Narkotyk, którym Munro naszpikował Łazariewa i Miszkina, przestał działać za kwadrans dziesiąta. Jednocześnie ruszyły zegary, które Munro pozostawił w obu celach. Wskazówki podjęły swoją powolną wędrówkę wokół tarcz. Miszkin potrząsnął głową i przetarł oczy. Był nieco senny, trochę kręciło mu się w głowie. Przypisał to zarwanej nocy. Długotrwały brak snu, zrozumiałe w tych warunkach oszołomienie biegiem zdarzeń musiało dawać się we znaki. Spojrzał na zegar: wskazywał dwie minuty po ósmej. Przypomniał sobie, że kiedy prowadzono ich do cel przez pokój służbowy, na znajdującym się tam zegarze była dokładnie ósma. Przeciągnął się, zsunął z pryczy i zaczai chodzić po celi w tę i z powrotem. Dokładnie tak samo – tyle że z pięciominutowym opóźnieniem – zachowywał się w celi na drugim końcu korytarza Łazariew.
Munro przeszedł do hangaru, gdzie sierżant Barker wciąż jeszcze z uporem majstrował we wnętrzu silnika Belfra.
– Jak idzie robota, panie Barker? – spytał.
Stary mechanik wydostał się z czeluści silnika i popatrzył na cywila z wściekłością.
– Czy mogę spytać, sir, jak długo jeszcze mam tu strugać wariata? Przecież ten silnik jest bez zarzutu.
Munro popatrzył na zegarek.
– Jest dziesiąta trzydzieści. Dokładnie za godzinę zechce pan zadzwonić do pokoju załóg dyżurnych i do kasyna oficerskiego z meldunkiem, że maszyna jest gotowa do startu.
– Rozumiem, sir, o jedenastej trzydzieści – powiedział z rezygnacją sierżant Barker.
W areszcie Łazariew spojrzał znowu na zegar. Wskazywał już dziewiątą, choć więzień był przekonany, że od chwili jego wejścia do celi nie minęło więcej niż pół godziny. Jakoś szybko zleciała ta godzina. – pomyślał, ale nie zdziwił się zbytnio. Wiedział już, że poczucie czasu w więzieniu, zwłaszcza w pojedynczej celi, bywa zawodne. Niezawodne są tylko zegary – więc trzeba im ufać. Ani jemu, ani Miszkinowi nie przyszłoby nigdy do głowy, że te zegary chodzą dwa razy szybciej od normalnych. W ten sposób nadrabiały poprzednią stuminutową bezczynność, by dokładnie o jedenastej trzydzieści zrównać krok ze wszystkimi innymi zegarami w tej części świata.
O jedenastej do burmistrza Berlina Zachodniego zadzwonił z Hagi premier Jan Grayling.
– Co tam się dzieje, panie burmistrzu?
– Nie wiem – odpowiedział z rozpaczą w głosie berliński dostojnik. – Brytyjczycy twierdzą, że już prawie zreperowali ten przeklęty silnik. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego nie wzięli sprawdzonego odrzutowca Brytyjskich Linii Lotniczych i nie skorzystali z cywilnego lotniska? Przecież zapłacilibyśmy za ten dodatkowy rejs do Izraela, nawet gdyby miało być tylko dwóch pasażerów.
– No cóż – westchnął Grayling – chciałbym tylko przypomnieć panu, że ci szaleńcy na “Freyi” mają zamiar wypompować sto tysięcy ton ropy. Jeśli do tego dojdzie, cała odpowiedzialność spadnie na Brytyjczyków. Takie jest stanowisko mojego rządu.
– W pełni podzielam to stanowisko – padła odpowiedź z Berlina. – I ma pan rację, nazywając to wszystko szaleństwem.
O jedenastej trzydzieści sierżant Barker zamknął pokrywy silnika i zszedł po drabinie na podłogę hangaru. Podszedł do ściennego telefonu i połączył się z kasynem oficerskim. Po drugiej stronie przewodu zgłosił się dowódca bazy.
– Gotowe, sir – zameldował mechanik.
Oficer RAF odłożył słuchawkę i zwrócił się do wszystkich zgromadzonych w pokoju ludzi; byli wśród nich naczelnik więzienia moabickiego i czterej reporterzy radiowi, czuwający przy telefonach.
– Właśnie naprawiono defekt – powiedział. – Za piętnaście minut samolot będzie w powietrzu.
Z okien kasyna widać już było, jak obsługa techniczna wytacza mały, smukły samolot pasażerski z hangaru. Po chwili dwaj piloci weszli na jego pokład i uruchomili silniki. Naczelnik więzienia ruszył na posterunek żandarmerii, by osobiście zawiadomić więźniów, że za chwilę odlatują. Kiedy oznajmił tę nowinę, jego zegarek wskazywał 11.35. Tę samą godzinę wskazywały zegarki w celach.
Obaj więźniowie, wciąż milczący, pomaszerowali pod eskortą do podstawionego pod barak aresztu land-rovera i razem z Niemcem z Moabitu pojechali przez płytę lotniska do czekającego na nich odrzutowca. Wspięli się do niego po schodkach, nie oglądając się nawet; za nimi wszedł do samolotu jeszcze sierżant sztabowy RAF – trzeci i ostatni już pasażer Belfra w locie do Izraela.
O 11.45 podpułkownik Jarvis zwiększył do maksimum obroty obu silników. Belfer szybko i lekko oderwał się od pasa startowego lotniska Gatow. Prowadzony przez wieżę kontrolną skierował się wprost w południowy korytarz powietrzny Berlin – Monachium i wkrótce zniknął z oczu ludzi pozostałych na lotnisku.
W dwie minuty później wszyscy czterej zaproszeni do bazy dziennikarze przekazywali te wiadomość swoim radiosłuchaczom. Cały świat usłyszał, że oto, w czterdzieści osiem godzin po ogłoszeniu żądań porywaczy “Freyi”, zostały one spełnione. Miszkin i Łazariew są na pokładzie samolotu, który niesie ich w stronę Izraela – w stronę wolności.
Wiadomość radiowa błyskawicznie dotarła do rodzin trzydziestu marynarzy “Freyi”. W trzydziestu skandynawskich domach w oczach żon i matek pojawiły się łzy i tylko małe dzieci zupełnie nie mogły zrozumieć, dlaczego mama płacze.
Wśród załóg holowników i statków pożarniczych załadowanych detergentem do walki z ropą – cała ich flotylla czekała wciąż na morzu, na zachód od “Argylla” – najnowszy komunikat radiowy wywołał powszechne uczucie ulgi. Ani naukowcy, ani marynarze nie mieli cienia wątpliwości, że nie poradziliby sobie ze stoma tysiącami ton wylanej ropy.
Wielki magnat naftowy Clint Blake usłyszał tę wiadomość w Teksasie na falach NBC, przy śniadaniu w pierwszych promieniach słońca. Nie mógł powstrzymać się od radosnego okrzyku:
– W ostatniej chwili, cholera!
Natomiast Harry Wennerstrom, który w apartamencie na dachu rotterdamskiego hotelu wytrwale słuchał komunikatów BBC, zachował w tym momencie milczenie – i tylko pogodny uśmiech zdradzał jego uczucia.
We wszystkich redakcjach gazet od Irlandii aż po Żelazną Kurtynę zaczęły się przygotowania do druku porannych edycji poniedziałkowych. Całe zespoły autorów spisywały już drobiazgową chronologiczną relację z afery “Freyi”, od pierwszych nocnych godzin piątku aż po chwilę bieżącą. Składacze rezerwowali miejsce na ostatnią część tej relacji: przybycie Miszkina i Łazariewa do Izraela oraz uwolnienie “Freyi”. Wszyscy byli przekonani, że do momentu zamknięcia numerów, a więc do dziesiątej wieczór, te puste miejsca będą już ostatecznie wypełnione.
O 12.20 czasu środkowoeuropejskiego, rząd Izraela przyjął w pełni warunki terrorystów z “Freyi”, dotyczące sposobu powitania Miszkina i Łazariewa na lotnisku Ben Guriona.