Выбрать главу

Chciał ją pocieszyć, lecz nie potrafił wydobyć z sie¬bie słowa. Chciał przeprosić, że niczego nie rozumiał, że wymuszenie tego małżeństwa było błędem.

Zamiast tego przylgnął plecami do oparcia ka¬napy, słuchając cichego płaczu swojej żony. Nawet gdy przestała, nie spojrzała w jego stronę, aż do chwili, gdy podjechali na dziedziniec małej ta¬werny na południe od Tunbridge Wells, zwanej Gospodą pod Niedźwiedziem. Nie było to miejsce, gdzie zamierzał się zatrzymać, gdyż nie odpowia¬dało jego oczekiwaniom, lecz znajdowało się bliżej niż pierwotnie wybrane na nocleg Brigantine, zaś Damien obawiał się, że przysporzył Aleksie już wy¬starczająco dużo przykrych doznań.

W zajeździe był tłok, hałaśliwa mieszanina żoł¬nierzy zmierzających do Londynu ze swojego gar¬nizonu w Folkstone, podróżnych, handlarzy i chło¬pów. W barze raz po raz rozbrzmiewały śmiechy w odpowiedzi na pikantne żarciki rzucane perli- stym głosem przez obsługujące gości piersiaste dziewki. Zołnierze opowiadali o wojnie, z nienawi¬ścią wyrażali się o Napoleonie, była też mowa o lą¬dowaniu na kontynencie. Pogłoski na ten temat Damien słyszał już wcześniej.

Chociaż zajazd był niemal pełny, udało mu się wynająć mały apartament, bez wątpienia należący do właściciela, gdyż kosztował dwa razy więcej, niż te obskurne pokoje były warte. Zamówił jedzenie dla służących, a także pasztet z gołąbków, kapustę i szarlotkę na kolację, którą.kazał przysłać do po¬koju. Następnie przeszedł przez hol do zakamarka u podnóża schodów, gdzie czekała Aleksa.

Spojrzała na niego nieufnie, tak jak przez całe dzisiejsze popołudnie, wreszcie skierowała wzrok ku znajdującym się na piętrze pokojom.

– Teraz rozumiem, dlaczego nie przyszedłeś do mnie – powiedziała.

– Nie przyszedłem, bo widziałem, jak bardzo by¬łaś zmęczona. Myślałem, że się domyślisz. Myśla¬łem też, że może dzisiaj… będziesz się lepiej czuła.

Kiwnęła głową, jakby rozumiała, jaki czeka ją los, jakby na niego zasługiwała i była gotowa go za¬akceptować. Ruszyła na górę.

– Alekso…

– Tak?

– Potrzebujesz snu. Wiem, że to wszystko wytrąciło cię z równowagi. Może jutro… omówimy nasze sprawy.

Uniosła brwi.

– Nie rozumiem. Co chcesz przez to powiedzieć?

– Mówię ci, że chcę, żebyś się wyspała. Ze nie będę cię… niepokoił do czasu, aż wypoczniesz.

– Ale przecież…

– Do czasu, aż porozmawiamy.

– Ale ja myślałam… po tym, co było dzisiaj… chyba wciąż nie rozumiem.

Dotknął dłonią jej policzka.

– Ja też nie. Może rano pewne sprawy staną się bardziej jasne.

Zastanowiła się. Nie sądziła, że jeszcze kiedy¬kolwiek cokolwiek będzie jasne. Była żoną brata mężczyzny, którego zniszczyła. On zrobił to dla ze¬msty. Chciał ją ukarać za jej zbrodnię – było to zu¬pełnie oczywiste.

Chciała go za to znienawidzić, traktować z po¬gardą za oszustwo, które wykorzystał dla swoich celów, ale w głębi serca czuła, że zasłużyła sobie na taką karę, jaką dla niej wymyślił.

Dożywotnia zemsta, tego była pewna, nieskoń¬czone dni pokuty za życie jego brata – przyjaciela, którego tak lekkomyślnie zdradziła.

A jednak pozostał w niej cień wątpliwości. Jeszcze raz Damien Falon zupełnie wytrącił ją z równowagi. Od chwili, gdy rozmawiali w powozie o Peterze, zaczął patrzyć na nią trochę inaczej. Je¬go twarz złagodniała, znikła brutalna determina¬cja, którą widziała tamtej koszmarnej nocy w ta¬wernie. Przyznała się do udziału w śmierci jego brata – więc powinien być jeszcze bardziej zdeter¬minowany do wymierzenia jej sprawiedliwości.

A tymczasem w jego oczach pojawiła się łagod¬ność, znamionująca troskę i uwagę.

Ciekawe, czy nie był to wytwór jej wyobraźni.

Rozdział 6

– Całkiem smakowita dzierlatka, co?

Pijany handlarz spojrzał na swojego przyjaciela, który siedział po drugiej stronie zniszczonego, drewnianego stołu w barze.

– Ale która? Blondynka z dużymi cyckami czy ta ruda?

– Blondyneczka. Przypomina mi pewną dziwkę z Londynu. Na samą myśl o niej już mi staje. Chęt¬nie bym położył łapy na tej małej ladacznicy.

– To na co czekasz? – spytał Darby Osgood.

– Sam widziałeś, że zajęli pokoje właściciela w końcu korytarza. Ta blondynka to tylko służąca. Zało¬żę się, że za dwa pensy chętnie z tobą pofigluje.

Fergus O'Clanahan zaśmiał się gardłowo.

– Jestem pewien, że jego lordowska mość się nie ucieszy, gdy wpadniemy do jego apartamentu!

– A niby jak się o tym dowie? Przecież blondy¬neczka nie będzie spać z jaśnie państwem w jednej izbie. Będzie w osobnym pokoju. Dalej, Fergus, przecież sam to wymyśliłeś. Już na samą myśl czu¬ję, jak pękają mi spodnie w kroku.

Fergus zachwiał się, drapiąc się w wielkie boko¬brody.

– Sam nie wiem, Darby. To nie byłby pierwszy raz, że wpuszczasz mnie w maliny tymi twoimi wa¬riackimi pomysłami.

– Nie bądź głupi. Gdzie twoja odwaga? A zresz¬tą, kiedy ostatnio miałeś babę?

Fergus poczuł, jak jego lędźwie ogarnia fala go¬rąca. Na Boga, toż to prawda. Od czasu gdy zoba¬czył tę apetyczną blondyneczkę, swędziały go ją¬dra. Niedługo zrobią się sine jak pleśniowy ser, je¬śli nie zrobi czegoś, by przynieść im ulgę. Beknął donośnie i odwrócił się do kompana.

– No dobra, stary capie. Mów, coś wymyślił. Ale ostrzegam cię, gadaj z sensem.

– Czy kiedykolwiek cię zawiodłem, stary druhu? Fergus, sepleniąc, rzucił przekleństwo, próbując nie przywoływać w pamięci wszystkich sytuacji, gdy jego łysiejący przyjaciel wpędził go w potężne tara¬paty.

* * *

Aleksa spała mocno. Zbyt mocno. Tak głęboko, że nie słyszała przytłumionych odgłosów kroków na dywanie, uderzenia stolika o ścianę, ani cichego przekleństwa mężczyzny, który potknął się przy wejściu do pokoju. Nie usłyszała jego chropo¬watego szeptu, nie poczuła ciężaru, gdy nacisnął jej kolano, gramoląc się na łóżko, nie poczuła na¬wet jego smrodliwego oddechu na policzku, gdy odsunął pościel, którą była otulona.

– A niech to diabli – rzucił mężczyzna. – To ta ruda!

– Jezu! A gdzie hrabia? Tak na nią patrzył, że wyglądało, jakby chciał ją ujeżdżać przez całą noc!

Rzucił następne przekleństwo.

– Gdziekolwiek jest, to na pewno nie ma go tutaj.

– Blondynka musi spać gdzie indziej. Szybciej, Darby. Wynośmy się stąd.

Ale było już za późno. Aleksa otworzyła oczy i natychmiast zobaczyła człowieka, który siedział na niej okrakiem na pościeli. Tonie był lord Fa¬lon, jak mogła oczekiwać, lecz pijany handlarz, którego widziała na dole.

Krzyknęła, lecz po ułamku sekundy poczuła dłoń napastnika, który zakrył jej usta.

– Do diabła! – wymamrotał pijanym głosem.

– Darby, uciekajmy stąd!

Mężczyzna nie bardzo wiedział, co ma zrobić.

Aleksa wykorzystała ten moment i ugryzła go moc¬no w rękę. Zawył z bólu i puścił ją. Wrzasnęła po¬nownie i w tej właśnie chwili do pokoju wpadł hra¬bia.

– Aleksa, co tu się… – Zobaczył jej przerażoną minę i jednocześnie ujrzał obu mężczyzn. Jego oczy zapłonęły jak u szaleńca. Wzdrygając się, Aleksa pomyślała, że tak właśnie wyglądałyby oczy rozwścieczonego diabła. Nie spuszczała wzroku z jego pełnej napięcia twarzy. Zaklął siarczyście, złapał pierwszego z napastników za koszulę, pod¬niósł go z podłogi i wymierzył mu potężny cios, po którym tamten poleciał 'Przez stół i lampę, przewracając po drodze jeszcze fotel. Stracił przy¬tomność i upadł bezwładnie pa dywan.

Drugi z nieproszonych gości wstał chwiejnie z łóżka i próbował ratować się ucieczką.

– Nigdzie się nie wybierasz! – Falon chwycił go za poły ubrania i pociągnął przez pokój. – Przynaj¬mniej na razie! – ryknął, obrócił potężnego m꿬czyznę wokół osi i rąbnął pięścią w podbródek, po¬syłając go w narożnik pomieszczenia, gdzie potknął się o ciało swojego kompana i wylądował z rozpostartymi ramionami. Hrabia postawił go na nogi i uderzył ponownie, łamiąc mu nos, z któ¬rego polała się krew prosto na koszulę.

– Panie… ja i Fergus… nie chcieliśmy zrobić pa¬nu krzywdy… – wymamrotał nosowym, przytłu¬mionym głosem. – Przyszliśmy do tej małej blon¬dynki. – Damien trzasnął go jeszcze raz, a mężczy¬zna przewrócił się, jęcząc z bólu. – I jej też nie chcieliśmy zrobić nic złego. Tylko pofiglować i ty¬le. I chcieliśmy dobrze zapłacić. – Podniósł się na nogi i uniósł ręce w błagalnym geście. – Proszę, niech pan odstąpi.

Aleksa zsunęła się na brzeg łóżka, zeskoczyła na podłogę i ruszyła biegiem przez zimny pokój w samej tylko nocnej koszuli. Złapała męża za rę¬kę w momencie, gdy zamachnął się do kolejnego ciosu. Odwrócił się do niej oślepiony wściekłością, w ostatnim ułamku sekundy powstrzymując się od uderzenia.