Выбрать главу

– Jest dopiero dziesiąta – powiedział – z decyzją możemy poczekać prawie do świtu. Nic nowego nie powinno się przez ten czas wydarzyć. W nocy zwołam ponownie posiedzenie Gabinetu i przekonsultuję z nimi tę sprawę. Nic więcej nie mogę panu na razie obiecać.

I na razie tym musiał się prezydent Matthews zadowolić.

Odłożywszy słuchawkę, Dietrich Busch zamyślił się. Musiało się zdarzyć coś ważnego, coś, co dotyczy Miszkina i Łazariewa, zamkniętych w izolatkach berlińskiego więzienia Tegel. Jeśli w tej sytuacji stanie im się coś złego, Rząd Federalny nie uniknie lawiny krytyki ze strony połączonych sił opozycji i prasy niemieckiej. A wybory do parlamentów krajowych już całkiem blisko…

Na początek zadzwonił do Ludwiga Fischera, ministra sprawiedliwości. Zastał go w domu – doskonale wiedział, że żaden z ministrów nie wyjedzie na ten weekend poza miasto; tak się z nimi umówił. Fischer przyjął jego sugestie natychmiast i bez zastrzeżeń: oczywiście, przeniesienie tych dwóch ze starego Tegel do znacznie nowocześniejszego i doskonale strzeżonego więzienia Moabit będzie krokiem ze wszech miar rozsądnym. Za mury moabickiego więzienia nie przedostaną się nawet agenci CIA. Fischer niezwłocznie przekazał polecenie kanclerza do Berlina. -

Istnieją sformułowania, z pozoru niewinne, które jednak – użyte w telefonicznej rozmowie szefa szyfrantów ambasady brytyjskiej w Moskwie ze stałym przedstawicielem SIS w tej ambasadzie – oznaczają w istocie: “Pędź tu na złamanie karku, jest pilna wiadomość z Londynu”. Takie właśnie sformułowanie wyrwało z łóżka o północy Adama Munro (w Londynie była dopiero dziesiąta) i pognało go przez uśpione miasto na Nabrzeże Maurice'a Thoreza.

Już w drodze z Downing Street do swojego biura Sir Nigel nabrał pewności, że premier ma bezwzględną rację. W porównaniu z zerwaniem Traktatu Dublińskiego albo zniszczeniem “Freyi”, jej załogi i ładunku – wystawienie jednego rosyjskiego agenta na ryzyko wpadki było ewidentnie mniejszym złem. Ż przykrością myślał o tym, co będzie musiał zlecić Adamowi Munro. Ale zanim jeszcze samochód dotarł do budynku SIS, Sir Nigel wiedział, że nie może od tego odstąpić.

Zszedł prosto do podziemia, do działu łączności, wprawiając w popłoch dyżurnych z nocnej zmiany, spokojnie dotąd wykonujących swoje rutynowe zadania. W końcu nikt nie może zabronić Mistrzowi rozmawiać w środku nocy bezpośrednio z jego moskiewskim pełnomocnikiem – jeśli tylko ma on na to ochotę! Toteż nie trzeba było nawet pięciu minut, aby pierwszy zaszyfrowany teleks dotarł do Moskwy. Trzydzieści minut później tą samą drogą przyszła odpowiedź, że Munro jest już na miejscu i czeka na instrukcje.

Operatorami teleksów na obu końcach linii byli starsi, bardzo doświadczeni pracownicy Firmy, obdarzeni stuprocentowym zaufaniem; musiało tak być – przez ich ręce przechodziły przecież co dzień komunikaty, których treść mogła doprowadzić do upadku rządy. Tym razem komunikat – już w zakodowanej postaci – powędrował najpierw do Cheltenham, miejscowości znanej z wyścigów konnych i z ekskluzywnego gimnazjum dla dziewcząt. Jest tu jednak również wielki las anten radiowych; z niego właśnie, po ponownym, automatycznym zdeformowaniu komunikatu do postaci nieczytelnej bez specjalnego dekodera miazgi, pobiegł on ponad śpiącą Europą do anten zainstalowanych na dachu ambasady. Każda litera wystukana na klawiaturze w Londynie, mimo tak licznych metamorfoz, już po czterech sekundach pojawiała się w pierwotnym kształcie na taśmie teleksu w podziemiach starego pałacu, należącego niegdyś do moskiewskiego magnata cukrowego.

– To sam Mistrz – oznajmił z podziwem szyfrant, odczytawszy symbol komunikatu.

Sir Nigel musiał przekazać Adamowi treść rozmowy Kirowa z prezydentem Matthewsem. Nie wiedząc, czego domaga się Rudin, Munro nie mógłby przecież powiedzieć “Słowikowi”, jakie są jego oczekiwania. Teleks terkotał więc nieustannie przez ładne parę minut. Munro z rozpaczą odczytywał wyrzucany z maszyny tekst.

– Nie mogę tego zrobić – szepnął do szyfranta, który tkwił; nieporuszony na swoim miejscu.

Transmisja z Londynu wreszcie się skończyła.

– Niech pan odpowie tak – rzekł Munro. – “Zrozumiałem, nie powtarzaj. Ten rodzaj informacji nie do zdobycia w tak krótkim czasie”.

Przez dalsze piętnaście minut trwała wymiana zdań między Munro i Sir Nigelem. – “Istnieje przecież sposób szybkiego kontaktu z S.” sugerował Londyn. – Tak, ale tylko w przypadku bezwzględnej konieczności – odpowiedział Munro. – “Ten przypadek kwalifikuje się jako konieczność do trzeciej potęgi” – wystukiwała maszyna argumenty z Londynu. – Ale S. nie zdoła się niczego dowiedzieć przed upływem kilku dni – kontrargumentował Munro. – Dopiero we czwartek będzie ich zebranie. – “Niech S. dostarczy informację z minionego czwartku” – domagał się Londyn. – We czwartek sprawa porwania “Freyi” jeszcze w ogóle nie istniała – odparował Munro. W końcu Sir Nigel zrobił to, czego miał nadzieję uniknąć.

– Przykro mi – podyktował szyfrantowi – ale to jest polecenie premiera i nie mogę go zaniechać. Poza tym, jeśli nie podejmiemy próby uniknięcia tych katastrof, nie będzie można zabrać S. na Zachód.

Munro patrzył w osłupieniu na zwitki papieru wydostające się z teleksu. Oto pierwszy wpadał w pułapkę, którą sam zastawił, czyniąc z kobiety, którą kochał, agenta londyńskiego dowództwa. Nawet jeśli to dowództwo tkwiło nadal w przekonaniu, że “Słowik” to Anatol Kriwoj, prawa ręka tego podżegacza Wiszniajewa, zawiedziony i dlatego skłonny do zdrady aparatczyk. Munro pochylił się z rezygnacją nad szyfrantem:

– Proszę nadać do Londynu następujący tekst: “Spróbuję dziś w nocy stop nie biorę odpowiedzialności, jeśli S. odmówi albo zostanie zdemaskowany stop”.

Odpowiedź Mistrza była tym razem krótka: “Zgoda. Wykonać”. W Moskwie było wpół do czwartej i bardzo, bardzo zimno.

Szósta trzydzieści w Waszyngtonie. Zmierzch zapada nad rozległymi trawnikami, widocznymi przez kuloodporne okna z prezydenckiego fotela. Trzeba już zapalić światła. Grupka mężczyzn w Owalnym Gabinecie czeka. Czeka na wieści od kanclerza Buscha, od nieznanego agenta w Moskwie, od zamaskowanego terrorysty niewiadomego pochodzenia, który siedzi teraz u brzegów Europy na ważącej milion ton bombie, z palcem na spuście detonatora. Czekają na nikłą szansę jakiegoś trzeciego wyjścia.

Zadzwonił telefon – do Poklewskiego. Słuchał przez chwilę, potem zakrył mikrofon dłonią, by przekazać wiadomość prezydentowi. Była to odpowiedź na pytanie skierowane godzinę temu do Departamentu Marynarki. Tak, jakaś jednostka US Navy była w pobliżu “Freyi”. USS “Moran” zakończył właśnie kurtuazyjną wizytę w duńskim porcie Esbjerg; i właśnie wracał do swojej eskadry Stałych Sił Morskich Atlantyku – STANFORLANT – patrolującej obecnie wody na zachód od Norwegii. Okręt oddalił się już znacznie od brzegów duńskich; płynął na północny zachód, na spotkanie innych należących do tej eskadry jednostek NATO.

– Niech zawróci – polecił prezydent.

Poklewski przekazał rozkaz naczelnego dowódcy sił zbrojnych USA do Departamentu Marynarki; stąd, poprzez kwaterę główną STANFORLANT, dotarł on szybko do amerykańskiego okrętu. O pierwszej w nocy USS “Moran”, w połowie drogi z Danii na Orkady, położył ostro ster na burtę i całą siłą swoich maszyn pomknął w świetle księżyca na południe, w stronę kanału La Manche. Była to jednostka uzbrojona w pociski sterowane, a choć swoją masą – 8000 ton wyporności – przewyższała brytyjski lekki krążownik “Argyll”, sklasyfikowana była jako niszczyciel, typu “DD”. Prując gładką powierzchnię morza z szybkością niemal trzydziestu węzłów, dotarła o ósmej rano w pobliże “Freyi” i zarzuciła kotwicę pięć mil od tankowca.