– Alekso, na litość boską, co ty wyprawiasz?
– Powstrzymuję cię przed zabiciem tego człowieka.
Wciąż mocno zaciskał uniesioną pięść, która drżała, gdy próbował nad sobą zapanować.
– Znalazłem go w twoim łóżku – powiedział ta¬kim tonem, jakby dokonał wiekopomnego odkrycia.
– Oni są pijani, Damien. Pewnie nie zdawali so¬bie sprawy z tego, co robią. – Nie puszczała jego rę¬ki, czuła napięte mięśnie, dostrzegając w nim jesz¬cze większą bezwzględność, niż się spodziewała.
Lord Falon przełknął, cały czas walcząc o odzy¬skanie samokontroli. W końcu wypuścił z płuc po¬wietrze w długim, szarpanym wydechu, cofnął się i przeczesał dłonią falujące, czarne włosy.
– Zabieraj swojego kompana i wynoście się stąd – powiedział do handlarza.
– Tak, panie. Co tylko pan każe. – Wielki mężczyzna zachwiał się, lecz w końcu zdołał utrzymać równowagę. Postawił na nogi swojego przyjaciela, po czym obaj poczłapali do drzwi. Gdy tylko znik¬nęli na zewnątrz, hrabia zbliżył się do Aleksy, wbi¬jając w nią wzrok.
– Nic ci się nie stało?
– Nic.
– Jak oni się tu dostali?
Oblizała wargi. Damien miał na sobie jedynie szlafrok z jedwabnęgo bordowego brokatu, który ocierał się o nią przy każdym jego ruchu. Pasek był zawiązany, lecz front rozchylił się od pasa w górę. W świetle padającym z okna widziała jego szeroką, śniadą pierś pokrytą kręconymi włoskami. Na brzu¬chu wyraźnie odznaczały się napięte mięśnie. Po¬czuła suchość w ustach.
– Musieli wspiąć się przez okno. – Zdała sobie sprawę, że cała drży, choć nie była pewna dlacze¬go. Może z powodu tego, co się wydarzyło, a może był to skutek widoku półnagiego Damiena.
Chyba to zauważył, bo wyciągnął ku niej ręce i – chociaż cofnęła się o krok – wziął ją w ramiona.
– Już po wszystkim – powiedział, tuląc ją do sie¬bie. – Nikt cię już nie skrzywdzi. Nigdy, kiedy ja będę w pobliżu.
Próbowała się uśmiechnąć, lecz w jej piersi ser¬ce łomotało jak oszalałe.
– Nic mi nie jest… naprawdę.
Odsunął kosmyki włosów z jej twarzy. Reszta zwisała z tyłu w grubym warkoczu.
– Do licha, wygląda na to, że nie jest ci dane za¬znać snu, którego tak potrzebujesz.
Nie była pewna, ale odniosła wrażenie, że słyszy w jego głosie wyraźną troskę
Do jutra poczuję się już dobrze. – Lecz on podniósł ją i zaniósł do łóżka. Położył ją delikatnie i starannie przykrył kołdrą
– Damien?
Znieruchomiał. W oczach miał łagodność, jakiej nigdy wcześniej u niego nie widziała.
Czy wiesz, ile razy wypowiedziałaś moje imię? Niewiele.
Tym razem uśmiechnęła się bez wysiłku.
To bardzo ładne imię. – Powtarzała je sobie w myślach wielokrotnie. Lecz to było, zanim nastą¬piły owe brzemienne w skutki wydarzenia.
Matce nigdy nie podobało się moje imię Dlatego nazywała mnie Lee.
Nie mieliście ze sobą dobrego kontaktu, prawda?
– Tak.
Może kiedyś opowiesz mi, dlaczego tak było.
Linie wokół jego warg złagodniały. Miał pełne usta, które teraz znajdowały się zdecydowanie zbyt blisko jej własnych, przez co poczuła motylki w żo¬łądku. Boże, ależ on jest przystojny.
Może opowiem. – Podciągnął kołdrę aż pod sam jej podbródek. – A teraz odpocznij. Wcześnie rano wyruszamy w dalszą podróż. – Ruszył do drzwi.
– Damien?
– Tak?
~ Dziękuję
Załowała, że wypowiedziała te słowa, gdyż chyba przypompiał sobie mężczyzn, których zastał w jej pokoju. Sciągnął brwi w grymasie niezadowolenia.
Lepiej, żebym następnym mężczyzną w twoim łóżku był ja sam – powiedział ponuro. Otworzył drzwi, wyszedł i energicznie zamknął je za sobą
Słyszała jego oddalające się kroki, najpierw w korytarrzu, a potem na schodach. Była pewna, że han¬dlarz i jego koleżka już się nie zjawią, tak samo jak była pewna, że Damien uczyniłby wszystko, co w je¬go mocy, aby ją obronić. To było dziwne odczucie, aczkolwiek bardzo miłe. Myśląc o tym, bezwiednie zamknęła oczy i powoli pogrążyła się we śnie.
Zanim zasnęła, ujrzała jeszcze w wyobraźni mie¬szaninę różnych obrazów: Damiena bezlitośnie rozprawiającego się z dwoma pijanymi natrętami, widok jego umięśnionej piersi, usłyszała jego chłodny głos, którym przypomniał jej, że to on jest mężczyzną, którego miejsce jest w jej łożu.
Jednak gdy te'obrazy powoli się rozwiały, w jej śnie pozostał tylko jeden – widok troski, jaką doj¬rzała w jego niebieskich oczach.
Jadalnię gospody oświetlały już pierwsze promienie porannego słońca, które wdzierały się przez otwarte okno, a Damien przemierzał ją tam i z powrotem. Pozwolił Aleksie wyspać się do póź¬na i zamówił do jej pokoju lekkie śniadanie. W związku z opóźnieniami, które nastąpiły w trak¬cie podróży, dotrą na wybrzeż\ez całodniowym po¬ślizgiem.
Nie powinno mieć to znaczenia, a jednak cieszył się z powrotu do domu. Zamek był jedynym miej¬scem na ziemi, gdzie czuł się u siebie. Nigdy nie był mile widziany w Waitley, rezydencji nieopodal Hampstead Heath, gdzie od ślubu z lordem Town¬sendem mieszkała jego matka. Tam zawsze musiał się pilnować, ścierać się z hrabią', walczyć o naj¬mniejsze przejawy matczynej czułości.
Zresztą w podparyskim zameczku babki też nie czuł rodzinnej, domowej atmosfery. Dość wcze¬śnie owdowiała Simone de Latour była jedynie zgorzkniałą starą kobietą, nieakceptującą faktu, że jej córka poślubiła Anglika. Postanowiła, że będzie dochodzić sprawiedliwości za te wszystkie lata spę¬dzone w samotności.
Dopiero gdy powrócił do zamku Falon, Damien odzyskał jako taki duchowy spokój. To było jedyne miejsce, gdzie potrafił się wyciszyć i być sobą – przynajmniej na tyle, na ile umiał.
Uwielbiał ten dom, podobnie jak jego ojciec.
A teraz nie mógł się powstrzymać od myśli, co po¬wie na widok zamku jego młoda żona. Czuł pe¬wien niepokój, że będzie porównywała to miejsce ze Stoneleigh, Marden lub tuzinem innych wiel¬kich rezydencji należących do jej rodziny i że za¬mek Falon wyda jej się bardzo skromny.
Jednak to – podobnie jak większość rzeczy, któ¬re przydarzyły się Aleksie Garrick Falon od chwi¬li, gdy ujrzał ją po raz pielWszy – będzie również wyłącznie jego winą. Nie powinien był się z nią że¬nić. Nie dorównywał jej majątkiem, a teraz jeszcze zorientował się, że popełnił wielki błąd, czyniąc ją obiektem swojej zemsty. Kiedy spotykała się z Pe¬terem, była jeszcze właściwie pensjonarką, naiwną młodą dziewczyną testującą dopiero swoją nowo odkrytą kobiecość. Doskonale rozumiał fakt, że Peter się w niej zakochał. W całym Londynie nie znalazłoby się dziesięciu mężczyzn, których by nie zachwyciła swoim urokiem.
Powinien był ją zostawić, żeby znalazła sobie od¬powiedniego męża, zostawić ją jednemu z tych wy¬elegantowanych arystokratów, którzy wciąż jej nadskakiwali, a którzy zanudziliby ją na śmierć już po kilku tygodniach. On zaś nie należał do m꿬czyzn, kt6rzy mieli czas dla żony – nie miał czasu na stały związek. Małżeństwo oznaczało dzieci i in¬ne obowiązki. Przy jego trybie życia mogłoby go nie być w pobliżu, gdyby był potrzebny.
Mógłby nawet nie dożyć takiej chwili.
Lecz już się dokonało. Zakuł się w kajdany na dobre i na złe, a teraz, gdy zmieniły się oko¬liczności, zamierzał zrobić z tego najlepszy uży¬tek.
Uniósł głowę akurat w momenc~e, gdy Aleksa i jej jasnowłosa służąca weszły do sali. Dzień wstał słoneczny i ciepły, lekka bryza niosła ze sobą kwia¬towy zapach wiosennego powietrza. Stwierdził, że żona ubrała się stosownie do pogody: miała na so¬bie sukienkę z zielonego muślinu w małe żółte kwiatki. Jej policzki utraciły poprzednią bladość, oczy wróciły do dawnej, wyrazistej zielonej barwy. Kiedy spojrzała w jego kierunku, poczuł lekki ucisk w dole brzucha.
– Dzień dobry – powiedział.
– Przepraszam, że musiałeś czekać.
– Chciałem, żebyś się wyspała.
– Rzeczywiście, czuję się znacznie lepiej. Dziękuję, milordzie.
– Na imię mi Damien – poprawił, ujmując jej dłoń. Sprawiała wrażenie trochę zmieszanej, nie¬pewnej tego, czego on oczekuje. Po wszystkim, co się wydarzyło, wcale nie miał jej tego za złe.
– Damien – powtórzyła, rumieniąc się na policz¬kach, lecz wciąż patrzyła nań nieufnie.
Spojrzał na służącą.
– Powóz czeka przed zajazdem. Idź tam, a twoja pani i ja zjawimy się niebawem.
– Tak jest, milordzie. – Sarah ruszyła do drzwi, zaś Aleksa odwróciła się, by spojrzeć na męża. W jej oczach czaiło się nieme pytanie.
– Powiedziałem ci, że dzisiaj porozmawiamy… jeśli czujesz się na siłach.