Выбрать главу

Azamat Krim ściągnął z głowy maskę, wcisnął ją do kieszeni i z latarką zszedł do pierwszego zbiornika. Za nim, na długich linach, spuszczono dwie walizki. Na dnie zbiornika Krim umieścił jedną walizkę przy burcie “Freyi” i przymocował ją sznurem do przebiegającego w tym miejscu pionowo stalowego żebra. Drugą walizkę otworzył, a jej zawartość podzielił na dwie części: połowa powędrowała pod przednią ścianę zbiornika, za którą znajdowało się 20 tysięcy ton ropy naftowej; druga trafiła pod tylną ścianę, za którą było drugie 20 tysięcy ton ropy. Potem Krim obłożył ładunki starannie workami z piaskiem, aby skoncentrować siłę wybuchu na stalowych grodziach. Upewniwszy się, że zapalniki są na właściwych miejscach i że mają kontakt z urządzeniem spustowym, powrócił na pokład.

Całą tę procedurę powtórzył w drugim zbiorniku dziobowym, a następnie w obu bocznych zbiornikach balastowych pod nadbudówką. W ten sposób wykorzystał już osiem walizek. Dziewiątą umieścił w środkowym zbiorniku na śródokręciu – nie po to, żeby i do niego wpuścić kaskady wody morskiej, ale po to, by przyspieszyć pęknięcie kilu, kiedy zbiorniki dziobowe i rufowe będą już rozerwane.

Dziesiąty ładunek trafił do maszynowni. Tutaj Krim uzbroił go w zapalnik i ułożył w miejscu, gdzie krzywizna kadłuba zbiega się z grodzią oddzielającą maszynownię od magazynu farb. Ładunek był dostatecznie silny, by rozerwać jednocześnie obie grube blachy. Jeśli zostanie zdetonowany, ludzie uwięzieni w magazynie, nawet jeśli przeżyją wybuch, potopią się w wodzie, która tutaj, kilkadziesiąt stóp pod powierzchnią morza, wedrze się z siłą Niagary.

Była szósta piętnaście i nad pustym pokładem “Freyi” zaczynało już świtać, kiedy Krim zameldował Drake'owi:

– Andrij, ładunki rozmieszczone i uzbrojone. Ale, prawdę mówiąc modlę się, żeby nigdy nie wybuchły.

– To nie będzie potrzebne. Wystarczy pokazać je kapitanowi Larsenowi. Jak zobaczy i zrozumie, sam zacznie przekonywać władze. I będą musieli zrobić to, czego żądamy. Nie będą mieli wyboru.

Terroryści wypuścili teraz z prowizorycznego więzienia dwóch marynarzy, dali im stroje ochronne, maski gazowe i butle z tlenem. Tak wyposażeni, marynarze przewędrowali przez cały pokład od dziobu do nadbudówki, otwierając po kolei klapy kontrolne wszystkich pięćdziesięciu zbiorników z ropą. Kiedy robota była skończona, wrócili do magazynu farb. Stalowe drzwi zamknięto od zewnątrz i starannie dokręcono dwie mocujące śruby; miały tak pozostać aż do momentu, gdy dwaj berlińscy więźniowie znajdą się bezpieczni w Izraelu.

O szóstej trzydzieści Andrew Drake, nadal zamaskowany, wrócił do kajuty kapitana. Ciężko opadł na fotel naprzeciw Larsena, po czym opowiedział mu dokładnie o wszystkim, co zrobiono na statku. Norweg patrzył nań pozornie nieporuszony. Z kąta kabiny mierzyła w niego bez przerwy lufa automatu. Skończywszy swoją relację, Drake wyjął z kieszeni czarne plastikowe pudełko i pokazał je kapitanowi. Było nie większe niż dwie złożone razem paczki papierosów; w środku obudowy znajdował się jeden czerwony przycisk, a z narożnika wystawała krótka, zaledwie czterocalowa antena.

– Czy wie pan, co to jest, kapitanie?

Larsen wzruszył niecierpliwie ramionami. Dostatecznie dużo widział już urządzeń radiowych, żeby domyślać się, że to jakiś rodzaj tranzystorowego nadajnika.

– To oscylator – wyjaśnił Drake. – Jeśli nacisnę ten czerwony guzik, zacznie emitować sygnał wysokiej częstotliwości, którego wysokość i natężenie będą stopniowo rosły. Oczywiście nasze uszy nie usłyszą tego sygnału. Ale do każdego ładunku wybuchowego na tym statku jest podłączony odbiornik, który może i będzie to “słyszeć”. Wraz ze zwiększaniem częstotliwości sygnału będą się posuwać do przodu wskazówki w odbiornikach, aż osiągną kres skali. Wtedy przepalą się w nich bezpieczniki i ustanie obieg prądu w zapalnikach. Przerwanie tego prądu uruchamia zapalnik. Czy rozumie pan, co to oznacza?

Larsen patrzył skamieniały na osobnika po drugiej stronie stołu. Jego statek, jego ukochana “Freya” padła ofiarą przemocy – a on nie może nic przeciwko temu zdziałać. Cała załoga siedzi uwięziona w stalowej trumnie, oddzielona tylko warstwą blachy od piekielnego ładunku, który w jednej chwili może ich zmiażdżyć i zalać setkami ton lodowatej wody.

Wyobraźnia podsunęła mu plastyczny obraz piekła, jakie się tu rozegra. Jeśli ładunki wybuchną, w burtach statku przy zbiornikach balastowych powstaną cztery wielkie dziury. Ryczące kaskady wleją się tędy do środka, wypełniając w ciągu paru minut przednie i tylne ładownie. Przez wyrwane wybuchami otwory wewnętrzne woda morska – znacznie cięższa od ropy – wypchnie ją z sąsiednich zbiorników na pokład i dalej do morza. W szybkim tempie sześć zbiorników dziobowych i tyleż rufowych napełni się wodą. Dziesiątki tysięcy ton wody obciążą też wielką halę maszynowni. Dziób i rufa obniżą się o co najmniej dziesięć stóp, ale środek statku nadal będzie się unosił wysoko na fali, dzięki dwóm pustym zbiornikom balastowym. “Freya”, najpiękniejsza z nordyckich bogiń, przegnie się boleśnie do tyłu – i pęknie na pół. Obie połowy opadną szybko na dno – ledwie dwadzieścia pięć stóp niżej – i osiądą tam z pięćdziesięcioma otwartymi na oścież klapami kontrolnymi. Z tych otworów wystrzelą ku powierzchni Morza Północnego słupy tłustej cieczy.

Być może minie nawet cała godzina, zanim statek noszący imię potężnej bogini, osiądzie ostatecznie na morskim dnie – ale będzie to nieodwracalne. Być może na tak płytkich wodach górna część mostka pozostanie nad powierzchnią – ale już nigdy nie pożegluje. Być może miną trzy dni, zanim cała ropa z ładowni statku wydostanie się na powierzchnię – ale w tym czasie żaden nurek nie odważy się opuścić między kolumny rwącej ku górze cieczy, by zamknąć pokrywy kontrolne. A więc i utrata ładunku, tak jak zniszczenie statku, będzie całkowita i nieodwracalna.

Patrzył wciąż w zamaskowaną twarz naprzeciw, ale nie odpowiadał. Narastał w nim gniew, ale twarz pozostawała kamienna.

– Co mam robić? – spytał.

Terrorysta spojrzał na cyfrową tarczę zegara na ścianie. Była szósta czterdzieści pięć.

– Przejdziemy do kabiny radiooperatora – odpowiedział. – I porozmawiamy z Rotterdamem. Albo raczej: pan porozmawia z Rotterdamem.

Dwadzieścia sześć mil na wschód od nich wielkie żółte płomienie, wydobywające się dniem i nocą z kolumn rafineryjnych Europortu zostały wreszcie przyćmione przez wstające słońce. Przez całą noc z mostka “Freyi” widać było te pochodnie na ciemnym niebie nad rafineriami Shella, Chevrona, British Petroleum – a także, daleko za nimi, zimno-błękitną łunę latarni ulicznych Rotterdamu.

Rafinerie i labirynt kanałów Europortu, największego naftowego portu świata, rozciągają się na wielkim obszarze na południe od ujścia Mozy. Na północnym brzegu leży Hook van Holland, z dużą przystanią promową i budynkiem Kontroli Mozy: przysadzistym, jakby przygiętym pod ciężarem wielkich, wirujących wciąż anten radarowych, l kwietnia, o godzinie 6.45 rano, dyżurujący w ośrodku kontroli Bernhard Dijkstra przeciągał się i ziewał. Za kwadrans będzie mógł pojechać do domu na dobrze zapracowane śniadanie. Później, po paru godzinach snu, wsiądzie na motor przed swoim domem w Gravenzande i przyjedzie tu z powrotem – mimo wolnego dnia – by zobaczyć, jak nowy tankowiec, nowy supergigant, będzie wchodził do portu. To będzie ciekawy dzień – pomyślał mimo zmęczenia. Jakby w odpowiedzi na te myśli głośnik nad jego głową nagle ożył:

– Pilot Maas, Pilot Maas, tu “Freya”.

Supertankowiec odezwał się na kanale dwudziestym, z którego przeważnie korzystały statki pozostające jeszcze na otwartym morzu. Dijkstra pochylił się nad konsoletą i przełączył kanał swojego nadajnika.

– “Freya”, tu Pilot Maas. Słucham cię.

– Pilot Maas, tu “Freya”. Mówi kapitan Larsen. Gdzie jest w tej chwili kuter z ekipą cumowniczą dla mnie?

Dijkstra zajrzał do dziennika, leżącego na lewo od konsolety.

– “Freya”, tu Pilot Maas. Wyszli z Hook przeszło godzinę temu. Powinni być u ciebie za dwadzieścia minut.

To, co teraz usłyszał, poderwało go na równe nogi.

– Pilot Maas, tu “Freya”. Połącz się natychmiast z kutrem i powiedz, żeby wracali do portu. Nie możemy wziąć ich na pokład. Odwołaj także start pilotów z Schiphol, powtarzam: odwołaj start pilotów. Nie możemy ich przyjąć. Sytuacja wyjątkowa, powtarzam: sytuacja wyjątkowa.

Dijkstra zakrył mikrofon ręką i wrzasnął na drugiego dyżurnego:

– Magnetofon!

Kiedy szpule magnetofonu zaczęły się obracać, Dijkstra odsunął dłoń od mikrofonu i bardzo wyraźnie powiedział:

– “Freya”, tu Pilot Maas. Zrozumiałem, że nie chcecie przyjąć ekipy cumowniczej. Zrozumiałem, że mam odwołać start pilotów. Proszę o potwierdzenie.

– Pilot Maas, tu “Freya”. Potwierdzam. Potwierdzam.

– “Freya”, podaj szczegóły sytuacji wyjątkowej.

Przez dziesięć sekund głośnik milczał, jakby tam, na morzu, na mostku “Freyi”, toczyły się jakieś konsultacje. Potem w ośrodku kontroli zagrzmiał znowu głos Larsena.

– Pilot Maas, tu “Freya”. Nie mogę na razie podać szczegółów. Mogę tylko powiedzieć, że jeśli będą jakiekolwiek próby zbliżenia się do “Freyi”, zostaną zabici ludzie. Trzymajcie się z daleka. Nie próbujcie sami kontaktować się z “Freya” przez radio. Zgłoszę się ponownie o godzinie dziewiątej zero zero. W ośrodku kontroli ma być obecny dyrektor portu. Wezwijcie go. To wszystko.

Głos zamilkł, rozległ się wyraźny trzask wyłącznika. Dijkstra próbował jeszcze nawiązać kontakt dwa lub trzy razy, ale bez powodzenia. Spojrzał niepewnie na kolegę.

– Co to może znaczyć, u diabła?

Drugi kontroler, Schipper, wzruszył tylko ramionami.

– Nie podoba mi się głos kapitana Larsena – powiedział. – Mam wrażenie, że on jest w niebezpieczeństwie.

– Mówił coś o zabijaniu ludzi – zastanawiał się głośno Dijkstra. – Kto niby ma ich zabić? Czy to bunt na pokładzie? A może ktoś wpadł w szał?

– Zanim to wyjaśnimy, lepiej zróbmy to, czego żądał – poradził Schipper.

– Słusznie. Ty zadzwoń do dyrektora, a ja połączę się z kutrem i z tymi pilotami na Schiphol.