– To fałszywe rachuby.
– Tak sądzi cały Zachód. Ale na Kremlu dobrze wiedzą, że moje rachuby są słuszne.
– I w imię tej… masowej rewolty gotów jest pan umrzeć?
– Jeśli będę musiał… Kocham mój kraj i mój naród bardziej niż własne życie. I na tym polega moja przewaga nad wami. Tu w promieniu stu mil nie znajdzie pan człowieka, który ceniłby coś bardziej niż własne życie.
Jeszcze wczoraj Thor Larsen zgodziłby się może z tym ostatnim zdaniem. Ale w ciągu minionych paru godzin w tym flegmatycznym Norwegu zaszło coś, co i jego samego zaskoczyło. Po raz pierwszy w życiu nienawidził innego człowieka tak bardzo, że gotów był go zabić – i zaryzykować przy tym własne życie. Nie dbam o twoje ukraińskie ideały, panie Swoboda – pomyślał. – Ale nie pozwolę uśmiercić moich ludzi i mojego statku. Nie dopuszczę do tego, choćbym sam miał zginąć.
W Felixstowe w hrabstwie Suffolk angielski oficer ochrony wybrzeża oderwał się od aparatu radiowego, którego dotąd uważnie słuchał, i szybko podszedł do telefonu.
– Połącz mnie z Ministerstwem Środowiska w Londynie – rzucił do operatora w centrali.
– No, to wykręcili numer tym Holendrom – odezwał się jego podwładny, który także słuchał rozmowy między “Freyą” a Kontrolą Mozy.
– To nie jest tylko holenderskie zmartwienie – powiedział oficer. – Popatrz na mapę.
Na ścianie wisiała mapa obejmująca południową część Morza Północnego i wschodni kraniec kanału La Manche. Odległość między ujściem Mozy a brzegami Suffolk nie była wielka. Oficer zaznaczył ołówkiem nocną pozycję “Freyi”. Znajdowała się dokładnie w połowie drogi między dwoma brzegami.
– Chłopie, jeśli to wybuchnie, to i na naszych plażach, od Hull po Southampton, będzie leżała warstwa ropy po kolana.
Po chwili rozmawiał już z urzędnikiem z Londynu, funkcjonariuszem wydziału zajmującego się specjalną walką z zanieczyszczeniami naftowymi. To, co powiedział, sprawiło, że na biurkach wielu urzędników ministerialnych w Londynie wystygła pierwsza poranna herbata.
Van Gelderowi udało się zastać premiera jeszcze w domu, właśnie w chwili gdy ten ruszał w drogę do swego biura. Młody sekretarz Urzędu Premiera nie bardzo kwapił się niepokoić szefa, ale wyczuwalne w głosie dyrektora portu zdenerwowanie przekonało go, że sprawa jest pilna.
– Mówi Jan Grayling – odezwał się premier. W miarę jak słuchał, jego twarz tężała.
– Kim oni są? – zapytał.
– Nie wiemy. Kapitan Larsen przeczytał tylko przygotowane przez nich oświadczenie. Nie pozwolili mu nic dodać ani odpowiadać na nasze pytania.
– Jeśli działał pod przymusem, to może musiał też kłamać? Może te ładunki wybuchowe to tylko blef? – zasugerował Grayling.
– Nie sądzę, panie premierze. Czy chce pan, żebym panu przywiózł tę taśmę?
– Tak, natychmiast i osobiście. Wprost do Urzędu Premiera. Odłożył słuchawkę i pospieszył do samochodu. Jego umysł pracował w pośpiechu. Jeśli groźba była w całości prawdziwa, to ten słoneczny poranek przynosi najbardziej ponury kryzys w całej jego dotychczasowej karierze premiera. Kiedy samochód ruszał, eskortowany przez nieodłączny wóz policyjny, premier obmyślał już kolejność pierwszych niezbędnych posunięć. Natychmiastowe nadzwyczajne posiedzenie Gabinetu – to oczywiste. Potem prasa – na tych nie będzie trzeba długo czekać. Wielu ludzi musiało słyszeć rozmowę między statkiem a służbą brzegową; ktoś na pewno przekaże to prasie jeszcze przed południem.
Potem za pośrednictwem kilku ambasad będzie musiał zawiadomić o sprawie ich rządy. I zarządzić powołanie specjalnego sztabu kryzysowego z udziałem ekspertów. Natychmiast przypomniał sobie parę nazwisk ludzi, którzy skutecznie pełnili tę rolę parę lat temu, podczas molukańskich porwań pociągów. Kiedy samochód zatrzymał się pod budynkiem Urzędu Premiera, Grayling spojrzał na zegarek. Była dziewiąta trzydzieści.
Idea “Sztabu kryzysowego” pojawiła się już wcześniej w myślach – choć nie w słowach – pewnego człowieka w Londynie. Sir Rupert Mossbank, podsekretarz stanu w Ministerstwie Środowiska, natychmiast zatelefonował do sekretarza Gabinetu, Sir Juliana Flannery'ego.
– Trudno na razie powiedzieć coś konkretnego – mówił. – Nie wiemy, co to za ludzie, ilu ich jest, czy groźba jest poważna, czy są w ogóle jakieś bomby na pokładzie. Ale jeśli taka ilość ropy rzeczywiście wypłynie, może być paskudnie.
Sir Julian przez chwilę spoglądał w zamyśleniu na budynek Whitehall, wznoszący się naprzeciw jego okien.
– Dobrze, że tak szybko z tym zadzwoniłeś, Rupert. Myślę, że najlepiej zrobię, jeśli natychmiast powiem o tym premierowi. A ty tymczasem, na wszelki wypadek, zbierz swoich najlepszych ekspertów, i zróbcie notatkę na temat możliwych konsekwencji. Ile tego wycieknie, jaką powierzchnię morza zajmie plama, w którą stronę popłynie, z jaką szybkością, jaki odcinek naszego wybrzeża zanieczyści. Jestem dziwnie pewien, że ona o to zapyta.
– Mam już gotowe te dane, stary!
– To dobrze – ucieszył się Sir Julian. – To doskonale. Dostarcz je jak najszybciej. Myślę, że będzie chciała je znać. Zawsze chce wiedzieć wszystko.
Sir Julian pracował już pod kierownictwem trzech premierów, ale ten był niewątpliwie najbardziej wymagający i najbardziej stanowczy. Nie przypadkiem już od lat krążył dowcip, że rządząca partia pełna jest starych bab obojga płci – na szczęście kieruje nią prawdziwy mężczyzna. Ten mężczyzna nazywał się Joanna Carpenter. Sekretarz Gabinetu był z nią umówiony za kilka minut – pomaszerował więc przez trawnik pod jaskrawym porannym słońcem wprost do domu oznaczonego numerem “10”, krokiem dziarskim, ale bez pośpiechu, jak to było w jego zwyczaju.
Kiedy wszedł do gabinetu, zastał panią premier przy biurku. Pracowała tu już od ósmej. Na podręcznym stoliku stygła kawa w delikatnej białej porcelanie; trzy otwarte czerwone segregatory leżały na podłodze. Sir Julian był pełen podziwu. Ta kobieta przegryzała się przez najtrudniejszą dokumentację z szybkością maszyny. W ciągu dwóch godzin dawała sobie radę z istną górą papierów: jedne akceptowała, inne odrzucała, na jeszcze innych kreśliła swoje uwagi, domagając się dodatkowych wyjaśnień lub zadając całe serie celnych, wnikliwych pytań.
– Dzień dobry pani premier.
– Dzień dobry, Sir Julianie. Piękną dziś mamy pogodę.
– Istotnie, proszę pani. Niestety, przynosi ona również coś niemiłego. Usiadł na wskazanym przez nią fotelu i dokładnie przedstawił to, co zdarzyło się na Morzu Północnym – wszystko, co mu było wiadome. Słuchała go z napiętą uwagą.
– Jeśli to wszystko prawda, to ten statek może spowodować wielką katastrofę ekologiczną – powiedziała.
– Tak, chociaż nie wiemy jeszcze, czy możliwe jest zatopienie tak wielkiej jednostki przy użyciu słabych, jak się zdaje, przemysłowych materiałów wybuchowych. Oczywiście mamy ludzi, którzy potrafią to szybko ocenić.
– Jeśli to prawda – kontynuowała pani premier – to sądzę, że powinniśmy zwołać sztab kryzysowy, który oceni wszelkie możliwe następstwa. A jeśli to blef, to mamy okazję do pożytecznych ćwiczeń praktycznych.
Sir Julian aż uniósł brew ze zdziwienia. Odciągnąć od codziennej pracy dziesięć ministerstw w imię “pożytecznych ćwiczeń praktycznych” – czegoś takiego jeszcze nie słyszał. Ale musiał przyznać, że to ma swój wdzięk.
Przez pół godziny zastanawiali się oboje nad takim doborem ekspertów z różnych dziedzin, by ocena sytuacji wynikłej z tego niebywałego porwania była możliwie kompletna. Tankowiec był ubezpieczony u Lloyda – musiały więc tam być jego szczegółowe plany. Z pewnością znajdzie się w wydziale transportu morskiego British Petroleum dobry ekspert, który obejrzy te plany i precyzyjnie oceni wytrzymałość konstrukcji. Co do oceny ewentualnych zanieczyszczeń – szybko zgodzili się na głównego technologa z laboratorium Warren Springs. Jest to wspólne laboratorium dwu Ministerstw: Przemysłu i Handlu oraz Rolnictwa, Rybołówstwa i Żywności; mieści się w Stevenage, w pobliżu Londynu.
Z Ministerstwa Obrony zostanie powołany doświadczony oficer Królewskich Saperów, który oceni siłę i skuteczność ładunków wybuchowych. Rozmiary możliwej katastrofy ekologicznej na Morzu Północnym oszacują eksperci z Ministerstwa Środowiska. Trinity House, czyli centralny zarząd wszystkich brytyjskich służb informacyjnych, dostarczy danych o kierunkach i prędkości pływów i prądów morskich. Kontakty z obcymi rządami zapewni Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które też będzie miało swojego obserwatora w “sztabie”. O dziesiątej trzydzieści lista wydawała się już kompletna. Sir Julian zbierał się do wyjścia.
– Czy sądzi pan, że rząd holenderski poradzi sobie z tą sprawą? – zatrzymał go głos pani premier.
– Za wcześnie o tym mówić. Na razie terroryści chcą przekazać swoje żądania panu Graylingowi. Ma ich wysłuchać osobiście w południe,! a więc za półtorej godziny. Sądzę, że Haga potrafi się z tym uporać. Alei jeśli nie będzie można spełnić tych żądań albo, jeśli mimo wszystko! dojdzie do eksplozji na statku, będziemy musieli się w to włączyć w trosce! o własne brzegi. Poza tym dysponujemy najlepszymi w Europie środkami l do walki z zanieczyszczeniem naftowym. Możliwe więc, że sąsiedzi znad| Morza Północnego poproszą nas o pomoc.