Выбрать главу

— Och, Deboro — westchnąłem, tym razem trochę głośniej, niemal z uczuciem. — Droga, kochana Deboro…

— Ciszej, kretynie! — szepnęła i dźgnęła mnie łokciem w bok. W nowiutkim mundurze wyglądała prześlicznie. Awansowali ją w końcu na sierżanta, gdyż przynajmniej w ten sposób mogli podziękować jej za zidentyfikowanie Rzeźnika z Tamiarni i za to, że nieomal go schwytała. Wysłano za nim list gończy i nie ulegało wątpliwości, że wcześniej czy później znajdą mojego biednego brata — pod warunkiem oczywiście, że on nie znajdzie wcześniej ich. Ponieważ tak dobitnie przypomniano mi ostatnio o znaczeniu rodziny, miałem nadzieję, że braciszek pozostanie na wolności. I że teraz, już jako pani sierżant, Debora mnie w końcu zrozumie. Bo naprawdę bardzo chciała mi wybaczyć i przekonała się już prawie do mądrości kodeksu Harry’ego. My też byliśmy rodziną i daliśmy temu wyraz, prawda? Zaakceptowanie mnie takim, jakim jestem, nie było ostatecznie aż tak wielkim przełomem. Zważywszy, że jest, jak jest. I jak zawsze było.

Ponownie westchnąłem.

— Cicho! — syknęła, ruchem głowy wskazując koniec szeregu sztywno stojących policjantów. Zerknąłem w tamtą stronę. Łypał na mnie sierżant Doakes. Nie odrywał ode mnie oczu, w trakcie pogrzebu nie zrobił tego ani razu, nawet rzucając garść ziemi na trumnę detektyw LaGuerty. Był pewny, że coś tu nie gra. A ja byłem absolutnie pewny, że kiedyś zacznie mnie tropić, że ruszy za mną jak pies, którym w sumie był, że będzie parskał i prychał, zwęszywszy mój ślad, że po nim pójdzie, że spróbuje osaczyć mnie za to, co zrobiłem i co, oczywiście, jeszcze nieraz zrobię.

Ścisnąłem Deborę za rękę, a drugą ręką wymacałem twardą krawędź szkiełka mikroskopowego w kieszeni, szkiełka z kroplą zaschniętej krwi, która zamiast pójść do grobu wraz z LaGuertą, będzie żyła wiecznie na mojej półce. Bardzo mnie to pocieszało, dlatego nie przeszkadzał mi ani sierżant Doakes, ani to, co myślał czy robił. Jak mógł mi przeszkadzać? Przecież podobnie jak wszyscy inni, on też nie miał wpływu na to, kim był, i nie potrafił nad sobą zapanować. Tak, będzie mnie ścigał. Bo doprawdy, co innego mógł zrobić?

Co możemy zrobić my, wszyscy razem i każdy z nas z osobna? Bezsilni, owładnięci mocą naszych cichutkich głosików, co tak naprawdę możemy zrobić?

Bardzo żałuję, że nie zdołałem uronić ani jednej łzy. To było takie piękne. Piękne jak piękna będzie następna pełnia księżyca, gdy wpadnę odwiedzić sierżanta Doakesa. I wszystko potoczy się tak, jak toczyło się dotąd, jak toczyło się zawsze pod tym urokliwym, jasnym księżycem.

Pod tłustym, cudownym, jakże melodyjnym, czerwonawym księżycem.

PODZIĘKOWANIA

Nie napisałbym tej książki bez hojnej pomocy technicznej i duchowej Einsteina i Diakona. Einstein i Diakon reprezentują sobą to, co najlepsze w policjantach z Miami i pokazali mi, co to znaczy uprawiać ten ciężki zawód w niebezpiecznym mieście.

Chciałbym również podziękować wszystkim tym, którzy podsunęli mi szereg bardzo cennych sugestii, zwłaszcza mojej żonie, Barclay om, Juliowi S., doktorowi Freundlichowi i jego żonie, Pookie, Bearowi i Tinky.

Jestem głęboko zobowiązany Jasonowi Kaufmanowi za jego mądrość i przenikliwość w tworzeniu tej książki.

Dziękuję również Doris, Damie Ostatniego Śmiechu.

Bardzo szczególne podziękowania składam Nickowi Ellisonowi, który jest wszystkim tym, czym agent powinien być, a prawie nigdy nie jest.

Ciąg dalszy nastąpi