– Czujcie się jak u siebie w domu – zadrwił szef terrorystów. Dwudziestu dziewięciu mężczyzn patrzyło na niego wściekłym wzrokiem z wnętrza magazynu. – Nie będziecie tu długo siedzieć… najwyżej trzydzieści godzin. Aha, kapitan wzywa szefa pomp. Który to?
Szwed Martinsson zrobił krok w stronę drzwi.
– To ja.
– Pójdziesz ze mną – powiedział terrorysta. Była czwarta trzydzieści. Cały pokład “A”, dolny poziom nadbudówki, zajmowały urządzenia niezbędne do obsługi morskiego kolosa. Tutaj znajdowały się główny kambuz, chłodnia, zimna spiżarnia i inne magazyny żywnościowe, magazyn napojów, skład brudnej bielizny i sąsiadująca z nim automatyczna pralnia, wreszcie centrala kontroli ładunku i centrala przeciwpożarowa, zwana też “pianową”.
Piętro wyżej był pokład “B”, z kajutami całej załogi (z wyjątkiem oficerów), a także z czytelnią, czterema pomieszczeniami klubowymi i trzema barami. Na poziomie “C” mieściły się kajuty młodszych oficerów oraz mesa oficerska, palarnia i klub dzienny załogi z basenem pływackim, sauną i salą gimnastyczną.
Terrorystę najbardziej jednak interesowała centrala kontroli ładunku na pokładzie “A”; tam właśnie kazał się zaprowadzić szefowi pomp. Nie było tutaj okien; pokój, sztucznie ogrzewany i klimatyzowany, był cichy i dobrze oświetlony. Spojrzenie terrorysty prześliznęło się po setkach wyłączników na tablicach rozdzielczych i zatrzymało się na tylnej ścianie pokoju. Nad konsoletą, przy której usiadł już szef pomp, znajdował się kolorowy schemat statku, długi na dziewięć i szeroki na cztery stopy. Pokazywał on rozłożenie ładunku w zbiornikach.
– Lepiej nic nie kombinuj – ostrzegł terrorysta. – Wygrasz co najwyżej tyle, że zginie jeden z moich ludzi, ale ja i tak sobie poradzę. Wiesz w jaki sposób? Zastrzelę… nie, nie ciebie, przyjacielu, ale twojego kapitana Larsena. A teraz pokaż mi, gdzie są zbiorniki balastowe.
Martinsson bynajmniej nie miał zamiaru ryzykować życiem swojego dowódcy. Miał dwadzieścia parę lat, a starszemu o całe pokolenie Larsenowi dużo zawdzięczał. Pływał z nim już przedtem na dwóch innych statkach, pod jego też dowództwem wyspecjalizował się w obsłudze pomp. Darzył go – podobnie zresztą jak i cała załoga – wielkim szacunkiem i sympatią. Larsen zawsze bardzo troszczył się o załogę, a przy tym uchodził za najlepszego marynarza w całej Nordia Linę.
Martinsson zaczął więc posłusznie objaśniać terroryście schemat, na którym widać było dwadzieścia rzędów zbiorników, po trzy w każdym rzędzie.
– Tutaj, na samym dziobie, lewy i prawy zbiornik są pełne ropy. W środku między nimi jest zbiornik na pomyje… teraz pusty, bo to dopiero pierwszy ładunek. Nie było potrzeby płukać zbiorników, no więc nie ma pomyj. Następny rząd to wszystko zbiorniki balastowe. Była w nich woda, jak płynęliśmy z Japonii do Zatoki. Teraz jest w nich tylko powietrze. Działają jak pontony.
– Otwórz zawory między tymi zbiornikami balastowymi i zbiornikiem na pomyje! – rozkazał bandyta. Martinsson wahał się przez chwilę.
– Rób, co mówię!
Marynarz nacisnął trzy kwadratowe przyciski na konsolecie. W jej wnętrzu odezwał się cichy brzęczyk. A ćwierć mili przed nimi, głęboko pod pokładem, szeroko otworzyły się klapy, wielkie jak drzwi od garażu, łącząc cztery zbiorniki w jeden zespół o łącznej pojemności 80 tysięcy ton. Dowolny płyn, wlany do jednego z tych zbiorników, mógł teraz przepływać swobodnie do pozostałych.
– Gdzie jeszcze są zbiorniki balastowe? Martinsson pokazał palcem środek statku.
– Tutaj są następne trzy, w jednym rzędzie od burty do burty.
– Zostaw je w spokoju. Ile jeszcze jest takich zbiorników?
– W sumie jest ich dziewięć. Ostatnie trzy są tuż pod nadbudówką, też w jednym rzędzie.
– Otwórz zawory pomiędzy tymi zbiornikami – polecił terrorysta, i Martinsson bez szemrania zrobił, co mu kazano.
– W porządku. Teraz powiedz, czy można bezpośrednio połączyć zbiorniki na ropę z balastowymi?
– Nie. Nie ma żadnego połączenia między tymi systemami.
– Trudno, zmienimy trochę plan… Otwórz wszystkie zawory między zbiornikami z ropą… wszystkie, tak żeby cała pięćdziesiątka była ze sobą połączona.
Trzeba było aż piętnastu sekund, by nacisnąć wszystkie niezbędne przy tej operacji wyłączniki na konsolecie. W czeluściach statku, w gęstej czarnej cieczy, otwierały się szeroko dziesiątki wielkich klap; tankowiec przekształcał się w jeden olbrzymi zbiornik, mieszczący w sobie milion ton ropy. Martinsson patrzył ze zgrozą na swoje dzieło.
– Jeśli statek zatonie z choćby jednym zbiornikiem pękniętym, cały milion ton wypłynie na powierzchnię – mruknął do siebie, ale terrorysta to usłyszał.
– Tym bardziej odpowiednie władze będą się starać, żeby nie zatonął. Gdzie jest główny wyłącznik prądu dla pomp obsługujących zawory?
Martinsson wskazał na skrzynkę połączeń elektrycznych na ścianie pod sufitem. Terrorysta otworzył ją i przesunął w dół rączkę kontaktu. Następnie wyjął dziesięć bezpieczników i schował je do kieszeni. Szef pomp patrzył na to wszystko z rosnącym przerażeniem. Teraz nie można już było zamknąć wewnętrznych połączeń między zbiornikami. Były oczywiście zapasowe bezpieczniki, i wiedział, gdzie są schowane. Ale przecież on sam będzie zamknięty w magazynie farb. A nikt, kto nie zna dobrze tego pomieszczenia, nie znajdzie tych bezpieczników dostatecznie szybko, by w porę uruchomić zbawcze klapy.
Bengt Martinsson wiedział – bo na tym polegała jego praca – że żaden tankowiec nie może być napełniany ani rozładowywany w sposób dowolny. Jeśli napełnisz tylko zbiorniki z prawej burty, zostawiając puste wszystkie inne, statek przewróci się i zatonie. Jeśli napełnisz tylko lewe – przewróci się na drugą burtę. Jeśli załadujesz przód, a nie zrównoważysz tego na rufie – pogrąży się dziobem pod wodę, a rufa zawiśnie w powietrzu; i odwrotnie, zatonie, jeśli napełnisz zbiorniki rufowe, pozostawiając w dziobowych tylko powietrze. Ale i z balastem trzeba się obchodzić ostrożnie. Jeśli zbiorniki na dziobie i na rufie wypełnią się wodą, a środkowe pozostaną puste, statek wygnie się w łuk, niczym akrobata wykonujący salto przez plecy. Tankowce nie są przeznaczone do takich akrobacji. Masywny kręgosłup “Freyi” pękłby w takim przypadku jak zapałka.
– Jeszcze jedno pytanie. Co będzie, jeśli otworzymy wszystkie pięćdziesiąt klap kontrolnych na pokładzie?
Martinssona ogarnęła nagle piekielna pokusa, by rzeczywiście to zrobić. Pomyślał jednak o kapitanie Larsenie, trzymanym pod bronią trzy piętra wyżej. Przełknął ślinę i powoli wycedził:
– Bez aparatów tlenowych wszyscy zginiecie.
I wyjaśnił zamaskowanemu człowiekowi, że kiedy zbiorniki są napełnione, między powierzchnią cieczy a pokrywą gromadzą się gazy, wyzwalające się z ropy naftowej. To bardzo lekkie gazy i silnie wybuchowe. Gdyby nie były systematycznie odprowadzane, przekształciłyby statek w gigantyczną bombę.
Ściśle biorąc, tylko starsze systemy zabezpieczające rzeczywiście odprowadzały wybuchowy gaz na zewnątrz; specjalne pompy wysysały go ze zbiorników i wyrzucały ponad pokład, skąd, lżejszy od powietrza, natychmiast się ulatniał. Na nowszych statkach stosowano inny, znacznie bezpieczniejszy system. Obojętny gaz, pochodzący ze spalin silnika głównego, wtłaczano do zbiorników, by wyprzeć z nich tlen; ten obojętny gaz składał się w przeważającej części z dwutlenku węgla. W górnej części zbiorników powstawała w ten sposób całkowicie beztlenowa atmosfera, w której nic nie mogło się zapalić, niemożliwe było nawet powstanie iskry. Każdy zbiornik miał jednak swoją klapę kontrolną o średnicy około jednego jarda; gdyby ktoś otworzył taką klapę, nie stosując żadnych zabezpieczeń, natychmiast znalazłby się w gęstej chmurze ciężkiego gazu, sięgającego wyżej niż głowa człowieka. Udusiłby się oddychając atmosferą całkowicie pozbawioną tlenu – zanim wiatr zdążyłby rozwiać chmurę.
– Dziękuję za ostrzeżenie – powiedział terrorysta. – Kto z załogi zna się na aparatach tlenowych?
– Dysponuje nimi pierwszy oficer. Ale oczywiście wszyscy umiemy ich używać. Było specjalne szkolenie.
Dwie minuty później Martinsson znalazł się z powrotem w magazynie lakierów wraz z innymi członkami załogi. Była piąta.
W czasie gdy szef terrorystów przebywał w centrali kontroli ładunku, a jeden z jego podwładnych pilnował Thora Larsena – pozostała piątka zajmowała się rozładowywaniem kutra. Teraz dziesięć walizek z materiałami wybuchowymi stało już na śródpokładziu “Freyi” w pobliżu trapu, a zamaskowani ludzie czekali na dalsze instrukcje szefa. Tym razem polecenia były krótkie i zwięzłe. W przedniej części kadłuba odkręcono i odsunięto pokrywy dwu zbiorników balastowych, lewego i prawego; w każdym otworze można było dostrzec pierwsze szczeble drabiny schodzącej w czarną, wypełnioną stęchłym powietrzem przepaść. W rzeczywistości drabina miała osiemdziesiąt stóp długości i sięgała aż do dna zbiornika.