Nie była już tą samą egoistyczną kobietą, którą była kiedyś, i nigdy już taka nie będzie. Nie była też tak zamknięta w sobie jak jeszcze kilka miesię¬cy temu, jak była do chwili, gdy poznała hrabiego. Pragnęła jakimś sposobem ułożyć ich wspólne ży¬cie w zamku Falon.
Opuściła swoją wielką sypialnię i zeszła na dół.
Liczyła się teraźniejszość, a poza tym chciała się czymś zająć, aby nie myśleć o Melissie i jej matce.
– Montague – powiedziała do szczupłego, siwie¬jącego kamerdynera. – Chyba już czas, bym poznała swój nowy dom.
Mężczyzna uśmiechnął się. Na jego pooranej marszczkami twarz pojawiło się autentyczne za¬dowolenie.
– No właśnie, milady.
– Może na początek najlepsza będzie kuchnia.
Skinął głową.
– Szefem naszej kuchni jest monsieur Boutelier. On przedstawi pani pozostałe osoby, które tam pracują
Przez kolejnych kilka dni Montague sprawił, że poczuła się jak w domu. Poznała wszystkich służą¬cych, zaznajomiła się z ich obowiązkami, dowie¬działa, jakie prace należy wykonać w domu.
– Pani Beckett – powiedziała do gospodyni, na¬dętej małej kobietki, która zakochanymi oczami spoglądała w kierunku kamerdynera. – Całe wschodnie skrzydło wydaje się bardzo zaniedbane. Chciałabym, ahy to się zmieniło.
– Takie było polecenie milorda – odparła trochę asekurancko. – Nie miał innego wyboru, bowiem zabrakło pieniędzy. Proszę o wybaczenie, milady, ale tak wygląda prawda.
– Wszystko w porządku, pani Beckett. Wolę prawdę i za nią bardzo pani dziękuję. Jednak od tej chwili pan hrabia będzie miał wystarczająco dużo funduszy, aby ponownie uruchomić wschod¬nie skrzydło. Od czasu do czasu będą nas odwie¬dzać członkowie mojej rodziny. Chciałabym, aby było im wygodnie.
Ze spojrzenia gospodyni uleciała szorstkość.
Uśmiechnęła się.
– Dopilnuję tego osobiście, milady.
Z każdym mijającym dą,iem Aleksa była coraz bardziej zdumiona, z jaką łatwością cała służba ją zaakceptowała. Z pewnością lady Townsend nie była tu ulubioną panią domu. I teraz każdy, każdy, kogo matka hrabiego nie lubiła, z założenia cieszył się powszechną sympatią. Dzięki temu zadanie Aleksy stało się o wiele łatwiejsze, a ona sama czu¬ła się znaczniej pewniejsza siebie.
– Porozmawiam z Damienem o dokonaniu napraw – zapowiedziała kamerdynerowi pewnego popołudnia. Montague rozpromienił się.
– Jestem pewien, że lord będzie z tego bardzo zadowolony. Zawsze kochał zamek Falon.
– Tak… – odparła, widząc w wyobraźni tę przy¬stojną twarz, wiedząc, że niebawem znajdzie się li jego boku. Prosił ją, żeby dziś wieczorem dotrzy¬mała mu towarzystwa. Ponownie zjedzą kolację z jego matką i siostrą.
To było wszystko, co mogła zrobić dla zgody.
– Którą z tych dwóch pani włoży? – Sarah wskaza¬ła szkarłatną suknię oblamowaną złotą koronką oraz drugą, kremową, obszytą czarnymi wypustkami. – Na Boga, tylko nie tę krwistą. Już teraz uważają mnie za dziewczynę z domu pod czerwoną latarnią.
Sarah roześmiała się, potrząsając bujnymi piersiami.
– Dziewka z domu pod czerwoną latarnią, dobre sobie! A tymczasem jest pani jeszcze nietkniętą panną młodą.
Aleksa zarumieniła się.
– A niech tam sobie myślą, co chcą. Nie ma się czego wstydzić. Nawet sam milord to dostrzega.
– Lubisz go, prawda? – uśmiechnęła się Aleksa. Sarah podniosłą kremową suknię i sprawdziła, czy nie jest pognieciona.
– Potrafi być naprawdę czarujący, ale muszę pa¬nią ostrzec, że taki mężczyzna nie odda kobiecie swojego serca. Przynajmniej przez dłuższy czas.
– Wiem, Saro. Nie zapomniałam, jakim sposo¬bem wpakowałam się w te tarapaty. To jest dosko¬nały gracz.
– To człowiek o wielu twarzach, za to mogę rę¬czyć. Są chwile, gdy patrzy na panią, i wtedy do¬kładnie widzę, co chodzi mu po głowie. – Wyszcze¬rzyła zęby, a jej okrągła buzia stała się jeszcze okrąglejsza. – On pani pragnie, nie ma wątpliwo¬ści. A w innych momentach… sama nie wiem. Mo¬że sobie myśleć o czymkolwiek.
– Nie pobraliśmy się z miłości – powiedziała Aleksa. – Damien chciał zemsty i zapewne moich pieniędzy. – Bezwiednie odwróciła wzrok. – Bez względu na powód, jest moim mężem. Chcę, żeby to było udane małżeństwo, i zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby tak się stało. Ale nie zamie¬rzam się zakochać. – Było to tylko w połowie praw¬dą, gdyż już była w nim w połowie zakochana.
– To dobrze.
Aleksa dziękowała Bogu, że Rayne okazał się na tyle przewidujący, by wysłać z nią tę małą, ja¬snowłosą służącą.
– Saro, co ja bym bez ciebie zrobiła?
– Tak samo mówiła do mnie pani Jo.
Aleksa pomyślała o bracie i jego żonie, czując, jak ogarnia ją tęsknota za domem. Gdyby tylko cofnąć to, co się stało. Tym razem posłuchałaby rady Jane. Powiedziałaby Rayne'owi o pienią¬dzach, które przegrała z hrabią. Spłaciłaby dług lordowi Falonowi, kazałaby mu zapomnieć ich noc spędzoną w zajeździe. Gdyby tak się stało, byłaby teraz u siebie w domu.
Zachciało jej się płakać, lecz powstrzymała łzy.
Już za późno na lament i żal. Przypomniała sobie list, jaki dostała od Jocelyn niemal równo ze swo¬im przybyciem, oraz swoją odpowiedź wysłaną jeszcze tego samego dnia. Nie wspomniała w nim o kłopotach. Rayne i tak bardzo się o nią martwił.
Gdyby pomyślał, że sprawy przybrały tak zły obrót, pojawiłby się tu jak gniew Boży prosto z nieba.
A kolejne kłopoty rodzinne były ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła.
Westchnęła. Rozpamiętywanie przeszłości niczego nie zmieni. Tę nauczkę dostała już wcześniej. Musiała możliwie najlepiej wykorzystać ten czas, który nadchodził.
Trzeba się ubrać, droga pani. Czeka panią długi wieczór, a jeśli rodzina milorda nie wyjedzie, ju¬tro będzie kolejny długi dzień.
Aleksa jęknęła bezgłośnie i pozwoliła, by Sarah pomogła jej włożyć suknię
Rayne spacerował tam i z powrotem po dywanie przed marmurowym kominkiem w swojej ogrom¬nej sypialni w Stoneleigh. Ponownie przeczytał otrzymaną wiadomość, po czym zmiął prostokątną kartkę w szerokiej dłoni i odrzucił na bok.
Ja nie mogę wyjechać, Jo. Nie teraz, kiedy Aleksa może mnie potrzebować.
Musisz jechać, Rayne. Musisz zobaczyć na własne oczy, co uległo zniszczeniu. – Silna tropikalna bu¬rza dokonała spustoszenia w Mahogany Yale na Jamajce, gdzie miał plantację kawy. Rayne otrzymał list z informacją, że kilku pracowników zostało rannych, wśród nich ich przyjaciel i zarząd¬ca, Paulo Baptiste. – Nie martw się o siostrę Ona i lord Falon mają się dobrze, sama tak napisała.
– No, nie wiem…
Jo wsunęła kosmyk długich czarnych włosów za ucho i położyła dłoń na muskularnym ramieniu męza.
– Aleksa jest już dorosła. Musisz to przyjąć do wiadomości.
– A jeśli coś się wydarzy, gdy mnie nie będzie? – Gdy nas nie będzie.
– Już ci powiedziałem, że ty zostajesz.
– Chyba chciałeś, żeby nasz Anthony miał małą siostrzyczkę, prawda?
– Tak, ale…
– Ona nie przyjdzie na świat, jeśli ja zostanę, a ty pojedziesz. – Wspięła się na palce i pocałowała go w policzek. – Poza tym Chita może mnie potrzebować. – Chita była piękną hiszpańską żoną Paula i bliską przyjaciółką Jocelyn.
– A co z Aleks? Co będzie, jeśli Falon zacznie ją źle traktować?
– Być może lord Falon ma wiele wad, ale nie traktowałby kobiety w niego dny sposób.
– Tego nie możesz być pewna.
– Wiem, że będą mieli problemy. Nie będzie im łatwo dotrzeć się w związku, takjak to było z nami. Tego można się spodziewać.
– Mam nadzieję, że nic takiego ich nie spotka.
Jocelyn pomyślała o więzieniu Newgate, w któ¬rym spędziła pewien czas, z trudem opanowując nieprzyjemny dreszcz.
– Na pewno nie. Jednak cokolwiek ich czeka, muszą się nauczyć, że są od siebie nawzajem zależ¬ni. Sami muszą rozwiązać swoje problemy.
Rayne powoli wypuścił powietrze, które dłuższą chwilę gromadził w płucach. Przytulił żonę do swojej muskularnej piersi.
– Wiem, że masz rację – powiedział w końcu.
– Ale ona jest taka mała.
– Młodsze siostrzyczki zawsze. pozostają małe dla swoich starszych braci. Uwolnij ją spod swych skrzydeł, Rayne. Niech sama pokieruje własnym zyclem.
Wygładził kosmyk jej długich, czarnych wło¬sów.
– Jak zwykle masz rację. Co ja bym bez ciebie zrobił?
W odpowiedzi pocałowała go. Poczuła, jak jego ciało reaguje, poczuła na piersi ciepłą dłoń. Uśmiechnęła się do siebie i podniecona pociągnꬳa go do wielkiego łoża otoczonego czterema kolu¬mienkami. Przelotnie pomyślała, co spakuje na wy¬jazd na Jamajkę.