Выбрать главу

Przed świtem statek opuścił cieśninę Sund, a komputery skierowały go na północny zachód, wzdłuż linii szelfu, w stronę Cejlonu i Morza Arabskiego.

Dwa dni później, 12 lutego, ośmiu mężczyzn spotkało się w mieszkaniu wynajętym przez Azamata Krima na przedmieściu Brukseli. Pięciu nowych wezwał tutaj Drake, który już od dawna ich obserwował, i wielokrotnie rozmawiał, zanim wreszcie zdecydował, że mogą uczestniczyć w realizacji jego marzenia: by wstrząsnąć Moskwą. Cała piątka była pochodzenia ukraińskiego, ale urodzili się i mieszkali w różnych krajach: dwaj w Republice Federalnej Niemiec, jeden w Nowym Jorku, dwaj pozostali w Wielkiej Brytanii.

Kiedy usłyszeli, co Miszkin i Łazariew zrobili z szefem KGB, rozległ się zgodny szmer podziwu. Nikt też nie wycofał się, kiedy Drake zaproponował, by działać razem aż do ostatecznego sukcesu, to znaczy aż do uwolnienia obu bojowników i zapewnienia im bezpieczeństwa. Szczegóły omawiali przez całą noc; o świcie podzielili się na cztery dwuosobowe zespoły.

Drake i Kamynski wrócą do Anglii, by kupić niezbędny w tej akcji sprzęt elektroniczny. Jeden z Niemców i jeden z Anglików zdobędą w Niemczech potrzebne materiały wybuchowe. Drugi Niemiec, mający znajomości w Paryżu, wybierze się wraz z drugim Anglikiem do Francji, aby tam kupić albo ukraść broń. Wreszcie Krim z Amerykaninem rozejrzą się za jakimś szybkim motorowym kutrem. Amerykanin, który pracował kiedyś w stoczni jachtowej na północy stanu Nowy Jork, mógł być w tej sprawie najlepszym doradcą.

Osiem dni później w ściśle strzeżonym budynku sądowym przy zachodnioberlińskim więzieniu Moabit rozpoczął się proces Łazariewa i Miszkina. Obaj siedzieli cicho i potulnie na ławie oskarżonych, kiedy – otoczeni wieloma rzędami zabezpieczeń, począwszy od zwojów drutu kolczastego na szczycie więziennego muru, aż po mrowiących się wokół sali sądowej uzbrojonych strażników – wysłuchiwali stawianych im zarzutów. Odczytywanie aktu oskarżenia zajęło dziesięć minut. Okrzyki zdziwienia dały się słyszeć z gęsto nabitych ławek prasowych, kiedy obaj, bez żadnych zastrzeżeń, przyznali się do wszystkich zarzucanych im przestępstw. Teraz wstał prokurator, by zespołowi sędziów przedstawić swoją interpretację zdarzeń, jakie rozegrały się w ostatnim dniu starego roku. Kiedy skończył, sędziowie opuścili salę, by przedyskutować racje i uzgodnić wyrok.

“Freya” wpływała powoli i dostojnie przez cieśninę Ormuz do Zatoki Perskiej. Ciepła nocna bryza przekształciła się wraz ze wschodem słońca w chłodny wiatr shamal, niosący z północnego wschodu tumany pyłu, przesłaniające horyzont i zamazujące kontury lądu. Cała załoga statku znała dobrze ten widok: wszyscy wielokrotnie już pływali po ropę do Zatoki, wszyscy byli doświadczonymi marynarzami tankowców.

Po prawej burcie statku, w odległości zaledwie dwu kabli, przesunęły się jałowe, pustynne wyspy Quoin; po lewej oficerowie z mostka mogli rozpoznać księżycowy krajobraz półwyspu Musandam, jego nagie skaliste góry. “Freya” płynęła bez ładunku, toteż niewielka głębokość toru wodnego nie stwarzała na razie żadnych problemów. Inaczej będzie w drodze powrotnej, z pełnym ładunkiem ropy. Głęboko zanurzony statek będzie posuwał się powoli, a uwaga sterników skupi się na sondach głębinowych, na ekranach odtwarzających obraz dna morskiego, przesuwającego się ledwie kilka stóp pod kilem “Freyi” – dziewięćdziesiąt osiem stóp pod linią wodną.

Na razie statek wciąż jeszcze obciążony był tylko balastem, który wiózł w swoich ładowniach od samego początku podróży, od Czity. Tych ładowni, a raczej ogromnych zbiorników, było na nim aż sześćdziesiąt – umieszczone w trzech rzędach od dziobu aż po rufę. Jeden z nich przeznaczony był na “pomyje”: odprowadzano doń substancje użyte przedtem do płukania pięćdziesięciu zbiorników roboczych, z których każdy mieścił 20 tysięcy ton ropy. Pozostałe dziewięć zbiorników zapewniało statkowi odpowiedni balast i stateczność. Napełniano je wyłącznie wodą morską wtedy, gdy “Freya” płynęła bez ładunku. Dzięki takiej konstrukcji można było mieć pewność, że nie dojdzie do lekkomyślnego zanieczyszczenia morza ropą naftową. I załoga “Freyi” miała taką pewność, gdy płynęła do Abu Dhabi po swój pierwszy ładunek.

Jest przy ulicy Miollin w Paryżu skromny bar, w którym zwykły spotykać się przy kieliszku małe płotki światowego handlu bronią. Właśnie tutaj brytyjski Ukrainiec i jego niemiecki rodak spotkali się ze swoim francuskim łącznikiem. Prowadzone szeptem rozmowy między tym ostatnim a innym Francuzem ciągnęły się kilka godzin. Wreszcie łącznik wrócił do stolika, przy którym obaj Ukraińcy mocno się już niecierpliwili.

– Kumpel mówi, że da się zrobić – oświadczył. – Pięćset dolców za sztukę. Amerykańskich, w gotówce. Do każdej sztuki jeden magazynek.

– Bierzemy, jeśli dorzuci gratis jeden pistolet z pełnym magazynkiem – podjął decyzję człowiek z Niemiec.

Trzy godziny później w garażu prywatnego domu w Neuilly sześć automatycznych karabinów i jeden rewolwer MAB kaliber 9 – owinięte w koce – znalazły się w bagażniku samochodu Ukraińców. Pieniądze też zmieniły właściciela. Po dalszych dwunastu godzinach, tuż przed północą 24 lutego, dwaj ludzie Drake'a wrócili do wynajętego w Brukseli mieszkania i pieczołowicie złożyli swój ładunek na dnie szafy.

Poranek 25 lutego zastał “Freyę” w drodze powrotnej przez cieśninę Ormuz. Na mostku kapitańskim dało się słyszeć westchnienie ulgi, kiedy oficerowie, wpatrzeni w ekrany sond, spostrzegli, że dno przed statkiem zaczyna wreszcie opadać. Cyfry na monitorze skoczyły nagle z dwudziestu do stu sążni. “Freya” zaczęła stopniowo przyspieszać, wreszcie z normalną przy pełnym obciążeniu szybkością piętnastu węzłów skierowała się przez Zatokę Omańską na południe.

Miała teraz ogromny ładunek, i wykonywała pracę, do której była przeznaczona: wiozła milion ton ropy naftowej do nienasyconych rafinerii w Europie – dla milionów rodzinnych limuzyn, które tę ropę przerobią na spaliny. Statek zanurzony był teraz dokładnie do oznaczonej linii wodnej – dziewięćdziesiąt osiem stóp nad kilem – i wiedziały o tym urządzenia alarmowe, gotowe zareagować natychmiast, gdy tylko dno morskie niebezpiecznie się przybliży.

W dziewięciu zbiornikach balastowych nie było już wody; działały one teraz jak pontony, rozmieszczone – po trzy – na dziobie, w połowie długości statku i na rufie. Ten ostatni rząd zbiorników balastowych znajdował się pod samą nadbudówką. Na jej piątym piętrze kapitan Thor Larsen przekazał właśnie wachtę pierwszemu oficerowi i zszedł do swojej przytulnej kajuty, by zjeść śniadanie i uciąć sobie krótką drzemkę.

26 lutego rano, po przerwie, która trwała kilka dni, sędzia przewodniczący procesowi w Moabicie zaczął czytać orzeczenie, przygotowane przez niego i jego dwóch kolegów. Zajęło mu to parę godzin. Na ławie oskarżonych Miszkin i Łazariew słuchali z kamiennymi twarzami. Tylko od czasu do czasu popijali wodę ze stojących przed nimi szklanek. Stłoczeni na ławkach prasowych dziennikarze z różnych krajów przyglądali im się ciekawie. Jeden z nich wszakże, korespondent lewicowego zachodnioniemieckiego miesięcznika, sprawiał wrażenie, jakby bardziej od samych więźniów interesowały go stojące przed nimi szklanki.

Sąd zarządził przerwę na lunch, a kiedy po przerwie rozprawę wznowiono, owego dziennikarza nie było już na sali. Dzwonił do kogoś z pobliskiej budki telefonicznej. Parę minut po trzeciej sąd przystąpił wreszcie do ogłoszenia wyroku. Obu oskarżonym kazano wstać i odczytano tę samą dla obu sentencję: piętnaście lat więzienia.

Odwieziono ich natychmiast do więzienia Tegel w północnej części miasta. W ciągu paru minut budynek sądu opustoszał. Teraz zajęły się nim sprzątaczki: wynosiły pełne pomiętych papierów kosze na śmieci, myły karafki i szklanki. Jedna z nich, miła kobieta w średnim wieku, zajęła się sprzątaniem ławy oskarżonych. Upewniwszy się, czy pozostałe sprzątaczki jej nie widzą, wzięła obydwie szklanki więźniów, zawinęła je w serwetki i schowała na dno swojej torby na zakupy, pod papiery po zjedzonych kanapkach. Nikt tego nie zauważył i nikogo to nie interesowało.

* * *

W ostatnim dniu tego miesiąca Wasyl Pietrow poprosił o prywatną audiencję u Rudina, w jego kremlowskim apartamencie.

– Miszkin i Łazariew! – zawołał energicznie od progu.

– Wiem – próbował się domyślić Rudin. – Dostali po piętnaście lat, a należałoby ich postawić pod ścianę.

– Jeden z naszych ludzi w Berlinie Zachodnim zwinął szklanki, z których pili wodę w czasie procesu. Odciski palców na jednej z nich zgadzają się z tymi, które znaleziono w samochodzie użytym do zamachu w Kijowie.

– A więc to oni – skomentował Rudin ponuro. – Niech ich cholera! Słuchaj, Wasyl, trzeba się ich jak najszybciej pozbyć, jasne? Przekaż sprawę do departamentu mokrej roboty.

KGB, instytucja wielka i skomplikowana, składa się z czterech wydziałów głównych, siedmiu wydziałów samodzielnych i sześciu samodzielnych departamentów. Ogromna większość jej działań skupia się jednak w czterech wydziałach głównych. Jeden z nich – Pierwszy – zajmuje się wyłącznie tajną działalnością poza granicami ZSRR. Do tego właśnie wydziału należy sekcja określana jako Departament V (jak Yictor) albo Departament Wykonawczy. Istnienie i działanie tej sekcji pragnie KGB okryć jak najgłębszą tajemnicą – zarówno przed światem, jak przed własnymi obywatelami. Jej zadania obejmują sabotaż, grabież, porwania i morderstwa. Wtajemniczeni funkcjonariusze mówią o tej sekcji po prostu: “departamient mokrych dieł”; bo też jego prace często kończą się krwawym zabójstwem. Tam właśnie polecił Rudin przekazać sprawę likwidacji Miszkina i Łazariewa.