Выбрать главу

Zadzwonił telefon – do Poklewskiego. Słuchał przez chwilę, potem zakrył mikrofon dłonią, by przekazać wiadomość prezydentowi. Była to odpowiedź na pytanie skierowane godzinę temu do Departamentu Marynarki. Tak, jakaś jednostka US Navy była w pobliżu “Freyi”. USS “Moran” zakończył właśnie kurtuazyjną wizytę w duńskim porcie Esbjerg; i właśnie wracał do swojej eskadry Stałych Sił Morskich Atlantyku – STANFORLANT – patrolującej obecnie wody na zachód od Norwegii. Okręt oddalił się już znacznie od brzegów duńskich; płynął na północny zachód, na spotkanie innych należących do tej eskadry jednostek NATO.

– Niech zawróci – polecił prezydent.

Poklewski przekazał rozkaz naczelnego dowódcy sił zbrojnych USA do Departamentu Marynarki; stąd, poprzez kwaterę główną STANFORLANT, dotarł on szybko do amerykańskiego okrętu. O pierwszej w nocy USS “Moran”, w połowie drogi z Danii na Orkady, położył ostro ster na burtę i całą siłą swoich maszyn pomknął w świetle księżyca na południe, w stronę kanału La Manche. Była to jednostka uzbrojona w pociski sterowane, a choć swoją masą – 8000 ton wyporności – przewyższała brytyjski lekki krążownik “Argyll”, sklasyfikowana była jako niszczyciel, typu “DD”. Prując gładką powierzchnię morza z szybkością niemal trzydziestu węzłów, dotarła o ósmej rano w pobliże “Freyi” i zarzuciła kotwicę pięć mil od tankowca.

Na parkingu przed hotelem “Możajskij”, obok ronda zamykającego Prospekt Kutuzowa, było niewiele samochodów, a niemal wszystkie ciemne i puste – z wyjątkiem dwóch. Siedzący w jednym z nich Munro dostrzegł nagle, jak inny samochód zapalił na chwilę światła i natychmiast je zgasił. Wysiadł ze swojego wozu i poszedł szybko w tamtą stronę. Kiedy znalazł się na fotelu pasażera obok Walentyny, zauważył w jej oczach przestrach.

– Co się stało? Dlaczego dzwoniłeś do mnie do domu? Na pewno odnotowali ten telefon.

Otoczył ją ramieniem i mimo grubego palta, jakie miała na sobie, poczuł, że Walentyna drży.

– Dzwoniłem z budki, a zresztą to nie ja – próbował zażartować. – To tylko jakiś Grigorij przepraszał, że nie przyjdzie na kolacje. Nie będą nic podejrzewać.

– O drugiej w nocy nikt nie dzwoni w takiej sprawie – ucięła. – A w dodatku rejonowy widział, jak wyjeżdżałam. Na pewno doniesie.

– Wybacz mi, kochanie… widzisz…

Szybko opowiedział jej o wizycie ambasadora Kirowa u Matthewsa; o tym, jak to trafiło do Londynu, a dalej do niego; jak wreszcie zażądali, by spróbował dowiedzieć się, dlaczego Kreml tak twardo stawia sprawę Miszkina i Łazariewa.

– Nie wiem – odparła krótko. – I nic nie przychodzi mi do głowy. Może dlatego, że zamordowali kapitana Rudenkę? Ten człowiek miał żonę i dzieci…

– Daj spokój, Wału, przecież wiemy, o czym się przez te dziesięć miesięcy mówiło w Biurze. Traktat Dubliński to dla was sprawa życia i śmierci. Czy Rudin ryzykowałby jego utratę dla zemsty na dwóch ludziach?

– Na razie jeszcze go nie zerwał… Może chce tylko narazić Zachód na koszty. Nawet jeśli statek wyleci w powietrze, poradzicie sobie. Tyle że będzie to kosztowało. Ale Zachód na to stać, Zachód jest bogaty…

– Jak możesz, Walentyno? Na tym statku jest dwudziestu dziewięciu marynarzy. Oni też mają żony i dzieci. Życie tych ludzi za przetrzymanie w więzieniu dwóch… Nie, musi być jakiś inny, znacznie ważniejszy powód.

– Nie wiem – powtórzyła. – Nie wspominali o tym na zebraniach Biura. Przecież wiesz.

Munro wpatrywał się bezradnie w przednią szybę. Na przekór wszystkiemu gdzieś w głębi duszy żywił nadzieję, że ona zna odpowiedź na pytanie Waszyngtonu, że może podsłuchała coś na korytarzach Komitetu Centralnego. Teraz zostawało już tylko jedno: zapytać ją o to…

Zapytał – a ona patrzyła na niego szeroko rozwartymi oczami, w których prawie nie było łez.

– Przecież obiecali – wyszeptała. – Obiecali, że za dwa tygodnie zabiorą nas, mnie i Saszę, z Rumunii…

– I złamali słowo – przyznał. – Domagają się jeszcze tej jednej przysługi.

Oparła czoło na dłoniach zaciśniętych na kierownicy.

– Złapią mnie… Bardzo się boję…

– Nie złapią – próbował ją pocieszyć. – KGB działa znacznie wolniej, niż się ludziom zdaje, tym wolniej, im wyżej jest podejrzany. A gdybyś zdobyła tę informację dla prezydenta Matthewsa, myślę, że nasi ludzie mogliby zabrać ciebie i Saszę już za parę dni, nie za dwa tygodnie. Dlatego błagam, Walentyno, spróbuj. To nasza jedyna szansa, żeby być razem.

Teraz z kolei ona długo wpatrywała się w ciemność za szybą.

– Było dziś wieczór zebranie Biura Politycznego – powiedziała nagle. – Nie znam jeszcze treści. To nadzwyczajne zebranie, poza zwykłym harmonogramem. Przepisywanie protokołu zacznie się jutro… to znaczy dzisiaj, o dziesiątej rano. Cały personel musiał zrezygnować z sobotnich wyjazdów, żeby przygotować to na poniedziałek. Nie wiem, może mówili właśnie o tym.

– Czy możesz tam wejść, przejrzeć notatki, posłuchać taśm?

– W środku nocy? Co ja im powiem? Że po co przyszłam?

– Och, cokolwiek. Powiedz na przykład, że chcesz wcześniej zacząć i wcześniej skończyć, żeby móc wyjechać poza miasto.

– Spróbuję – odpowiedziała po długim namyśle. – Spróbuję. Ale zrobię to tylko dla ciebie, nie dla tych oszustów z Londynu.

– Ja… znam trochę tych z Londynu, nie są aż tak źli – próbował nieśmiało bronić swoich szefów Munro i z przekonaniem dodał: – Na pewno zabiorą ciebie i Saszę, jeśli jeszcze ten jeden raz im pomożesz. To już ostatnie ryzyko, naprawdę ostatnie.

Zdawało się, że go nie słyszy. Nagle jakby zapomniała o swoim lęku przed KGB, o niebezpieczeństwie, na jakie się naraża, o strasznych konsekwencjach wpadki. Kiedy się znowu odezwała, w jej głosie nie było już drżenia.

– Znasz magazyn “Dietskij Mir”?… Stoisko z gumowymi zabawkami, o dziesiątej rano.

Stał na czarnym asfalcie i patrzył, jak oddalają się tylne światła jej samochodu. A więc zrobił to. Rozkazali mu, a on to wykonał. Cóż, status dyplomaty chronił go przecież przed Łubianką. W najgorszym razie Dymitr Ryków wezwie brytyjskiego ambasadora na dywanik, wyrazi “stanowczy protest” i uzna Adama Munro za persona non grata. Ale Walentyna? Walentyna jedzie teraz prosto do tajnych archiwów i nie chroni jej nawet zwykły pretekst normalnej obecności w swoim miejscu pracy. Spojrzał na zegarek: jeszcze siedem godzin. Siedem godzin ściskających żołądek i szarpiących do bólu nerwy.

Podobnie jak Munro, starszy wachmistrz Ludwig Jahn z udręką wpatrywał się tej nocy w czerwone światła odjeżdżającego samochodu. Przez otwartą bramę więzienia Tegel patrzył, jak opancerzona karetka więzienna unosi Miszkina i Łazariewa i znika za najbliższym zakrętem. Ale w odróżnieniu od Munro, Jahn nie będzie już na nic w napięciu czekał, nie będzie nerwowo liczył godzin i minut. Dla niego czekanie się skończyło.

Poszedł wolno do swego pokoju na pierwszym piętrze i starannie zamknął drzwi. Przez chwilę stał przy otwartym oknie, potem zamachnął się i cisnął daleko w ciemność rurkę z cyjankiem. Był tęgi, nieruchawy – łatwo uwierzą w zawał serca, jeśli tylko nie będzie żadnych śladów.

Wychylił się mocno przez okno. Myślał o swoich bratankach za murem berlińskim, przypomniał sobie ich roześmiane twarze, kiedy wujaszek Ludo przyniósł – Boże, to ledwie trzy miesiące temu! – podarki świąteczne. Zamknął oczy, podniósł do twarzy drugi pistolet gazowy i nacisnął spust.

Ból uderzył w jego płuca ciężkim młotem. Mordercza rurka, wypuszczona ze słabnącej dłoni, spadła na ulicę z cichym brzękiem. Jahn osunął się, uderzył brodą o parapet i runął na plecy na podłogę pokoju. Kiedy znajdą go koledzy, pomyślą, że otworzył okno, gdy poczuł pierwszy atak bólu. Tylko pułkownik Kukuszkin będzie znał prawdę; ale to nie będzie już miało żadnego znaczenia.

Wybiła północ. Granie kurantów przytłumił hałas przejeżdżającej ciężarówki. Ciężkie koła zmiażdżyły leżącą w rynsztoku niewielką czarną rurkę.

Afera “Freyi” miała już swoją pierwszą śmiertelną ofiarę.

15.

Od północy do 8.00

Nadzwyczajne posiedzenie niemieckiego Gabinetu wznowiono w budynku Kancelarii o pierwszej w nocy. Kiedy Dietrich Busch zrelacjonował swoją niedawną rozmowę z Waszyngtonem, nastroje ministrów wahały się od desperacji po napastliwość.

– No dobrze – zawołał minister obrony – ale dlaczego on, u diabła, nie chce podać powodów? Czyżby nam nie ufał?

– Twierdzi, że ma powody najwyższej wagi, ale nie może ich ujawnić przez telefon, nawet gorącą linią – odparł kanclerz. – Mamy dwie możliwości: albo mu uwierzyć, albo nazwać go kłamcą. Na razie brak jest dostatecznych powodów, by wybrać to drugie.

– Czy on w ogóle wie, co zrobią terroryści, jeśli nie wypuścimy do rana Miszkina i Łazariewa? – spytał ktoś inny.