Na północ od Konstancy jest kąpielisko nadmorskie Mamaia, do którego przyjeżdżają grupy wycieczkowe z Zachodu. Wieczorem osiemnastego pojedziecie z Konstancy drogą przez Mamaię. Dokładnie sześć mil za Mamaia od głównej nadbrzeżnej szosy, prowadzi w prawo wiejska droga w kierunku plaży. Na końcu tej drogi zobaczysz niską kamienną wieżyczkę, w dolnej części pomalowaną na biało. To taki znak orientacyjny dla rybaków. Zostaw samochód jak najdalej od drogi i zejdź po wydmie na plażę. O drugiej w nocy zobaczysz na morzu światło. Trzy błyski długie i trzy krótkie. Wtedy weźmiesz latarkę… reflektor osłoń kartonem – i skierujesz ją dokładnie tam, skąd zobaczysz światła. Odpowiedz nadanym w odwrotnej kolejności sygnałem: trzy krótkie, trzy długie. Wtedy przypłynie po ciebie i Saszę motorówka. Na pokładzie będzie człowiek mówiący po rosyjsku i dwóch komandosów. Żeby potwierdzić swoją tożsamość posłużysz się hasłem: “Słowik śpiewa na Berkeley Square”. Wszystko zapamiętałaś?
– Tak… Adam, gdzie właściwie jest Berkeley Square?
– W Londynie. Jest piękny tak jak ty. I jest tam bardzo dużo drzew.
– A słowiki też są?
– Jeśli wierzyć piosence, to jeden kiedyś tam bywał. Och, kochana. To już tak blisko. Tylko cztery tygodnie. Kiedy przyjedziemy do Londynu, pokażę ci Berkeley Square.
– Adam – zasępiła się nagle – powiedz, czy uważasz, że zdradziłam swój naród, że zdradziłam Rosję?
– Nie – odpowiedział z przekonaniem. – Nie zdradziłaś. To wasi przywódcy omal nie zdradzili narodu. Gdybyś nie zrobiła tego, co zrobiłaś, Wiszniajew i twój wujaszek mogliby naprawdę rozpętać tę swoją wojnę. A ta ich wojna zniszczyłaby i Rosję, i Europę Zachodnią, i Anglię, i prawie całą Amerykę. Nie, nie zdradziłaś swojego narodu.
– Ale oni nigdy tego nie zrozumieją, nigdy mi nie wybaczą – w jej oczach pokazały się łzy. – Zawsze już będą nazywać mnie zdrajczynią. Zawsze już będę banitką.
– Słuchaj, może kiedyś, jeszcze za naszego życia, cały ten obłęd się skończy. Może któregoś dnia będziesz mogła wrócić… Posłuchaj, kochanie, nie możemy tu zbyt długo siedzieć – zmienił nagle temat – więc tyli o jeszcze jedno: muszę mieć numer twojego prywatnego telefonu. Tak, umówiliśmy się, że nie będę nigdy dzwonił. Ale teraz tracę z tobą kontakt aż do czasu, kiedy będziesz bezpieczna na Zachodzie. Jeśli… choć to bardzo mało prawdopodobne… nastąpi jakaś zmiana w planach albo w dacie, muszę mieć sposób, żeby ci to przekazać. Jeśli zadzwonię, przedstawię się jako twój przyjaciel Grigorij i będę przepraszał, że nie mogę przyjść na przyjęcie. Jeśli odbierzesz taki telefon, wyjdź natychmiast z domu i jedź do mnie. Będę czekał na parkigu pod hotelem “Możajskim”, na końcu Prospektu Kutuzowa.
Zgodziła się łatwo i dała mu swój numer. Pocałował ją w policzek.
– Do zobaczenia w Londynie, Wału – powiedział na pożegnanie. Idąc parkową aleją, myślał już o tym, że będzie musiał złożyć dymisję, a przedtem przeżyć atak zimnej wściekłości Sir Nigela – kiedy okaże się, że “Słowik” to nie Anatol Kriwoj, ale kobieta, i w dodatku jego, Adama Munro, przyszła żona. Ale wtedy będzie już za późno, by cokolwiek zmienić czy odwołać – nawet dla tajnych służb Jej Królewskiej Mości.
Ludwig Jahn z coraz większym lękiem patrzył na dwóch mężczyzn, którzy zajęli jedyne krzesła w jego małej, ale schludnej kawalerce w Weddingu, dzielnicy Berlina Zachodniego, zamieszkanej głównie przez robotników. Goście mieli w twarzach coś, co już kiedyś, dawno temu widział, i czego miał nadzieję nigdy więcej nie oglądać.
Ten, który mówił, był niewątpliwie Niemcem. Jahn nie miał co do tego wątpliwości. Nie wiedział oczywiście, że ów człowiek to major Schulz z tajnej policji wschodnioniemieckiej, budzącej grozę Staatssicherheitsdienst, w skrócie: SSD. Ludwig nie słyszał nigdy tej nazwy, ale domyślał się, czym się ci ludzie zajmują.
Domyślał się też, że SSD ma dokładne dossier wszystkich Niemców z NRD, którzy uciekli na Zachód i na tym właśnie polegał jego problem. Trzydzieści lat temu jako osiemnastolatek, Ludwig Jahn brał udział w strajku robotników budowlanych w Berlinie Wschodnim, który przerodził się we wschodnioniemieckie powstanie. Miał szczęście. Został wprawdzie wylegitymowany podczas obławy, zorganizowanej przez rosyjską milicję i jej niemieckich pomocników, ale nie zatrzymano go na długo. Do dziś pamiętał jednak odór aresztu śledczego i szczególny wyraz twarzy ludzi, którzy go wtedy przesłuchiwali. Goście, którzy odwiedzili go w domu 22 marca, trzydzieści lat po tamtych wydarzeniach, mieli dokładnie ten sam wyraz twarzy.
Przez osiem lat po berlińskich rozruchach w 1953 roku Ludwig Jahn siedział cicho. W 1961 roku, kiedy Mur nie był jeszcze ukończony, spokojnie przeszedł do zachodniej części miasta. Przez ostatnie piętnaście lat miał dobrą, państwową posadę w Berlinie Zachodnim. Zaczynał jako zwykły strażnik w służbie więziennej, obecnie awansował już do stopnia starszego wachmistrza, oddziałowego Bloku II, w więzieniu Tegel.
Jego drugi gość siedział przez cały czas w milczeniu. Jahn nigdy się nie dowie, że ten człowiek to radziecki pułkownik nazwiskiem Kukuszkin, pracujący teraz dla “departamentu mokrej roboty” moskiewskiej centrali KGB.
Jahn patrzył z przerażeniem na zdjęcia, które Niemiec wysypał z dużej koperty i rozłożył przed nim na stole. Była na nich jego matka, dobiegająca osiemdziesiątki wdowa, w celi więziennej, patrząca w obiektyw posłusznie, z trwogą i jakby z nadzieją, że z tej właśnie strony przyjdzie uwolnienie. Byli tam jego dwaj młodsi bracia, z kajdankami na rękach, w różnych celach, których ściany z surowych cegieł były doskonale widoczne na bardzo ostrych odbitkach.
– A są jeszcze pańskie bratowe i trójka rozkosznych bratanków. No tak, wiemy przecież, że posyła im pan prezenty gwiazdkowe. Jak to oni pana nazywają? Wujek Ludo? Ładnie, bardzo ładnie… A czy coś takiego – gość podsunął Jahnowi dalsze zdjęcia – widział pan kiedyś?
To, co zobaczył teraz na tych zdjęciach, zmusiło go do zamknięcia na chwilę oczu. Ze zdjęć patrzyły na niego dziwaczne, podobne do żywych trupów, postacie odziane w szmaty, z nagimi głowami ostrzyżonymi do gołej skóry, wyglądającymi jak czaszki, z zapadniętymi, otępiałymi twarzami. Ludzie na tych zdjęciach tłoczyli się bezładnie, powłóczyli nogami jak starcy. Niektórzy owijali właśnie szmatami skostniałe stopy, by osłonić je przed arktycznym mrozem. Porośnięci szczeciną, wyschnięci na wiór, bardziej przypominali zmaltretowane zwierzęta w klatce, niż ludzi. Wyjaśniono mu uprzejmie dalej, że zdjęcia przedstawiają więźniów obozów pracy przymusowej na Kołymie, na dalekiej Syberii, na północ od Kamczatki. Tam właśnie, na Dalekim Wschodzie za kręgiem polarnym, wydobywa się złoto.
– Dożywocie w takich… hm… kurortach to przywilej tylko dla największych wrogów państwa, panie Jahn. Ale mój obecny tu kolega może zapewnić ten przywilej całej pańskiej rodzinie… tak… nawet pańskiej kochanej, starej matce… wystarczy jeden telefon. No, więc, niech pan mi powie, czy chce pan, żeby ta rozmowa telefoniczna się odbyła?
Pulchny Jahn patrzył z przerażeniem w oczy drugiego mężczyzny, który nadal milczał. Wydawały mu się równie zimne jak łagry Kołymy.
– Nein - wykrztusił z trudem – błagam, nie! Czego wy właściwie ode mnie chcecie?
Choć pytanie skierowane było do drugiego milczącego mężczyzny, odpowiedział Niemiec.
– W więzieniu w Tegel siedzą dwaj porywacze samolotu, Miszkin i Łazariew. Zna ich pan?
Jahn skinął głową posłusznie, z rezygnacją.
– Tak. Przywieziono ich cztery tygodnie temu. Było na ich temat wiele szumu w prasie.
– Gdzie dokładnie siedzą?
– Blok numer II. Górne piętro, wschodnie skrzydło. Mają pojedyncze cele… na własną prośbę. Obawiają się innych więźniów. Tak mówią… bo właściwie nie mają powodu się bać. Gdyby mieli na przykład na sumieniu gwałt na dzieciach, to co innego. Ale bardzo nalegali.
– Pan jednak może ich odwiedzać, panie Jahn? Ma pan do nich dostęp?
Jahn milczał. Zaczynał się już z przerażeniem domyślać, czego jego goście mogli chcieć od porywaczy samolotu. Przybyli przecież ze Wschodu, skąd tamci dwaj uciekli. Z pewnością nie przyszli do niego po to, żeby wręczył więźniom od nich prezenty urodzinowe.
– Niech pan przyjrzy się jeszcze raz tym zdjęciom, Jahn. Niech pan im się dobrze przyjrzy, zanim pomyśli pan o odmowie.
– Tak, mogę ich odwiedzać. W czasie obchodów. Ale tylko w nocy. Na dziennej zmianie pilnuje tego korytarza trzech strażników. Zawsze co najmniej jeden musiałby wejść ze mną do celi. Zresztą w ciągu dnia nie mam żadnego pretekstu do otwierania cel. Kontroluję je w nocy.
– Jest pan teraz na nocnej zmianie?
– Nie – zaprzeczył gwałtownie – na dziennej.
– Jak długo trwa nocna zmiana?:
– Osiem godzin. O dziesiątej wieczorem gasi się światło, o północy następuje zmiana warty. Następna zmiana jest o ósmej rana W ciągu nocy obchodzę cały blok trzykrotnie, w towarzystwie dyżurnego strażnika każdego z pięter.
Nieznajomy Niemiec zastanowił się przez chwilę.
– Mój obecny tu przyjaciel chciałby ich odwiedzić. Kiedy przechodzi pan na nocną zmianę?
– W poniedziałek, czwartego kwietnia.
– Doskonale. A więc zrobi pan to tak…
Polecono Jahnowi wziąć mundur i przepustkę z szafki kolegi przebywającego na urlopie. Czwartego kwietnia o drugiej nad ranem kazano mu zejść na parter i wpuścić Rosjanina z ulicy służbowym wejściem. Pójść z nim na górne piętro i ukryć go w pokoju służbowym dziennej zmiany. Dyżurnego z tego piętra wysłać pod jakimś pretekstem na dłuższy czas na dół, przejmując tymczasem jego obowiązki. Po odejściu strażnika wpuścić Rosjanina na korytarz, przy którym są izolatki, i dać mu klucze od obu cel. Po jego odwiedzinach u Miszkina i Łazariewa wszystkie czynności zostaną powtórzone w odwrotnej kolejności. Następnie Rosjanin ukryje się aż do powrotu dyżurnego strażnika, po czym Jahn odprowadzi go do służbowego wyjścia i wypuści na ulicę.
– To się nie uda -jęknął Jahn, wiedząc dobrze, że prawdopodobnie jednak mogłoby się im to udać.
Wtedy wreszcie odezwał się po niemiecku, milczący dotąd Rosjanin.
– Lepiej, żeby wyszło – zagroził. – Jeśli nie wyjdzie, osobiście zapewnię pańskiej rodzinie taki reżim na Kołymie, przy którym stosowane tam “rygory specjalne” będą mogły się wydawać miesiącem miodowym w apartamencie hotelu “Kempinsky”.
Jahn poczuł się nagle tak, jakby lodowata ciecz wypełniła mu żołądek. Również w jego więzieniu było “wydzielone skrzydło”. Żaden z tamtejszych brutalnych strażników nie mógł się jednak równać z tym człowiekiem. Jahn z trudem przełknął ślinę.
– Zrobię to – wyszeptał.
– Mój przyjaciel powróci tutaj w niedzielę, trzeciego kwietnia, o szóstej wieczór – oświadczył Niemiec. – Tylko bez żadnych komitetów powitalnych z policji, jeśli łaska. Nic to panu nie da. Obaj mamy paszporty dyplomatyczne na fałszywe nazwiska. Wszystkiemu zaprzeczymy i puszczą nas wolno. Proszę przygotować dla niego mundur i przepustkę.
Po chwili odeszli. Zabrali ze sobą fotografie, nie zostawili ani jednej. Dla Jahna nie miało to znaczenia. Już ich nie zapomni: co noc będzie je widział w koszmarnych snach, z najdrobniejszymi szczegółami.
Do 23 marca ponad dwieście pięćdziesiąt statków – pierwsza część oczekującej już na załadunek floty masowców – zacumowało w trzydziestu portach wschodniego wybrzeża Ameryki, od Rzeki św. Wawrzyńca w Kanadzie aż po Karolinę. Rzeka Świętego Wawrzyńca skuta była jeszcze lodem, ale lodołamacze pokruszyły go na miazgę; zima musiała uznać swoją porażkę, gdy płynące po ziarno statki dotarły w komplecie do stanowisk przy elewatorach zbożowych. Większość statków należała do radzieckiego Soyfrachtu. Wśród pozostałych najwięcej było jednostek płynących pod banderą USA. Jeden z warunków kontraktu przewidywał bowiem, że przewoźnicy amerykańscy będą mieli pierwszeństwo. Już wkrótce statki te popłyną przez Atlantyk, w stronę Archangielska i Murmańska, do Leningradu, do Odessy, Sewastopola i Noworosyjska. W tych konwojach wezmą także udział statki pływające pod dziesięcioma innymi banderami – i będzie to największy masowy ładunek przewożony transportem morskim równocześnie na tej trasie od czasów II wojny światowej. Elewatory zbożowe od Duluth do Huston zaczęły wypluwać z siebie złoty strumień pszenicy, jęczmienia, owsa, żyta i kukurydzy. Wszystko to w ciągu miesiąca dotrze do zagrożonych głodem milionów w Rosji.