Blackbird był już nad Finlandią, kierując się w stronę jeziora Ładoga i Leningradu, kiedy jego pilot mruknął jakby od niechcenia do mikrofonu:
– Mamy towarzystwo…
Munro wyrwał się z kręgu własnych myśli. Choć niewiele rozumiał ze skomplikowanej aparatury pokładowej SR-71, obraz na niewielkim ekranie radaru znajdującym się na wprost jego oczu był zrozumiały nawet dla laika. Z lewej strony ekranu szybko zbliżały się do centrum dwa małe światełka.
– Kto to może być? – spytał, ale zanim jeszcze pilot zdążył odpowiedzieć, skurcz strachu ścisnął żołądek Szkota. Wprawdzie Rudin dał osobistą gwarancję, ale czy Rudin w pełni panuje nad sytuacją?!
Siedzący z przodu pułkownik O'Sullivan miał przed sobą drugi, bliźniaczy ekran radaru. Uważnie obserwował, z jaką prędkością zbliżają się obce obiekty, wreszcie pewnym siebie tonem oświadczył:
– To Migi-25. Są na sześćdziesięciu tysiącach stóp i nadal szybko idą w górę. Cholerne Ruski! Zawsze mówiłem, że nie można im ufać.
– Wracamy do Szwecji? – spytał Munro.
– Ani mi się śni, Angolu. Jak sam prezydent USA powiedział, że mam cię dowieźć do Moskwy, to znaczy, że do Moskwy!
O'Sullivan ponownie włączył dopalacze; przyrost mocy był taki, że Munro miał uczucie, jakby go muł kopnął w plecy. Strzałka szybkościomierza doszła do kreski 3 M, oznaczającej trzykrotną szybkość dźwięku, i nawet nieznacznie ją minęła. Dziób samolotu uniósł się lekko w górę. Nawet w tak rzadkim powietrzu rozpędzony do maksymalnej szybkości Blackbird mógł jeszcze wznosić się wyżej.
Daleko w dole major Kuzniecow, dowódca patrolu, wyciskał ostatnie poty z dwu zintegrowanych silników “Tuman”, napędzających jego samoloty. Silniki były dobre, najlepsze, jakimi dysponowali – ale i tak miały w sumie siłę ciągu o 5 tysięcy funtów mniejszą, niż para silników Blackbirda, a przy tym podwieszone pod skrzydłami Migów rakiety działały hamująco. Mimo to oba radzieckie samoloty łatwo przekroczyły wysokość 70 tysięcy stóp i na tyle zbliżyły się do SR-71, że można już było myśleć o odpaleniu rakiet. Major Kuzniecow odbezpieczył wszystkie sześć pocisków swojego Miga i polecił pilotowi drugiego samolotu zrobić to samo.
Również O'Sullivan, którego maszyna osiągnęła tymczasem pułap 90 tysięcy stóp, zorientował się, że jest już niemal w zasięgu rakiet lecących siedemdziesiąt pięć tysięcy stóp niżej myśliwców. Nie byłoby to groźne, gdyby ścigające go Migi znajdowały się z tyłu: Blackbird leciał szybciej i łatwo by im uciekł. W rzeczywistości jednak napastnicy zbliżali się pod ostrym kątem z boku.
– Gdybym wiedział, że to tylko honorowa eskorta – odezwał się do pasażera – podpuściłbym tych drani bliżej. Aleja Ruskim nie wierzę.
Mimo iż kombinezon zapewniał ciału optymalną temperaturę – Munro oblewał się potem. Może dlatego, że dokładnie pamiętał treść raportów “Słowika”, o których pułkownik nie miał pojęcia.
– To nie eskorta – powiedział wreszcie. – Oni mają rozkaz mnie sprzątnąć.
– Teraz mi to mówisz? – wycedził z wściekłością O'Sullivan. – Cholerny konspirator! Ale nie martw się, Angolu. Prezydent Stanów Zjednoczonych chce cię mieć żywego w Moskwie… to dolecisz do Moskwy.
Mówiąc to uruchomił systemy elektronicznego kamuflażu. Mknący w stratosferze czarny ptak zaczął emitować silną głuszącą falę, która dla śledzących go radarów była tym, czym dla wędrowca na pustyni burza piaskowa. Mały ekran przed oczami majora Kuzniecowa wypełnił się gęstą świetlistą mżawką, niczym ekran zepsutego telewizora. Cyfrowy monitor, który pokazywał już, że skuteczny atak rakietowy będzie możliwy za piętnaście sekund, teraz zaczął wyrzucać jakieś dziwaczne, bezsensowne liczby. Major zrozumiał, że cel, już tak bliski, teraz nieodwołalnie mu się wymknął, zgubił gdzieś w lodowatej stratosferze. Pół minuty później oba myśliwce pochyliły się głęboko na skrzydło i zawróciły do swej arktycznej bazy.
Spośród pięciu moskiewskich lotnisk jedno, Wnukowo II, nigdy nie jest oglądane przez cudzoziemców. Zarezerwowane jest dla elity partyjnej: specjalną flotyllę samolotów służbowych utrzymuje w ciągłej gotowości personel wojskowy. Właśnie tutaj, o piątej rano miejscowego czasu, pułkownik O'Sullivan sprowadził Blackbirda na rosyjską ziemię.
Kiedy stygnąca maszyna dokołowała do budynków lotniska, otoczyła ją duża grupa umundurowanych Rosjan. Arizończyk włączył hydrauliczne ramię, które odsunęło osłonę kabiny, i z przerażeniem patrzył na otaczający maszynę tłumek.
– Te Ruski spaskudzą mi całą maszynę – jęknął. Odpiął pasy i stanął na równe nogi. – Hej, wy tam, trzymajcie swoje brudne łapy z daleka, słyszycie?
Munro zostawił pułkownika w nierównym boju z personelem lotniska, usiłującym odnaleźć w kadłubie SR-71 zawory, przez które uzupełnia się paliwo. Sam wskoczył do ciężkiej, czarnej limuzyny, przy której czekali nań dwaj cywile ze straży kremlowskiej. W samochodzie ściągnął z siebie kombinezon lotniczy i z powrotem przebrał się w swoje własne spodnie i marynarkę. Całą podniebną podróż przebyły one zwinięte w ciasny kłębek między jego kolanami, toteż wyglądały teraz jak wyciągnięte psu z gardła.
Trzy kwadranse później Ził, poprzedzany przez dwóch motocyklistów, którzy prowadzili go przez całą Moskwę, wpadł przez Bramę Borowicką na dziedziniec Kremla, przemknął obok Wielkiego Pałacu Carów i zatrzymał się przed bocznymi drzwiami budynku Arsenału. Dwie minuty przed szóstą Adam Munro znalazł się w prywatnym apartamencie przywódcy. Naprzeciw niego stał stary człowiek w szlafroku, trzymając obiema dłońmi szklankę ciepłego mleka. Munro usłyszał, jak zamykają się za nim drzwi, i usiadł na wskazanym przez Rudina fotelu z wysokim oparciem.
– A więc to pan jest Adam Munro – zaczął Rudin. – No, niech pan mówi, na czym polega ta nowa propozycja prezydenta Matthewsa?
Munro wyprostował się w fotelu i popatrzył na Rudina, który tymczasem zajął już swoje miejsce za biurkiem. Widział go już parę razy – ale nigdy z tak bliska. Sekretarz wyglądał na zmęczonego i rozdrażnionego.
Nie było tłumacza – a przecież Rudin nie mówił po angielsku. Racja, uświadomił sobie Munro, przez te parę godzin ludzie Rudina na pewno starannie sprawdzili jego personalia: wiedzieli, że jest dyplomatą brytyjskim w Moskwie i że dobrze zna rosyjski. Nie ma więc sensu tego ukrywać.
– Ta propozycja, panie sekretarzu generalny – odezwał się biegłym rosyjskim – może sprawić, że terroryści opuszczą “Freyę”, nie uzyskując bynajmniej tego, czego się domagają.
– Jedną rzecz musimy ustalić od razu, panie Munro. Nie będziemy już mówić o uwolnieniu Miszkina i Łazariewa.
– Nie będziemy – łatwo zgodził się Munro. – W istocie miałem raczej nadzieję porozmawiać o Juriju Iwanience.
Rudm nawet nie drgnął. Nadal spokojnie patrzył na swego rozmówcę. Potem uniósł do ust szklankę z mlekiem i wypił łyk.
– Jak pan widzi, jeden z nich zdążył już co nieco powiedzieć – kontynuował Munro. Musiał dla wzmocnienia swoich argumentów ujawnić przed Rudinem, że i on wie już, co stało się z Iwanienką. Nie mógł jednak zdradzić, że wiadomość przeciekła na Zachód prosto z Kremla; to byłoby groźne dla Walentyny – jeśli ona w ogóle jest jeszcze na wolności.
– Na szczęście powiedział to jednemu z naszych ludzi i nie pozwoliliśmy, aby rzecz się rozniosła.
– Waszych ludzi? – zdziwił się Rudin. – Ach tak, chyba wiem, kogo ma pan na myśli. A kto jeszcze o tym wie?
– Dyrektor generalny mojej instytucji, premier Wielkiej Brytanii, prezydent Matthews i trzech jego głównych doradców. Zapewniam pana, że nikt z nich nie ma najmniejszego zamiaru podawać tego do publicznej wiadomości. Naj-mniej-sze-go!