieważne. Była policjantką z Miami, a policjanci z Miami umieją organizować pogrzeby dla swoich. Mają w tym dużo wprawy. — Och, Deboro… — westchnąłem cichutko. Naturalnie wiedziałem, że nie może mnie słyszeć, ale uznałem, że tak trzeba i chciałem zrobić to dobrze.

Niemal żałowałem, że nie mogę uronić i obetrzeć choć paru łez. Byliśmy sobie tak bliscy. No i miała bardzo nieprzyjemną, krwawą śmierć. Bo zginąć z ręki obłąkanego rzeźnika? Nie tak powinien umierać policjant. Pogotowie przyjechało za późno; odeszła, zanim ktokolwiek mógł jej pomóc. Mimo to swoją bezprzykładną odwagą pokazała, jak powinien żyć i umierać policjant. Tu oczywiście cytuję, ale do tego to się mniej więcej sprowadzało. Naprawdę świetna mowa, bardzo wzruszająca, pod warunkiem że ma się w środku coś, co da się wzruszyć. Ja tego naturalnie nie mam, ale kiedy coś takiego słyszę, od razu wiem, czy jest to prawdziwe, czy nie. Dlatego rozczulony milczącym męstwem policjantów w czyściutkich mundurach oraz łkaniem cywilów nie mogłem się powstrzymać i ciężko westchnąłem.