Выбрать главу

– Doszliśmy do wniosku, że rozmowy w Castletown niewątpliwie się załamią, jeśli Rudin straci kontrolę nad sytuacją. Gdyby dostał pewne wsparcie z naszej strony, łatwiej przekonałby niepewnych ludzi z własnej frakcji, że ma szansę na sukces w Castletown, a więc warto na niego stawiać.

– Ma pan na myśli jakieś ustępstwa? Ostateczna analiza radzieckich zbiorów, a mamy ją od tygodnia, dowodzi, że to oni są w sytuacji zmuszającej do ustępstw. Tak przynajmniej ocenia to Poklewski.

– I ma rację. Ich sytuacja jest bardzo trudna, tak trudna, że grozi nie kontrolowanym wybuchem. A na to właśnie czeka kochany towarzysz Wiszniajew ze swoim planem wojny. Obaj wiemy, co to by oznaczało.

– Ma pan rację – zgodził się po namyśle Kahn. – Zresztą moja własna interpretacja raportów “Słowika” idzie w podobnym kierunku. Przygotowujemy właśnie dokument na ten temat dla prezydenta. Będzie miał te dane już za tydzień, na najbliższym spotkaniu z Bensonem, Lawrence'em i Poklewskim.

– Czy te liczby – spytał Matthews – obejmują rzeczywiście wszystko, co Rosjanie zgromadzili w spichrzach w tym roku?

Rozejrzał się po twarzach ludzi siedzących po drugiej stronie biurka. W odległym kącie pokoju wesoło trzaskał ogień w marmurowym kominku, dodając optycznie wrażenie ciepła do, i tak już wysokiej, temperatury utrzymywanej przez grzejniki. Rozpościerający się za kuloodpornymi szybami trawnik pokrył się pierwszym w tym roku porannym szronem. Pochodzący z Południa William Matthews cenił sobie ciepło.

Beason i dr Fletcher przytaknęli unisono. Lawrence i Poklewski w milczeniu studiowali kolumny liczb.

– Zaangażowaliśmy wszystkie nasze środki, aby uzyskać te liczby, i nadzwyczaj starannie konfrontowaliśmy wszystkie informacje – rzekł Benson. – Mogliśmy się pomylić o pięć procent, ale nie więcej.

– A według “Słowika” nawet Politbiuro zgadza się z naszą oceną -wtrącił sekretarz stanu.

– A więc tylko sto milionów ton, nic więcej… – zamyślił się prezydent. – To im wystarczy zaledwie do końca marca, a i to pod warunkiem, że będą mocno zaciskać pasa.

– Już w styczniu będą wyrzynać bydło – odezwał się Poklewski. – Dlatego muszą za miesiąc pójść na duże ustępstwa w Castletown, jeśli w ogóle chcą przeżyć.

Prezydent odłożył na bok raport o zbożu i sięgnął po specjalny dokument przygotowany przez Bena Kahna, a przedstawiony w tym gronie przez dyrektora CIA. Wszyscy obecni zdążyli się już z nim zapoznać. Benson i Lawrence akceptowali go w całości; wojowniczy jak zwykle Poklewski nie zgadzał się; doktora Fletchera nie pytano o opinię w tej kwestii.

– Wiemy równie dobrze jak oni, że znaleźli się w sytuacji rozpaczliwej – przerwał milczenie Matthews. – Pytanie tylko, jak mocno możemy ich przycisnąć.

– Jak sam pan zauważył parę tygodni temu – odezwał się Lawrence – jeśli nie naciśniemy dostatecznie mocno, nie uzyskamy rozwiązania najkorzystniejszego dla Ameryki i dla całego wolnego świata. Jeśli naciśniemy zbyt mocno, Rudin zerwie rozmowy, by obronić się przed atakami swoich własnych jastrzębi. Jest to więc kwestia znalezienia punktu równowagi. Myślę, że w tej chwili moglibyśmy zrobić jakiś gest dobrej woli pod ich adresem.

– Jaki? – spytał prezydent.

– Trochę paszy dla zwierząt, aby mogli zachować przy życiu choć część stada podstawowego – zaproponował Benson.

– Doktorze Fletcher… – zwrócił się Matthews do przedstawiciela Departamentu Rolnictwa.

Ten wzruszył ramionami.

– Możemy sobie oczywiście na to pozwolić – powiedział. – A i Rosjanie są chyba na taki gest przygotowani: trzymają w portach znaczną część swojej floty handlowej. Przy swoich dumpingowych cenach frachtu mogliby pracować teraz pełną parą… a nie pracują”. Ich statki stoją w ciepłych portach Morza Czarnego i Pacyfiku. Na pierwszy znak z Moskwy ruszą w stronę naszych brzegów.

– Kiedy najpóźniej musielibyśmy podjąć taką decyzję? – spytał Matthews.

– Przed Nowym Rokiem – odparł Benson. – Powstrzymają się od wyrzynania stad, jeśli w porę dowiedzą się, że nadchodzi pomoc.

– Na litość boską, nie ułatwiajmy im życia – złościł się Poklewski. – W marcu moglibyśmy mieć ich w garści.

– Tak, ale czy w rezultacie poczynią ustępstwa w dziedzinie zbrojeń, gwarantujące światu dziesięć lat pokoju, czy raczej w beznadziejnej sytuacji zdecydują się na wojnę? – rozważał głośno prezydent. – Panowie, decyzję w tej sprawie podejmę przed Bożym Narodzeniem. W odróżnieniu od was muszę jeszcze omówić tę sprawę z przewodniczącymi pięciu podkomisji senackich: obrony, rolnictwa, spraw zagranicznych, handlu i budżetu. A przecież nie mogę im powiedzieć o “Słowiku”, prawda, Bob?

Szef CIA pokręcił z uśmiechem głową.

– Z pewnością nie, panie prezydencie. Nie można robić nawet najmniejszych aluzji. Zbyt wielu różnych ludzi pracuje w Senacie, zbyt wiele jest przecieków. A jakikolwiek przeciek na temat “Słowika” mógłby mieć katastrofalne następstwa… i dla niego, i dla nas wszystkich.

15 grudnia profesor Iwan Sokołów wstał ze swego miejsca przy stole obrad w Castletown i zaczął czytać przygotowany wcześniej dokument. Związek Radziecki, oświadczył, zawsze wierny swojej tradycji kraju miłującego pokój i nie ustającego w wysiłkach na rzecz pokojowego współistnienia…

Edwin Campbell siedział po drugiej stronie stołu i patrzył na swego adwersarza z czymś w rodzaju koleżeńskiej sympatii. W ciągu tych dwóch miesięcy pracy, bardzo męczącej dla nich obu, zdołał nawiązać dość serdeczne stosunki z tym człowiekiem Moskwy, na tyle serdeczne w każdym razie, na ile pozwalały na to ich stanowiska i sprawowane funkcje.

Podczas przerw w oficjalnych rozmowach odwiedzali się nawzajem. W salonie delegacji radzieckiej, w obecności innych moskiewskich oficjeli i nieodłącznych agentów KGB, konwersacja była grzeczna, ale dość sztywna. Za to w pokoju recepcyjnym Amerykanów, gdzie Sokołów przychodził zwykle sam, rozluźniał się do tego stopnia, że pokazywał Campbellowi fotografie swoich wnuków na wakacjach nad Morzem Czarnym. Jako czołowa postać tamtejszej Akademii Nauk profesor był sowicie wynagradzany za lojalność wobec Partii i wierność sprawie: miał limuzynę z szoferem, duże mieszkanie w Moskwie, podmiejską daczę i willę nad morzem, a także prawo korzystania ze specjalnych sklepów dla akademików. Campbell nie miał wątpliwości, że Sokołów jest opłacany za lojalność, za gotowość poświęcenia całego talentu w służbie reżimu.

Należał do grona grubych ryb, do “naczalstwa”. Ale i naczalstwo miewa wnuki.

Campbell słuchał Rosjanina z coraz większym zdziwieniem. Nieszczęsny starcze – myślał – ile też musi cię kosztować całe to gadanie! Kiedy wreszcie przemowa Sokołowa dobiegła końca, Amerykanin wstał i najpoważniej podziękował w imieniu Stanów Zjednoczonych za propozycje zawarte w oświadczeniu, “którego wysłuchał z największą uwagą i zainteresowaniem”. Prosił o przerwę w obradach, aby dać rządowi USA czas na zajęcie stanowiska. Już po godzinie z dublińskiej ambasady przekazywał Lawrence'owi nadzwyczajne oświadczenie Sokołowa. Parę godzin później w waszyngtońskim Departamencie Stanu David Lawrence sięgnął po słuchawkę i połączył się linią specjalną z prezydentem Matthewsem.

– Muszę pana powiadomić, że sześć godzin temu w Irlandii ich delegacja poczyniła znaczne ustępstwa w sześciu najważniejszych kwestiach. Chodzi między innymi o ogólną liczbę międzykontynentalnych rakiet balistycznych z głowicami wodorowymi, a także o broń konwencjonalną oraz redukcję sił zbrojnych na linii Łaby.

– Dziękuję, David. To wielka nowina. I miałeś rację. Myślę, że możemy teraz dać im coś w zamian.

W rozległych modrzewiowych i brzozowych lasach na południowy zachód od Moskwy tereny zajęte pod dacze tamtejszej elity obejmują niewiele ponad dwieście kilometrów kwadratowych. Ci ludzie lubią trzymać się blisko siebie. Wzdłuż szosy na tym obszarze całymi kilometrami ciągną się pomalowane na zielono ogrodzenia, otaczające prywatne rezydencje ludzi ze szczytu nomenklatury. Te płoty i bramy, prowadzące do poszczególnych posesji, wydają się na pierwszy rzut oka całkiem opuszczone, ale każdy, kto próbowałby przejść przez taki płot lub wjechać samochodem na wewnętrzną alejkę, zostanie natychmiast zatrzymany przez strażników, którzy wyłaniają się nieoczekiwanie spoza drzew.

Cały ten teren, rozciągający się za mostem Uspienskim, ma swoje centrum w niewielkiej miejscowości Żukowka, określanej zwykle jako Żukowka-Wieś. W pobliżu znajdują się bowiem dwie inne, nowsze osady: Sowmin-Żukowka, w której mają swoje podmiejskie wille niżsi dygnitarze partyjni i państwowi, i Akadem-Żukowka, gdzie tłoczą się pisarze, plastycy, muzycy i uczeni cieszący się łaskawym spojrzeniem Partii.

Dopiero jednak za następnym zakolem rzeki leży osiedle najbardziej ekskluzywne: Usowo. Tutaj, we wspaniałych rezydencjach zajmujących setki hektarów, zwykł wypoczywać sekretarz generalny KPZR, przewodniczący Rady Najwyższej oraz członkowie Biura Politycznego. Tutaj właśnie w wieczór wigilijny Maksym Rudin (dla którego zresztą nazwa “Boże Narodzenie” już od pół wieku nic nie znaczyła) zagłębił się w ulubionym skórzanym pikowanym fotelu, wyciągając nogi w stronę wielkiego kominka z surowego, łupanego granitu, na którym trzaskały sosnowe szczapy metrowej długości. Był to ten sam kominek, przy którym grzali się przedtem Nikita Chruszczow i Leonid Breżniew.