Выбрать главу

Olsen zanotował plan rozrzutu według instrukcji dowódcy. Manning uniósł wzrok ponad reling. Pięć mil od nich stała “Freya”, mierząc teraz dziobem dokładnie w kierunku,.Morana”. Pociski wystrzelone według podyktowanego przed chwilą planu będą trafiać w pokład “Freyi” od dziobu aż po podstawę nadbudówki, w jednej prostej linii. Przeciwpancerne rozedrą stalowy pokład i środkowe zbiorniki, jak skalpel chirurga rozcina skórę; zapalające wpadną przez to rozcięcie do zbiorników; kruszące rozerwą ściany między zbiornikami i przeniosą pożar do wszystkich ładowni.

– Zanotowałem, sir. Punkt zerowy dla pierwszego pocisku?

– Pokład “Freyi”, dziesięć metrów od dziobu.

Pisak Olsena zatrzymał się nad papierem. Oficer przyjrzał się temu, co już zapisał, potem podniósł wzrok na majaczącą w oddali “Freyę”.

– Komandorze – wycedził przez zęby – jeśli pan to zrobi, ten statek nie zatonie ani nie spali się, ani nie rozpadnie. On po prostu wyparuje!

– To jest rozkaz, panie Olsen – powiedział twardo Manning. Stojący obok pół Szwed, pół Amerykanin był blady jak ściana.

– Na litość boską, komandorze, tam jest dwudziestu dziewięciu niewinnych marynarzy…

– Znam fakty, panie Olsen. Przygotuje pan to działo, czy odmawia pan wykonania rozkazu?

Oficer artylerzysta wyprężył się na baczność.

– Załaduję i zaprogramuję działo, komandorze Manning, ale nie odpalę go. Jeśli trzeba będzie nacisnąć spust, zrobi pan to sam.

Zasalutował regulaminowo i zszedł pod pokład, na posterunek dowodzenia artyleryjskiego.

Nie będę cię do niczego zmuszał – pomyślał Manning. – Nacisnę ten guzik, jeśli sam prezydent wyda mi taki rozkaz. A potem podam się do dymisji.

Godzinę później przyleciał helikopter z “Argylla” i wysadził na pokładzie “Morana” oficera Marynarki Królewskiej. Zażądał on rozmowy sam na sam z komandorem Manningiem, zaprowadzono go więc do kabiny dowódcy.

– Pozdrowienia od komandora Prestona, sir – powiedział posłaniec i wręczył Manningowi list. Kiedy Amerykanin przeczytał go do końca, wyglądał jak człowiek cudownie uratowany spod szubienicy. List zawierał wiadomość, że Brytyjczycy wyślą o dziesiątej wieczorem oddział uzbrojonych płetwonurków; do tego czasu wszystkie zainteresowane rządy zobowiązały się nie podejmować żadnych samodzielnych akcji.

W czasie gdy dwaj oficerowie alianckich flot rozmawiali na pokładzie USS “Moran”, samolot wiozący Adama Munro na zachód był już nad granicą radziecko-polską. Ze sklepu na placu Dzierżyńskiego Munro poszedł do najbliższej budki telefonicznej i zadzwonił do szefa kancelarii swojej ambasady. Posługując się umówionym kodem oświadczył dyplomacie, że ma już to, co chcieliby wiedzieć jego przełożeni w Londynie, ale do ambasady nie przyjedzie. Zamiast tego rusza od razu na lotnisko, aby zdążyć jeszcze na południowy samolot. Zanim szef kancelarii zawiadomił o tym Ministerstwo Spraw Zagranicznych, zanim ministerstwo przekazało tę wiadomość do SIS, zanim ci zdążyli wysłać odpowiedź, w której domagali się, aby Munro przetelegrafował swoje nowiny – on był już na pokładzie samolotu.

– Co on wyprawia, do diabła? – z tym pytaniem do Barry'ego

Ferndale'a zwrócił się Sir Nigel Irvine, kiedy dowiedział się, że jego' sokół leci do kraju.

– Nie mam pojęcia – wyznał szczerze kierownik sekcji radzieckiej. – Może “Słowik” wpadł, a on chce wrócić jak najszybciej, zanim wybuchnie skandal dyplomatyczny. Czy mam po niego wyjechać?

– O której przylatuje?

– O pierwszej czterdzieści pięć. Myślę, że powinienem się po niego wybrać. On chyba ma już tę odpowiedź dla prezydenta Matthewsa. A ja, szczerze mówiąc, jestem cholernie ciekaw, co za diabeł w tym siedzi.

– Ja też – przyznał się Sir Nigel. – Weź samochód z szyfrującym telefonem i o wszystkim informuj mnie osobiście.

Na kwadrans przed południem Drake wysłał jednego ze swoich ludzi, by znów sprowadził operatora pomp do ośrodka kontroli ładunku na pokładzie “A”. Zostawiwszy kapitana Larsena pod strażą innego terrorysty, sam zszedł także do ośrodka; tam wyjął z kieszeni bezpieczniki i umieścił je na swoich miejscach. System pomp “Freyi” na nowo ożył.

– Co trzeba zrobić, żeby wypompować ładunek? – spytał sprowadzonego marynarza. – Tylko pamiętaj, że twój kapitan wciąż siedzi tam na górze z lufą przy nosie. Nie pożyje długo, jak będziesz robił kawały.

– Cały system pomp kończy się w jednym miejscu, w tak zwanym kolektorze – odpowiedział bez sprzeciwów operator. – Do tego kolektora podłącza się węże z instalacji brzegowej. Potem otwiera się główne zawory w kolektorze i włącza pompy.

– Jaka jest szybkość rozładunku?

– Dwadzieścia tysięcy ton na godzinę. Żeby zachować równowagę statku, wypompowuje się jednocześnie kilka zbiorników, w różnych punktach kadłuba.

Drake wiedział, że “Freya” stoi teraz na fali przypływu; woda wokół niej dryfowała wolno, nie więcej niż milę na godzinę, na północny wschód, w stronę Wysp Fryzyjskich.

– Otwórz zawór tego zbiornika – wskazał na lewą stronę statku, na śródokręciu. Pompiarz wahał się przez chwilę, potem usłuchał.

– Dobrze – pochwalił Drake. – A teraz, jak dam ci znak, włączysz pompy i opróżnisz ten zbiornik.

– Do morza? – marynarz nie wierzył własnym uszom.

– Tak, do morza – potwierdził Drake ze złością. – Kanclerz Busch dowie się nareszcie, co to znaczy presja międzynarodowej opinii publicznej.

W sobotę, 2 kwietnia, kiedy wskazówki zegarów zbliżały się do dwunastej, cała Europa wstrzymała oddech. Wszyscy byli przekonani, że terroryści zgładzili już – w odwecie za naruszenie przestrzeni powietrznej nad statkiem – jednego marynarza. Teraz, z wybiciem dwunastej, mieli zabić następnego albo wylać tysiące ton ropy do morza.

Nimrod, który o północy zastąpił maszynę majora Lathama, też musiał już – niespełna godzinę temu – opuścić służbę. Kończyło mu się paliwo. Na posterunku był więc znowu Latham; kamery jego samolotu spokojnym terkotem odmierzały biegnący czas.

Major nie wiedział nawet, że w tej chwili wiele mil nad nim przesuwa się szpiegowski satelita Kondor; poprzez sieć podobnych aparatów krążących wokół globu wysyłał on do Waszyngtonu nieprzerwany potok obrazów. W Owalnym Gabinecie zmęczony prezydent USA wpatrywał się w ekran telewizyjny. Spod dolnej ramki obrazu powoli wysunęła się “Freya”, jakby ukryty pod monitorem diabeł groził prezydentowi palcem.

W Londynie wiele ważnych osobistości zebrało się w sali konferencyjnej Urzędu Premiera przed dużym ekranem, na którym widać było to, co widział Nimrod. Już za pięć dwunasta kamery samolotu przeszły na pracę ciągłą; obraz przesyłany był non stop do systemu Datalink na “Argyllu”, a stąd do Whitehall.

Na pokładach “Montcalma”, “Bredy”, “Brunnera”, “Argylla” i “Morana” marynarze z pięciu krajów co chwila podnosili lornetki do oczu. Ich oficerowie wspinali się najwyżej jak mogli, by więcej widzieć przez swoje teleskopy.

Na fali międzynarodowej rozgłośni radiowej BBC odezwał się Big Ben. I wtedy w podziemiach Urzędu Premiera, tylko dwieście jardów od słynnego zegara, ktoś wykrzyknął: “Boże, oni leją ropę!” W tej samej chwili, trzy tysiące mil stąd, dostrzegli to czterej Amerykanie w Owalnym Gabinecie.

Z boku “Freyi”, ze środka lewej burty, wytryskała kolumna lepkiej, rdzawoczerwonej cieczy. Była gruba jak tors mężczyzny. Pchana siłą potężnych pomp “Freyi”, ropa przewalała się nad relingiem i trzydziestostopową kaskadą spadała w morze. Zaledwie paru sekund było trzeba, by szmaragdowa toń wokół statku zmieniła kolor i zmętniała. Powracając wielkimi bąblami z głębiny na powierzchnię, ropa rozlewała się w coraz większą plamę; przypływ rozciągał ją coraz bardziej ku północnemu wschodowi.

Po sześćdziesięciu minutach pompowanie wody ustało; zawartość jednego zbiornika znalazła się za burtą. Wielka plama na morzu przybrała kształt jaja, którego węższy koniec wciąż jeszcze trzymał się kadłuba “Freyi”. W końcu jednak cała plama oderwała się od statku i podryfowała wolno ku Wyspom Fryzyjskim. Morze wciąż było spokojne, toteż plama nie dzieliła się na części, coraz bardziej jednak się rozciągała. O drugiej, w godzinę zaledwie po opróżnieniu zbiornika, miała już dziesięć mil długości i siedem mil szerokości w najszerszym miejscu.

Kolejny Kondor minął miejsce katastrofy; w Waszyngtonie plama zniknęła z ekranu. Poklewski wyłączył monitor.

– A to tylko pięćdziesiąta część całego ładunku – powiedział. – Europejczycy wpadną chyba w szał.

Zadzwonił telefon. Benson podniósł słuchawkę. Kiedy ją odkładał, jego twarz zdradzała ożywienie.

– W Langley dostali właśnie wiadomość z Londynu – powiedział, zwracając się do prezydenta. – Ich człowiek w Moskwie sygnalizował, że ma odpowiedź na nasze pytanie. Twierdzi, że wie, dlaczego Rudin grozi zerwaniem Traktatu Dublińskiego, w razie gdyby Miszkin i Łazariew wyszli na wolność. Teraz leci z tą wiadomością osobiście do -Londynu. Wyląduje za godzinę.