– Przykro mi, Damien. Chciałabym, aby istniał jakiś sposób, który pozwoliłby to zmienić.
– Nie powiedziałem ci tego wszystkiego, żebyś się nade mną litowała. Po prostu doszedłem do wniosku, że powinnaś wiedzieć. – Scisnął ją za ramię trochę mocniej, niż należało. – A teraz pora wracać.
Przez resztę wieczoru był w posępnym nastroju, lecz nocą kochał się z nią tak samo namiętnie jak zwykle. Rano wydawał się jakiś inny, jakby rozmo¬wa o przeszłości pomogła mu nieco zaleczyć rany. Jednak wciąż nie była pewna jego uczuć wobec siebie, wyczuwała jakąś tajemnicę związaną z cz꬜cią jego osobowości, którą cały czas skrzętnie ukrywał.
Nazajutrz wstali wcześnie i udali się do małej wioski rybackiej Falon-by-the-Sea. Uliczki były wyłożone kocimi łbami, wzdłuż nich stały niewiel¬kie chatki. Damien wyjaśnił jej, że drewniane szop¬ki, w których przechowywano sieci, pochodzą jesz¬cze z szesnastego wieku.
– Budowano wąskie i wysokie budynki, żeby ob¬niżyć koszt dzierżawy ziemi – tłumaczył, gdy prze¬chodzili główną uliczką biegnącą równolegle do oceanu. Na plaży żony rybaków sprzedawały świeże dorsze, flądry, kraby i homary.
– Darnien, popatrz! – Kiedy szli po piasku, wska¬zała palcem duże, ciemne plamy w dalszej części plaży. – Czy te jaskinie nie prowadzą na klify?
– Tak właśnie jest – rzekła potężna kobieta z wy¬datną szczęką. Posiwiałe włosy miała wsunięte pod jasnoczerwoną chustę. Stała za straganem z rybami, których otwarte paszcze i mętne oczy spoglądały na nią oskarżycielsko. – Pełno ich na całym wybrzeżu. Kiedyś to był raj dla szmugle¬rów. A gadają, że nadal tak jest.
Najwyraźniej wciąż dochodziło tu do przemytu i to na dużą skalę. W czasie wojny francuskie pro¬duktY były bardzo cenione, chociaż większość ary¬stokracji używała ich jedynie w zaciszu domowego ogniska.
– Czy w pobliżu Falon są jaskinie? – Aleksa spy¬tała Damiena, nagle tknięta myślą, że być może stąd właśnie wzięły się plotki na jego temat.
– Nic mi o tym nie wiadomo. – Jego oblicze ule¬gło pewnej zmianie, jeszcze bardziej pociemniało, więc Aleksa porzuciła temat. Dzień był naprawdę piękny, szkoda byłoby psuć nastrój, wywołując ja¬kieś nieuzasadnione podejrzenia.
– Które ryby wyglądają na najświeższe? – spyta¬ła, uśmiechając się szeroko. – Chętnie zjadłabym jakąś na kolację.
Damien odpowiedział uśmiechem.
– Przygotowania do kolacji trwają już od jakie¬goś czasu. Andre szykuje coś specjalnego. Rybka musi zaczekać.
Nie miała nic przeciwko temu. Kiedy Damien uśmiechał się w taki sposób, nie obchodziło jej nic więcej, jak tylko utrzymanie go w tak dobrym na¬stroju.
W sprawie kolacji oczywiście miał rację, co mu¬siała przyznać po pewnym czasię., Wystawne posił¬ki monsieur Bouteliera przeszły zupełnie niezau¬ważone, gdy w zamku przebywały matka i siostra Damiena. Teraz delektowała się przepysznymi da¬niami, a dodatkową radością przepełniał ją fakt, że przygotowywano te wspaniałości specjalnie dla mej.
Zjedli razem coq au vin oraz ris de veau aux chanterelles – znak0mitą potrawkę z kury, podawa¬ną z delikatną trzustką cielęcą i leśnymi grzybami, popili zaś butelką przedniego czerwonego wina. Potem poszli ścieżką ciągnącą się nad brzegiem. Tym razem, gdy dotarli do granitowej skalnej pół¬ki, Damien zdjął swój gruby płaszcz i rozłożył go między głazami. Położyli się na nim, a on zaczął ją całować, aż ogarnięta drżeniem chwyciła go moc¬no za ramiona. Wtedy podwinął jej spódnicę, roz¬piął sobie spodnie i wziął ją, nie zdejmując ubra¬ma.
To było skandaliczne, grzeszne, lecz jakże pod¬niecające!
– Zimno ci, naj droższa? – spytał, całując ją w po¬liczek, gdy wsunęła się jeszcze mocniej w jego ob¬jęcia. – Chyba powinniśmy już wracać.
– Jeszcze nie… proszę. – Oparła głowę na ra¬mieniu męża, zaś on przesunął palcem po jej po¬liczku. – Uwielbiam słuchać szumu morza… jak fale uderzają o brzeg. To brzmi tak, jakby ocean żył, jakby biło jego serce.
Podparł się na łokciu.
– Bo on naprawdę żyje… przynajmniej dla mnie.
To jeden z powodów, dla których uwielbiam to miejSce.
Wzrok Aleksy spoczął na jego twarzy. – Ja też myślę, że tu jest cudownie.
Pocałował ją delikatnie, drażniąc językiem kącik jej ust. Po chwili uniósł się i pomógł wstać Aleksie.
– Pora wracać. Na górze jest miłe, miękkie łóż¬ko, a ja wcale się tobą nie nasyciłem. – Włożył płaszcz i wziął ją na ręce. – Chcę się z tobą kochać szaleńczo i namiętnie, aż będziesz mnie błagać, że¬bym przestał.
Roześmiała się, gdy ruszył dużymi krokami ku odległym światłom. Uświadomiła sobie, że wokół osiada mgła.
– Być może czeka cię ciężka noc, milordzie – rzuciła wyzywająco, czując ogarniające ją przyjemne, podniecające ciepło.
Kiedy dotarli do sypialni, kochali się najpietw szybko, a potem powoli, od początku do samego końca. Była już półprzytomna i w pełni zaspokojo¬na, gdy wreszcie zapadła w sen.
Kiedy jakiś czas później obudziła się, Damie¬na nie było.
Rozdział 10
Było jeszcze ciemno, świt miał dopiero nadejść.
Przez częściowo uchylone okno do pokoju nie wpadał ani jeden promień księżycowego blasku. Aleksa przeciągnęła się i ziewnęła. Gdzie się podział Damien? Czyżby nie mógł spać? N a tę myśl uśmiechnęła się. Tej nocy okazał się wymagającym kochankiem, ona zaś ochoczo zaspokajała jego po¬trzeby. Kiedy skończyli, byli zlani potem, zmęcze¬ni, więc oboje szybko zasnęli.
Dlaczego więc ją opuścił? Gdy nie wracał, za¬częła się niepokoić, więc nałożyła jedwabny szla¬frok i pospiesznie zeszła na dół. Spod drzwi do ga¬binetu sączyło się światło. Już miała nacisnąć żela¬zną klamkę, gdy nagle zdała sobie sprawę, że Da¬mien nie jest sam.
Niegrzecznie było podsłuchiwać, a jednak…
Przyłożyła ucho do drzwi i usłyszała nie jeden, lecz dwa obce męskie głosy. Goście Damiena mówili cicho, ledwie dosłyszalnie. Aleksa poczuła przy¬spieszone bicie serca, gdy zorientowała się, że roz¬mowa odbywa się po francusku.
Boże miłosierny. Podeszła jeszcze bliżej, stara¬jąc się cokolwiek zrozumieć. Jak to dobrze, że jej zrzędliwa guwernantka, panna Parsons, gnębiła ją na.,tyle skutecznie, że Aleksa tak dobrze opanowa¬ła ten język. Po raz pierwszy była wdzięczna, że się go nauczyła. Jednak drzwi były tak grube, że z tru¬dem rozróżniała słowa.
Bardzo delikatnie nacisnęła kutą żelazną klam¬kę i minimalnie uchyliła drzwi. Pojawiła się wąska szpara, lecz była wystarczająca, by Aleksa mogła zobaczyć Damiena w wygodnych, miękkich spodniach i białej koszuli rozmawiającego z dwo¬ma mężczyznami. Ubrani byli stosownie do wilgot¬nej, chłodnej aury. Mieli na sobie ciepłe swetry, a grube szale i płaszcze teraz leżały na krześle.
Aleksa przesunęła się nieco, żeby zobaczyć po¬kój pod nieco innym kątem. W cieniu stał jeszcze jeden człowiek. Miał zniszczoną wiatrem, po¬marszczoną twarz o twardych rysach, wyglądał na zdrożonego. Ubrany był w wieśniackie szaty, być może był rybakiem. Aleksa pomyślała, że ra¬zem tworzą dość dziwną grupę. Co może ich łą¬czyć? I co ci przybysze robią w zamku Falon?
Odpowiedź przyszła szybko, uderzyła Aleksę jak obuchem. Poczuła suchość w ustach, nieprzyjemny skurcz w żołądku.
Przemytnicy! O Boże, to na pewno oni. Więc te opowieści były prawdziwe! Zacisnęła pięści, czując łomotanie bijącego w szybkim tempie serca. Na Boga, Damien był zamieszany w przemyt!
Zmusiła się do zachowania spokoju. Znając prawdę, mogła coś zrobić, żeby mu pomóc. W su¬mie nie powinna być zaskoczona. Wszystkie prze¬słanki miała tuż pod nosem. Damien był po części Francuzem, lubił francuską kuchnię, wino i drogi koniak. Miał gołębie pocztowe, wzdłuż wybrzeża pełno było jaskiń.
Wiedziała, że potrzebował pieniędzy – między innymi dlatego ją poślubił. Zapewne był zdespero¬wany i wdał się w konszachty z przemytnikami, aby przeżyć.
Kilka razy odetchnęła głęboko, by się uspokoić.
Nie było powodów do paniki. Zajął się przemytem dla pieniędzy, ale teraz już nie potrzebował zysków z tego źródła. Mógł skończyć ten proceder, o któ¬rym nikt nigdy się nie dowie.
Ponownie skoncentrowała uwagę na pozosta¬łych mężczyznach. Mówili coś o swojej misji, pro¬sili Damiena o pomoc, wspominali o jakichś po¬trzebnych im dokumentach. On musiał je zdobyć, tak powiedzieli. Generał Moreau był w trudnym położeniu – aby zaplanować kolejną kampanię, potrzebował informacji. Bez nich wielu Francuzów mogło stracić życie. Damien musi się skontakto¬wać ze swoim informatorem, zdobyć dokumenty i dopilnować, aby dotarły do Francuzów. Mężczyź¬ni zapowiedzieli swój powrót za pięć dni, więc tyle czasu pozostało mu na wykonanie zadania.