Выбрать главу

Matthews wzruszył ramionami.

– Właściwie to już nie ma znaczenia, skoro za kilka godzin major Fallon wyruszy ze swoimi nurkami. Choć oczywiście dobrze jest wiedzieć.

– On przekaże to natychmiast Sir Nigelowi, a ten zawiadomi panią Carpenter. Może poprosi ją pan, żeby skorzystała z gorącej linii, jak tylko wiadomość dotrze do niej? – zasugerował Benson.

– Rzeczywiście tak zrobię.

Powiedział to o ósmej rano; w Europie minęła właśnie pierwsza. Andrew Drake, który niemal przez całą ostatnią godzinę pogrążony był w myślach, postanowił jeszcze raz porozmawiać z brzegiem.

Już dwadzieścia minut później kapitan Larsen wzywał przez radio Kontrolę Mozy i prosił o połączenie z Janem Graylingiem, premierem Holandii. Nie czekał długo: Holendrzy już wcześniej przewidzieli, że terrorysta będzie chciał wznowić negocjacje z ich premierem, i byli na to przygotowani.

– Słucham pana, kapitanie Larsen, mówi Jan Grayling – Holender rozmawiał z Norwegiem po angielsku.

– Panie premierze, widział pan zapewne, jak wypompowano dwadzieścia tysięcy ton ropy z mojego statku? – spytał Larsen. Lufa pistoletu niemal dotykała jego ucha.

– Tak, to straszne – stwierdził Grayling.

– Dowódca partyzantów proponuje konferencję.

Echo ostatnich słów kapitana dość długo kołatało się w głowie premiera. Grayling popatrzył niepewnie na dwóch członków rządu, którzy towarzyszyli mu w tej rozmowie.

– Rozumiem – powiedział, chociaż niczego jeszcze nie rozumiał. Chciał po prostu zyskać na czasie. – Jaka to ma być konferencja?

– Bezpośrednie, osobiste spotkanie przedstawicieli krajów nadmorskich i innych zainteresowanych stron – odczytywał Larsen z położonej przed nim kartki.

Grayling zakrył dłonią mikrofon.

– Ten drań chce rozmawiać! – oznajmił podekscytowany. Potem, znów do telefonu, oświadczył: – W imieniu rządu holenderskiego zgadzam się być gospodarzem takiej konferencji. Proszę zawiadomić o tym dowódcę partyzantów.

Na mostku “Freyi” Andrij Dracz pokręcił przecząco głową. Teraz z kolei on zakrył dłonią mikrofon. Przez chwilę naradzał się z Larsenem.

– Nie na lądzie – odezwał się w końcu głos Larsena w telefonie. – Tutaj, na morzu. Jak się nazywa ten brytyjski krążownik?

– “Argyll”.

– Oni mają helikopter – mówił Larsen pod dyktando Drake'a. – Konferencja odbędzie się na “Argyllu”. O trzeciej po południu. Weźmie w niej udział pan, ambasador niemiecki i dowódcy pięciu okrętów NATO. Nikt więcej.

– Zrozumiałem. Czy dowódca partyzantów przybędzie osobiście? Pytam, bo muszę przekonsultować z Brytyjczykami gwarancje bezpieczeństwa.

Przez chwilę nie było odpowiedzi.

– Nie – odezwał się w końcu głos kapitana Larsena. – On wyśle swojego przedstawiciela. Za pięć trzecia helikopter z “Argylla” będzie mógł się zatrzymać nad lądowiskiem “Freyi”, powtarzam: nad lądowiskiem. Żadnych żołnierzy ani komandosów na pokładzie, tylko pilot o operator windy, obaj bez broni. Akcja będzie obserwowana z mostka. I żadnych kamer. Helikopter zatrzyma się dwadzieścia stóp nad pokładem. Operator spuści na linie uprzęż i zabierze naszego negocjatora na pokład “Argylla”. Czy to jasne?

– Najzupełniej – odparł Grayling. – A czy mogę wiedzieć, kto będzie tym negocjatorem?

– Proszę chwilę zaczekać – mikrofon na “Freyi” wyłączył się. Larsen skierował wzrok na Drake'a.

– No, panie Swoboda, jeśli nie poleci pan sam, to kogo pan wyśle? Drake uśmiechnął się przelotnie.

– Pana – powiedział. – Myślę, że pan najlepiej potrafi ich przekonać, że nie żartuję, ani z załogą, ani z ładunkiem. I że moja cierpliwość ma granice.

W słuchawce telefonu premiera Graylinga znów odezwał się głos Larsena:

– Poinformowano mnie, że to ja będę negocjatorem.

Na tym rozmowa się skończyła. Grayling spojrzał na zegarek.

– Pierwsza czterdzieści pięć – stwierdził. – Mamy siedemdziesiąt pięć minut. Wyślijcie po Konrada Yossa śmigłowiec, niech ląduje jak najbliżej jego ambasady. Teraz proszę mnie połączyć bezpośrednio z panią Carpenter.

– Tak jest, panie premierze – odpowiedział jego osobisty sekretarz i dodał: – Pan Harry Wennerstrom chciałby z panem mówić, jest na linii.

Staremu milionerowi już w nocy dostarczono do apartamentu na dach “Hiltona” precyzyjną krótkofalówkę. Od wielu godzin włączona była na stałe na kanale dwudziestym.

– Z pewnością poleci pan na “Argylla” śmigłowcem – stwierdził Wennerstrom bez żadnych wstępów. – Będę wdzięczny, jeśli zabierze pan ze sobą panią Lizę Larsen.

– Ale… nie wiem… – zaczął Grayling.

– Zlitujże się, człowieku! – huknął Szwed. – Przecież ci bandyci nigdy się o tym nie dowiedzą. A jeśli sprawy nie pójdą dobrze, to jest to dla niej może ostatnia okazja, żeby widzieć go żywego.

– Dobrze, niech przyjedzie tutaj najdalej za czterdzieści minut. Startujemy o wpół do trzeciej.

Rozmowę na kanale dwudziestym słyszały oczywiście wszystkie sieci wywiadowcze i większość agencji prasowych. Teraz rozdzwoniły się telefony między Rotterdamem i dziewięcioma stolicami europejskimi. Dalekopis w Białym Domu nerwowo wystukiwał pilną wiadomość z Agencji Bezpieczeństwa Narodowego dla prezydenta Matthewsa. Przez trawnik na tyłach Whitehall pędził jak strzała w stronę rezydencji premiera goniec z depeszą do pani Carpenter. Izraelski ambasador w Bonn, w imieniu swojego premiera, nalegał na kanclerza Buscha, by w trakcie konferencji na “Argyllu” koniecznie dowiedzieć się, czy terroryści są, czy też nie są Żydami; szef rządu niemieckiego obiecał to załatwić.

Gazety, programy radiowe i telewizyjne miały już nowe, sensacyjne tytuły do swoich popołudniowych wydań i emisji. Do ministerstw marynarki pięciu krajów NATO coraz gwałtowniej dobijali się amatorzy szybkiego raportu z negocjacji – jeśli w ogóle do nich dojdzie.

Dokładnie w chwili, kiedy Jan Grayling odkładał słuchawkę po rozmowie i “Freyą”, samolot pasażerski wiozący Adama Munro z Moskwy dotknął kołami pasa startowego nr l na londyńskim lotnisku Heathrow.

Dzięki przepustce funkcjonariusza Ministerstwa Spraw Zagranicznych Barry Ferndale mógł podjechać samochodem aż pod schodki samolotu. Kiedy pojawił się na nich Munro, Barry wskazał mu miejsce obok siebie, na tylnym siedzeniu. Samochód, którym tu przyjechał, był wyposażony znacznie lepiej niż większość wozów Firmy. Dźwiękoszczelna szyba oddzielała tylną część kabiny od kierowcy, a szyfrujący telefon pozwalał połączyć się w każdej chwili z kwaterą główną. Kiedy samochód wpadł do tunelu łączącego lotnisko z autostradą M4, Ferndale przerwał milczenie.

– Ciężka podróż, nie? – Raczej nie dotyczyło to podróży samolotem.

– Koszmarna – wykrztusił Munro. – Myślę, że “Słowik” wpadł. A na pewno śledzą go. Może już go mają.

Ferndale westchnął ze współczuciem.

– Taki nasz cholerny los. Straszne jest stracić agenta. Ja też straciłem paru, przecież wiesz. Jeden zginął w bardzo niemiłych okolicznościach. Ale to jest nasz zawód, Adam. Jesteśmy tylko cząstką tego, co Kipling nazywał Wielką Grą.

– Tylko że to nie jest żadna gra – warknął Adam. – A to, co KGB zrobi ze “Słowikiem”, to nie zabawa.

– Na pewno nie. Przepraszam cię, Adam. Nie powinienem był tego mówić.

Samochód stopniowo włączał się w rzekę pojazdów na M4. Ferndale przez chwilę milczał wyczekująco, w końcu jednak nie wytrzymał.

– Ale podobno masz odpowiedź na nasze pytanie?

– Nasze? Chciałeś chyba powiedzieć: pytanie pani Carpenter? Tak, mam odpowiedź.

– No więc?

– To ona pytała – rzekł zimno Munro – i ona dostanie odpowiedź. Mam nadzieję, że będzie zadowolona. Ta odpowiedź kosztowała jedno życie ludzkie.

– To może nie najlepszy pomysł, stary. Nie można tak po prostu pójść sobie do premiera. Nawet Mistrz musi być najpierw umówiony.

– To poproś go, żeby mnie umówił – Munro ruchem głowy wskazał na telefon.

– Widzę, że nie mam innego wyjścia – mruknął Ferndale z rezygnacją. To smutne – pomyślał – patrzeć, jak taki zdolny facet w jednej chwili rujnuje sobie karierę. Ale Adam był najwyraźniej u kresu wytrzymałości nerwowej. Barry nie miał zamiaru go drażnić. Mistrz kazał mu przecież tylko pozostawać w kontakcie. I tyle tylko mógł Ferndale zrobić.

Dziesięć minut później Joan Carpenter słuchała uważnie głosu Sir Nigela Irvene'a w szyfrującym telefonie.

– Chce mi osobiście przekazać odpowiedź? – zdziwiła się. – To chyba trochę niezwykłe?

– Nawet bardzo niezwykłe, madame. Prawdę mówiąc, jeszcze nie słyszałem czegoś takiego. Obawiam się, że pan Munro będzie się musiał rozstać z Firmą. Rzecz w tym, że jeśli nie oddam go w ręce naszych speców od przesłuchań, to właściwie nie potrafię go skłonić, żeby powiedział to mnie. Widzi pani, on stracił przy tej robocie agenta, z którym, jak sądzę, osobiście się zaprzyjaźnił w ciągu ostatnich miesięcy. Teraz jest bliski załamania.