Выбрать главу

– Co pan proponuje, pułkowniku?

– Dwie rzeczy, Sir. Pierwsza to ich kuter. Nadal stoi zacumowany przy trapie. Natychmiast po zmroku mógłby do niego przedostać się pod wodą płetwonurek i przyczepić silny ładunek wybuchowy. Terroryści, jeśli chcą zapewnić sobie bezpieczeństwo, muszą odpłynąć co najmniej pół mili od tankowca, zanim nacisną guzik. Dlatego proponuję przyczepić pod ich kuter ładunek ze specjalnym zapalnikiem ciśnieniowym. Kiedy kuter ruszy, napór wody od przodu spowoduje włączenie zapalnika. Mechanizm opóźniający gwarantuje wybuch po sześćdziesięciu sekundach, zanim kuter osiągnie dystans pół mili od “Freyi”, a więc zanim będą mogli użyć swojego radiowego detonatora.

Szmer ulgi przebiegł po sali. Więc to takie proste! Były jednak wątpliwości.

– Czy eksplozja kutra nie może pociągnąć za sobą eksplozji ładunków na “Freyi”?

– Nie. Jeśli ich zapalniki są sterowane zdalnie, to jedynym sposobem ich uruchomienia jest odpowiedni sygnał radiowy. A ładunek pod kutrem rozerwie go na drobne kawałki. Nikt z nich nie przeżyje wybuchu.

– A jeśli urządzenie spustowe uratuje się w całości i zatonie – czy samo ciśnienie wody nie uruchomi tego sygnału?

– Nie. Pod wodą ten nadajnik, nawet nienaruszony, nie będzie już groźny. Po prostu sygnał radiowy nie dotrze pod wodą do tankowca.

– Znakomicie – Sir Julianowi najwyraźniej poprawił się humor. – Może dałoby się zrealizować ten plan wcześniej, przed zapadnięciem zmroku?

– Niestety nie – ostudził jego entuzjazm Holmes. – Płetwonurek zostawia wyraźny ślad na powierzchni: pęcherzyki powietrza. Przy silniejszym wietrze, większej fali, nikt by tego pewnie nie zauważył, ale na spokojnym morzu, tak jak dzisiaj, jest to zbyt widoczne. Któryś z wartowników zobaczy pęcherzyki i spowoduje natychmiast to, czego właśnie chcemy uniknąć.

– Ale po zmroku można to zrobić bezpiecznie? – raczej stwierdził niż spytał Sir Julian.

– Tak, chociaż z jednym zastrzeżeniem – i to jest powód, żeby ten trik z kutrem uzupełnić jeszcze inną akcją. Jeśli przywódca tych bandytów ma zamiary samobójcze… a, jak już mówiłem, nie można tego wykluczyć… nie odpłynie razem z resztą swoich ludzi, ale zostanie na “Freyi”. Dlatego uważam, że powinniśmy z nastaniem nocy wejść na statek i dopaść tego drania, zanim użyje swojej zabawki.

Sekretarz Gabinetu westchnął ciężko.

– Taaak. Z pewnością ma pan już jakiś konkretny plan tej akcji?

– Ja osobiście nie. Ale chciałbym przedstawić panom teraz majora Simona Fallona, dowódcę Special Boat Service.

I tak oto koszmarny sen Sir Juliana Flannery'ego urzeczywistnił się. Major piechoty morskiej, który wszedł teraz do sali obrad, miał wprawdzie tylko pięć stóp i osiem cali wzrostu, ale prawie tyleż szerokości w barach i najwyraźniej należał do tego gatunku ludzi, którzy o masakrowaniu istot ludzkich mówią równie lekko, jak Lady Flannery o szatkowaniu jarzyn na swoje sławne sałatki prowansalskie.

Urodzony pacyfista i antymilitarysta, sekretarz Gabinetu miał już przedtem co najmniej trzykrotnie okazję spotkać oficerów Special Air Service; dowódcę bliźniaczej jednostki morskiej widział po raz pierwszy. Ale był to niemal dokładnie ten sam typ człowieka – a wrażenie Sir Juliana równie niemiłe.

SBS powstała początkowo jako jednostka do zadań ściśle wojennych, wyspecjalizowana w szturmowaniu z morza umocnień brzegowych. Dlatego jej żołnierze dobierani byli właśnie z piechoty morskiej. Odznaczali się oni sprawnością fizyczną i sportową, musieli świetnie pływać, wiosłować, nurkować, wspinać się, biegać i walczyć wręcz. Ten “surowy materiał ludzki” poddawano dalszemu szkoleniu w takich dziedzinach, jak skoki spadochronowe, pirotechnika, sabotaż oraz niezliczone wprost techniki podrzynania gardeł i łamania karków – nożem, drucianą pętlą, albo po prostu gołymi rękami. Wszystkie te umiejętności, a także pewna naturalna dyspozycja do przebywania miesiącami na odludziu, samodzielność i samowystarczalność, umiejętność działania bez zwracania na siebie uwagi – były atrybutami wspólnymi żołnierzy SBS i ich kolegów z SAS.

Ludzi z SBS odróżniała od tamtych umiejętność prowadzenia działań pod wodą. Wyposażeni w aparaty do nurkowania, potrafili pokonywać niewiarygodne dystanse, umieszczać ładunki wybuchowe w najbardziej' niedostępnych miejscach, a nawet bez akwalungów pływać bezgłośnie tuż pod powierzchnią wody i wyłaniać się nagle z morza cicho jak duchy – o tyle osobliwe, że obwieszone morderczym sprzętem.

Część tego arsenału była całkiem tradycyjna, wręcz staroświecka: noże, stalowe linki do szybkiego i cichego uśmiercania ludzi. Ale odkąd w latach sześćdziesiątych zaczęła się epidemia terroryzmu, skierowane do walki z nią jednostki specjalne zostały wyposażone w nowe zabawki. Ci duzi chłopcy od razu je polubili. Każdy z nich był teraz także strzelcem wyborowym, mającym ultraprecyzyjny, ręcznie wykańczany i indywidualnie testowany sztucer marki Finlanda – norweskie cacko, słusznie uważane za najlepszy snajperski karabin w świecie. Mógł on być, i przeważnie był, wyposażony w nocny wzmacniacz obrazu, w długą jak teleskop lunetę celowniczą i w stuprocentowo skuteczny tłumik hałasu i ognia.

Do forsowania drzwi używali, podobnie jak SAS, krótkich wielko-kalibrowych pistoletów strzelających bardzo twardymi, litymi pociskami. Nigdy przy tym nie mierzyli w zamki; z drugiej strony drzwi mogłyby być przecież inne, niewidoczne stąd zasuwy i rygle. Strzelali jednocześnie z dwu pistoletów w obydwa zawiasy, potem jednym kopnięciem wywalali drzwi i zasypywali wnętrze gradem kuł z trzeciej broni palnej, jaką zawsze mieli przy sobie: pistoletów maszynowych Ingram z tłumikiem.

W ich podręcznym arsenale były także granaty oślepiająco-ogłuszające, takie same, jakich użyli wspierający Niemców w Mogadishu komandosi SAS, a będące doskonalszą wersją znanych już publicznie petard “ogłupiających”. Te nowe nie tylko oszałamiały, ale i paraliżowały. W pół sekundy po wyciągnięciu zawleczki granat, wrzucony do zamkniętego pomieszczenia, na trzy sposoby obezwładniał wszystkich znajdujących się tam ludzi, zarówno terrorystów, jak ich zakładników. Błysk oślepiał na co najmniej trzydzieści sekund każdego, kto patrzył w jego stronę, huk uderzał w błonę bębenkową z taką siłą, że dotkliwy ból uniemożliwiał jakąkolwiek koncentrację, a dodatkowo emitowany przy tym specjalny dźwięk paraliżował – poprzez splot nerwowy ucha środkowego – wszystkie mięśnie organizmu na dziesięć sekund. W czasie testów człowiek poddany działaniu tego dźwięku próbował pociągnąć za spust trzymanej broni – ale nawet tego nie był w stanie zrobić.

Wybuch powoduje pęknięcie błony bębenkowej – nie czyni przy tym różnicy między terrorystami a zakładnikami. Ale błona bębenkowa może się zregenerować. Martwi zakładnicy nie wrócą do życia.

Jak długo trwa efekt paraliżujący, komandosi strzelają nieustannie, tworząc dach z kuł cztery cale nad głowami znajdujących w pomieszczeniu ludzi; inni nurkują pod tym dachem ku oszołomionym zakładnikom i odciągają ich po podłodze w bezpieczne miejsca. Kiedy już to zrobią, strzelcy przenoszą ogień o sześć cali niżej.

Rozlokowanie zakładników i terrorystów we wnętrzu można dokładnie ustalić przez zamknięte drzwi, przykładając do nich elektroniczny stetoskop. Ludzie w środku nie muszą nawet rozmawiać: urządzenie słyszy ich oddechy i bezbłędnie je lokalizuje. Ekipa ratunkowa porozumiewa się na migi, wypróbowanym systemem znaków, który wyklucza pomyłki.

Major Fallon postawił na stole konferencyjnym model “Princess”; skupiła się na nim napięta uwaga wszystkich zebranych.