Jednak na myśl o tym, że ona za chwilę pojawi się w tych drzwiach, serce zaczęło mu jeszcze gwał¬towniej łomotać w piersi. Aby zająć czymś ręce, wygładził klapy granatowego fraka, poprawił fular i mankiety śnieżnobiałej koszuli.
A może ona wcale nie przyjedzie?
Ogarnęło go jeszcze większe napięcie, a kiedy ukazała się w drzwiach, zamiast poczuć się nieswo¬jo, tak jak oczekiwał, poczuł nagłą ulgę. Niepoko¬iła go ta dziwna mieszanka emocji, jakie wzbudza¬ła w nim Aleksa, złościło go, że przez chwilę był znowu tym samym zagubionym małym chłopcem. Może dlatego wyprostował się, przybrał bezbarw¬ny wyraz twarzy, zastępując niepewność nonszalancją -.
– Dzień dobry, moja kochana. – Uśmiechnął się, podchodząc do zdenerwowanej Aleksy, która za¬trzymała się tuż za drzwiami. – Jak zwykle wyglą¬dasz cudownie. – To była prawda. Chociaż miała blade policzki, a jej jasnobłękitna suknia była trochę zbyt surowa, jeszcze nigdy dotąd Aleksa nie wydawała mu się tak piękna.
– Dziękuję – powiedziała sztywno.
Robi się późno. Myślałem, że zmieniłaś zdanie.
Uśmiechnęła się do niego boleśnie.
– Niby dlaczego miałabym zmienić zdanie?
Uniósł kąciki ust.
Rzeczywiście, dlaczego. – Odwrócił się do wi¬kariusza. – Może już zaczniemy? Przed nami dale¬ka droga, jeśli mamy dotrzeć do zamku w dwa dni. W pobliżu stała żona pastora, a obok niej po¬stawny wicehrabia ze swoją piękną małżonką Po¬za nimi w kaplicy nie było nikogo.
Do zamku? – powtórzyła stojąca za jego pleca¬mi Aleksa. Jeszcze bardziej przybladła. – Chyba nie chcesz przez to powiedzieć, że dziś wyruszamy na wybrzeże?
– Wydawało mi się, że postawiłem tę sprawę jasno. Mam pewne obowiązki, które zaniedbywałem już zbyt długo. Wyruszymy, gdy tylko wikary wypo¬wie swoje formułki.
Ale… myślałam, że przynajmniej na dzień albo dwa wrócimy do Stoneleigh. Moje kufry nie są spakowane.
Spojrzał w jej zielone jak liście oczy i zobaczył w nich desperację. Czyżby aż tak bardzo go niena¬widziła? Złościła go ta myśl, zabijała w nim wszel¬kie możliwe współczucie. – Twoja szwagierka mo¬że spakować torbę i wysłać ją do zajazdu, w którym się zatrzymamy.
– Ale…
Niebawem nastąpi noc poślubna, Alekso. Możesz być tego pewna. A czy to będzie dzisiaj, czy też pod koniec tygodnia, nie robi mi najmniejszej różnicy.
Odwróciła oczy, lecz on zdążył zauważyć lśnie¬nie wzbierających w nich łez. Coś ścisnęło go w żo¬łądku.
– Załatwmy to wreszcie – burknął, lecz gdy chwycił jej dłoń, przytrzymał ją delikatnie i położył lekko na swoim ramieniu.
Aleksa czuła się wewnętrznie rozdarta. Hrabia wydawał się rozzłoszczony, podczas gdy powinien okazywać zadowolenie 'i satysfakcję. W końcu przecież wygrał tę grę, czyż nie? Niebawem będzie zarządzał jej majątkiem, a ona będzie musiała dzielić z nim łoże.
Nigdy nie będzie w stanie go zrozumieć, poznać, co on naprawdę czuje. Zastanawiała się, co on so¬bie teraz myśli. I jak ją potraktuje dzisiejszej nocy.
Obawy obciążały ją jak ogromny kamień, gdy szła do ołtarza i czekała, aż wikariusz wypowie sa¬kramentalne słowa, które uczynią ich małżonkami. Nisko sklepione pomieszczenie zdawało się blak¬nąć, przybierać szaroniebieską barwę. Suknia była niewygodnie obcisła, jakby swoim ciężarem ciągnꬳa Aleksę ku ziemi.
Kątem oka widziała ponurą minę Rayne'a, wi¬działa, jak Jocelyn próbtlje uśmiechnąć się przez łzy. Za plecami wikarego migotały płomienie świec, jedna' z nich rozja'rzyła się na moment, pod¬sycona woskiem, lecz po chwili zgasła z cichym trzaskiem.
Zebrawszy wszystkie pozostałe siły, Aleksa ła¬miącym się głosem powtórzyła słowa przysięgi małżeńskiej,. po czym wysłuchała, jak hrabia po¬wtórzył je niespodziewanie dźwięcznie i czysto.
Gdy skończyli, uniósł krótki tiulowy welon, zakrywający jej kasztanowe włosy, wziął ją w ramiona i pocałował.
Jeśli oczekiwała zimnej rezerwy, to napotkała palący żar. Oszałamiający, władczy pocałunek, po którym ugięły się pod nią kolana, a policzki spłonęły rumieńcem wstydu. Chciała go spoliczko¬wać, zmieść uśmiech z tej przystojnej twarzy, chciała odwrócić się i wybiec z kościoła. Chciała, żeby pocałował ją jeszcze raz.
Rysy jego twarzy nieco stwardniały. Znowu za¬stanawiała się, jakież myśli chodzą mu teraz po głowie.
– Przyjmij nasze szczere najlepsze życzenia, Alekso – powiedziała Jo, ściskając ją serdecznie, ocierając łzy i uśmiechając się radośnie. Wiecz¬na optymistka.
– Tak – odezwał się Rayne – wiesz, że oboje życzymy ci jak najlepiej.
Aleksa zmusiła się do uśmiechu.
– Dziękuję wam. – Wikariusz z żoną również zło¬żyli swoje gratulacje. Podpisali stosowne dokumen¬ty i już niebawem zaczęli zbierać się do wyjścia.
– Zobaczymy się w domu – powiedział Rayne, obejmując żonę ramieniem w talii.
Aleksa uniosła wzrok na hrabiego.
– Obawiam się, że… lord Falon pragnie wyje¬chać.
– Co takiego? – zagrzmiał Rayne.
– Ależ nie możecie! – wykrzyknęła Jo. – Zaplanowaliśmy małą uroczystość. Przyjedzie lady Jane i książę, i kilkoro najbliższych przyjaciół Aleksy. – Spojrzała błagalnie na Damiena. – Bardzo pana proszę, lordzie Falon. Kobieta wychodzi za mąż tylko raz w życiu.
Hrabia odchrząknął. Aleksa oczekiwała odpo¬wiedzi odmownej.
– I tak musimy gdzieś zjeść. O ile wyruszymy dziś po południu, nie widzę problemu, żeby trochę zo¬stać.
Aleksa wpatrywała się w jego oblicze, lecz pozo¬stawało ono nieprzeniknione.
Jocelyn rozpromieniła się, wyraźnie przekona¬na, że kapitulacja hrabiego dobrze rokuje na przy¬szłość.
W sumie zostali znacznie dłu*ej, niż Aleksa mo¬gła się spodziewać. Były prezenty, wystawny posi¬łek na niemal dwadzieścia osób, a nawet mały kon¬cert w wykonaniu iondyńskiego muzyka, który za¬grał na fortepianie w salonie zachodnim.
Przez cały czas hrabia zachowywał się przyjaź¬nie, lecz z dystansem. Przyjmował życzenia z gra¬cją, jakiej się nie spodziewała, stał u jej boku, uśmiechał się, odgrywał rolę troskliwego pa¬na młodego tak dobrze, że prawie gotowa była uwierzyć, iż naprawdę żywi jakieś uczucia do mał¬żonki. Jednak prawda wyglądała zupełnie inaczej, o czym oboje doskonale wiedzieli.
Poślubił ją, żeby uniknąć śmierci w pojedynku albo dla jej pieniędzy, lub też z obu tych powodów. Tak czy inaczej, kiedy byli gotowi do drogi, Aleksa poczuła ucisk w gardle.
– Rayne, dziękuję ci za wszystko. – Stali na sze¬rokich kamiennych schodach przed domem. Wspięła się na palce, by pocałować go w policzek, a on uścisnął ją mocno jak niedźwiedź. Potem ob¬jęła czule Jocelyn. – Bardzo was oboje kocham.
Rayne odwrócił wzrok, Jo otarła oczy.
– Napisz jak najszybciej – powiedziała.
– I uważaj na siebie – rzekł szorstko Rayne.
– Będę uważać – obiecała Aleksa.
Tymczasem Rayne zaskoczył ją, wyciągając rękę do lorda Palona, który, ku jej kolejnemu zdumie¬niu, przyjął ten gest.
– Zyczę szczęścia – odezwał się jej brat.
– Dziękuję – odparł hrabia.
Położyła dłoń na ramieniu męża, kierując się do wyjścia, gdy dostrzegła Jane Thornhill, która przedzierała się przez grupkę przyjaciół. Jakby czytając w myślach Aleksy, hrabia zatrzymał się, aby przyjaciółki mogły przez chwilę swobodnie po¬rozmawiać.
– Będzie mi ciebie brakowało – powiedziała Jane, obejmując ją delikatnie. – Modlę się tylko, żebyś kiedyś mi wybaczyła.
– Wybaczyła? – Aleksa wysłała jej liścik z opi¬sem tego, co wydarzyło się w tawernie, potem otrzymała odpowiedź z deklaracją przyjaźni i wsparcia.
– Gdybym tylko mogła sobie wyobrazić…gdybym przez moment uwierzyła, że sprawy mogą przybrać taki obrót…
– Przestań, Jane. To nie była twoja wina, lecz tylko i wyłącznie moja! Gdybym od początku cie¬bie słuchała, to wszystko nie miałoby miejsca.
– Na Boga, Alekso, co ty teraz zrobisz?
– Zrobię dokładnie to, co bym zrobiła, gdyby brat wybrał mi kandydata na męża. Zamierzam sprawić, by to małżeństwo było udane. Będę dobrą żoną i modlę się, żeby on okazał się porządnym mężem dla mnie.
Jane pokiwała głową. Lecz w oczach miała łzy.
– Gotowa? – Hrabia stanął za jej plecami. Jak na kobietę Aleksa była dość wysoka, ale lord Palon znacznie nad nią górował. Z całej jego postaci emanowały władza i siła. Tym razem była mu wdzięczna, bo naprawdę czuła się już zmęczona.
– Tak, jestem gotowa.
Ponieważ zrobiło się chłodno, pojechali karetą Stoneleighów zamiast lekkim powozem hrabiego. Falon pomógł wsiąść Aleksie, a potem jej małej służącej, Sarze.