– Jeśli zaczniemy, nie będę w stanie przestać. Uśmiechnęła się.
– Ja też nie.
Zachichotał cicho.
– N a Boga, jesteś prawdziwą rozkoszą.
Podparł się na łokciu i pocałował ją, długo, głę¬boko, namiętnie. Przesunął usta na piersi i ssał sut¬ki, doprowadzając Aleksę do drżenia, lecz zamiast w nią wejść – tak jak zamierzał – wsunął dłoń mię¬dzy wilgotne płatki jej gniazdl$:a. Zapragnął zoba¬czyć, jak dochodzi do szczytowania, wsunął więc palec do środka, a ona wydała z siebie ciche, pełne błogości miauknięcie. Włożył drugi palec. Pieścił śliskie fałdki, odnalazł nabrzmiały koralik rozko¬szy i dotykał go raz za razem.
Wiła się na pościeli, wymawiając jego imię, bła¬gając o więcej. Nie ustawał, aż zesztywniała, do¬tarła do kolejnej kulminacji, odrzucając głowę do tyłu, zamknąwszy oczy w reakcji na kolejne fa¬le miotającej nią rozkoszy. Ten niesamowity wi¬dok niemalże doprowadził Damiena do eksplozji. Opanował się, lecz tylko na chwilę, by zaraz za¬głębić się w jej ciało. Wszedł w nią mocno, dale¬ko, czując, jak jej zanikające spazmy splatają się jego pierwszymi.
Słodki Boże, to był prawdziwy raj! Posiadł ją gwałtownie, całkowicie, po raz kolejny doprowa¬dzając na wyżyny błogości. Potem przytulił mocno do siebie. Trochę odpoczęli we śnie, a z pierwszym brzaskiem znowu się połączyli.
Leżąc obok śpiącego męża, Aleksa miała wraże¬nie, że jeszcze nigdy nie czuła się tak spełniona. Nareszcie była kobietą. Kobietą Damiena. Hrabiną Falon, żoną Damiena. Ta świadomość napełniała jej serce nieskończonym szczęściem.
W ciągu dnia był zajęty, pracując z dzierżawcami lub przesiadując w gabinecie z nosem w księgach, lecz zawsze znajdował dla niej czas. Pokazywał jej zamek, a oglądanie go w towarzystwie męża było odkrywaniem wspaniałego domu zupełnie od nowa.
Znał jego historię z opowieści ojca. Fragmenty głównej struktury kamiennej wzniesiono w czasach Wilhelma Zdobywcy, o czym wspominał z niemałą dumą.
– Jest własnością mojej rodziny od początku piętnastego wieku. Jeden z moich przodków wal¬czył u boku króla Henryka Piątego w bitwie pod Azincourt. – Poprowadził ją wijącymi się spi¬ralnie schodami na pokrytą warstwą kurzu wie¬życzkę, z której rozpościerał się widok na morze. – Ten zamek otrzymał w nagrodę za męstwo.
– Z ciepłym i pełnym dumy uśmiechem wskazał specjalne otwory w podłodze służące do wypusz¬czania strzał na wroga podczas oblężenia.
– Niewiele wiem o mojej rodzinie z tamtych cza¬sów – odparła Aleksa. – Brat,otrzymał imię po ja¬kimś odległym przodku z dwunastego czy trzyna¬stego wieku, rycerzu ~anym Raynor Augustus, lecz nic o nim nie wiem. Załuję, że nie spytałam oj¬ca, gdy jeszcze żył.
– Ja z moim ojcem byłem blisko. Szkoda, że nie znałem go dłużej.
To uczucie nie było jej obce. Miała zaledwie trzynaście lat, gdy zmarł jej ojciec, a stało się to za¬ledwie kilka miesięcy po śmierci jej starszego brata, Chrisa. Do tej pory obu bardzo jej brakowało. – Tata był bardzo łagodny, zupełnie inny niż bra¬cia. Szkoda, że nie możesz go poznać.
Uśmiechnął się nieznacznie.
– Ja też żałuję.
Później tego samego popołudnia podzielił się z nią swoją pasją, jakiej nigdy by się po nim nie spo¬dziewała. W ptaszarni na przeciwległym murze zam¬ku Damien hodował niezwykłe egzotyczne ptaki.
Szła milcząca w kierunku klatek, zauroczona fe¬erią barw, kształtów i rozmiarów.
– Są przepiękne – powiedziała pełnym zachwytu głosem. Jej wzrok przeskakiwał z jednego barwne¬go okazu na następny. – Nie przyszłoby mi do gło¬wy, że interesujesz się czymś takim.
– Czy byłabyś równie zaskoczona moim uwiel¬bieniem dla poezji? – odparł z uśmiechem. – Albo dla sztuki malarskiej?
– Tak. – Ogarnęło ją przyjemne ciepło. – Ale bardzo się cieszę, że masz takie upodobania. – Przyglądała mu się jeszcze chwilę, zdając sobie sprawę, jak złożoną osobowość ma jej mąż, jak wiele jeszcze pozostało jej do odkrycia. Potem od¬wróciła się do ptaków. – Te poznaję. – Wskazała dużą klatkę, w której na kamiennym podłożu leża¬ły rozsypane ziarna. – To chińskie bażanty, o ile dobrze sobie przypominam. Ale nie wiem, jak na¬zywają się te pozostałe. – Szli dalej, zatrzymując się przed kolejnymi klatkami. Damien przemawiał do ptaków łagodnym głosem, sprawdzając, czy ma¬ją wodę i ziarno, one zaś gruchały i podlatywały do niego jak do przyjaciela.
– Ten biały z pierzastym czubkiem to kakadu – powiedział. – A te zielono-czerwone to papugi. – Wskazał niskiego, przysadzistego czarnego ptaka z pomarańczowymi i czerwonymi akcentami w upierzeniu i ogromnym haczykowatym dziobem. – A to jest tukan. Pochodzi z Ameryki Południo¬wej, zaś te małe ptaszki nazywają się wikłacze. Ich ojczyzną jest Afryka.
– Od kiedy interesujesz się ptakami?
– Od zawsze, od kiedy sięgam pamięcią. To w pewnym sensie moja spuścizna. W rodzinie Fa¬lonów zawsze był ktoś, kto interesował się ptaka¬mi. Początkowo były to ptaki myśliwskie: sokoły, jastrzębie i inne drapieżniki. Ptaki egzotyczne były pasją mojego ojca, a wcześniej jego matki. Wydaje się, że to nieprzeI1Vana tradycja. Być może stąd bierze się nasz herb… albo też herb stał się dla ko¬goś inspiracją do hodowania ptaków. Sam nie wiem, która wersja jest bardziej prawdopodobna.
– Według mnie to jest wspaniałe.
Odwrócił się do niej, a wiatr łagodnie przenikał jego włosy.
– A według mnie to ty jesteś wspaniała. – Pochy¬lił głowę i pocałował Aleksę, która poczuła, jak ob¬lewa ją fala gorąca i pożądania.
Spędzili w ptaszarni kilka godzin. Były tam jesz¬cze kuropatwy górskie i siewki hodowane na po¬karm i cała klatka gołębi.
Zatrzymała się przed nią, ponieważ zauważyła, że niektóre szare ptaki mają metalowe obrączki na nogach.
– To gołębie pocztowe, prawda?
Wyraz twarzy Damiena uległ nieznacznej zmianie.
– Przez jakiś czas bardzo mnie intrygowały. Ale teraz hodujemy je jako pożywienie.
– A może wypuścimy je…
– A może wrócimy już do środka? Robi się późno, a przed kolacją chciałem jeszcze zrobić parę rzeczy.
Zerknęła na niego ciekawie.
– No dobrze… ale pod jednym warunkiem.
– Mianowicie?
– Ze opowiesz mi o swojej matce. – Był to temat, którego oboje unikali, jednak Aleksa chciała wie¬dzieć, dlaczego tych dwoje żyje w takiej niezgo¬dzie. Musiała znać prawdę, zarówno ze względu na Damiena, jak i na siebie.
– Innym razem – odparł stanowczo i poprowa¬dził ją w kierunku domu.
Aleksa zatrzymała go koło wejścia do ogrodu, który nie był nawet w dziesiątej części tak duży jak w Stoneleigh, lecz za to znakomicie utrzymany.
– Nie sądzisz, że mam prawo wiedzieć? Teraz je¬stem twoją żoną. Twoja matka i siostra także są moją rodziną.
Westchnął ze znużeniem.
– O Rachael Falon Melford nie bardzo lubię rozmawiać.
Uśmiechnęła się.
– Dobrze o tym wiem, ale kiedyś musisz mi o niej opowiedzieć. Co się między wami wydarzy¬ło? Na pewno nie była taka surowa, gdy byłeś ma¬łym chłopcem.
Ostatni ślad ciepła znikł z jego twarzy.
– Szczerze powiedziawszy, była dokładnie taka sama jak teraz. – Spojrzał gdzieś daleko, obserwu¬jąc ostatnie złociste promienie zachodzącego słoń¬ca. – Chociaż wtedy pewnie lepiej to ukrywała. Jednak dla mojego ojca nie miało to znaczenia. Z przyczyn, których nigdy nie zrozumiem, ojciec zawsze ją kochał.
– Nie zawsze możemy wybrać tych, których ko¬chamy.
Popatrzył na nią dziwnie.
– Może i nie… W każdym razie umarł, gdy skoń¬czyłem dziewięć lat. Matka miała wtedy dwadzie¬ścia siedem. Była samolubna i zepsuta, nie miała zbyt wiele czasu dla swojego dziecka. Myślała wy¬łącznie o swojej straconej młodości. Była strasznie rozpieszczona, jednak wiedziała, że jej własne dziecko zawsze będzie na pierwszym miejscu.
– Musiała być niezwykle piękna. Pokiwał głową.
– Wręcz przepiękna. Niestety, miała tego świa¬domość. W dniu pogrzebu ojca wyjechała do Lon¬dynu i od tamtej pory rzadko ją widywałem. Nie miało dla niej znaczenia, że w domu zostawia sa¬mego dziewięcioletniego syna, który właśnie stra¬cił ojca i może potrzebować matczynej pociechy.
– Och, Damien. – Położyła dłoń na jego przed¬ramieniu i natychmiast wyczuła, jaki jest spięty.
– Od tamtej pory wszystko było z górki. Więk¬szość czasu spędzała w mieście, gdzie wydawała pie¬niądze mojego ojca. Zamek mocno podupadł. Gdy tylko minął stosowny czas, poślubiła lorda Town¬senda.
– Ale chyba potem sytuacja uległa poprawie. Uśmiechnął się ponuro.
– Ja i Townsend byliśmy jak ogień i woda. Nie akceptowałem go za to, że cieszył się względami mojej matki, on zaś mnie nie lubił, bo go drażni¬łem. Gdy miałem trzynaście lat, zostałem wysłany do Francji razem z babką. Chciała zapytać, co się wydarzyło później, lecz wi¬dząc jego minę, zrezygnowała. Powiedział już wszyst¬ko, co zamierzał. Może dokończy kiedy indziej.